Trudna wiara
Znów mówi się, że jest nadzieja. Już tylko cztery punkciki dzielą Liverpool od osiągnięcia miejsca w czołowej czwórce tabeli Premier League. Jest tak blisko – a może tak daleko?
Zabawne jest to, że po kilku lepszych występach kibice i piłkarze (zarówno obecni, jak i byli) wieszczą już triumfalny powrót Liverpoolu do Ligi Mistrzów – nie wierzę, by miało to nastąpić już teraz, nasza gra nie jest jeszcze tak ustabilizowana, nie każdy element nowej układanki trenera działa tak, jak powinien. Brendan Rodgers wciąż buduje swój zespół, musi wzmocnić drużynę, a jednocześnie pozbyć się kilku niepotrzebnych i drogich w utrzymaniu piłkarzy. Poza tym niemożliwe jest chyba do policzenia, ile razy od czasów sezonu 2009/10 słyszeliśmy zapewnienia, że TOP 4 jest o krok? To doświadczenie uczy, że lepiej cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń i być mile zaskoczonym niż po raz kolejny niemile rozczarowanym.
Widać przy tych zapowiedziach o aspiracjach The Reds do walki o najwyższe cele, że swoista mentalność kibiców oraz grona osób związanego z Liverpoolem nie zmieniła się niemal wcale od ostatnich 2-3 sezonów i wygląda tak, jakbyśmy wciąż byli europejskim potentatem, przed którym drżą inne kluby. Dzisiaj świat nas wyprzedził, jesteśmy niestety tylko średniakiem w Premier League. Pokazuje to dobitnie nasza pozycja w tabeli, a także bardzo często nasza gra. Widać zmiany na lepsze, jednak droga przed nami daleka.
Ścisk w tabeli mamy niesamowity – po szesnastu kolejkach będący na dziesiątym miejscu Liverpool jest – jak wspomniałem wyżej – cztery punkty od miejsca dającego awans do Ligi Mistrzów. Nim jednak osiągniemy piłkarskie niebo, spójrzmy, co się dzieje pod nami, tam nie jest już tak kolorowo. Po pierwsze The Reds są bowiem zaledwie siedem punktów nad strefą spadkową. Nie sądzę, by groziła nam jakaś katastrofa, jednakże trzeba mieć się na baczności, wygrywać mecze, w których wygrywać po prostu trzeba – jest to od wielu lat mankamentem czerwonej ekipy z Merseyside, a przez słabą grę z zespołami z dołu tabeli straciliśmy bardzo wiele w ciągu ostatnich sezonów. Po drugie nie możemy zapomnieć, że po raz pierwszy (!) w tym sezonie jesteśmy w górnej części tabeli. Daje to sporo do myślenia.
Musimy więc zadać sobie pytanie, co sprawiło, że Liverpool z takim mozołem piął się do góry? Pomijając błędy arbitrów, pierwszym faktem, który rzuca się w oczy jest to, że poza Luisem Suarezem inni gracze właściwie nie strzelają bramek. Jak do tej pory fantastycznie prezentujący się Urugwajczyk dziesięć razy pokonywał w lidze bramkarzy rywali, podczas gdy reszta jego kolegów łącznie zdobyła o gola mniej.
Wnioski nasuwają się same – należy poprawić skuteczność, być może przez sprowadzenie nowych graczy na Anfield (spekulacje mocno wskazują na Sturridge’a). Wzmocnień nasza formacja ofensywna potrzebuje jak najszybciej – zapytać bowiem można – co się stanie, gdy (nie daj Boże) Suarez nabawi się kontuzji? Yesil czy Morgan to wciąż melodia przyszłości, a Jonjo Shelvey jest alternatywą w ofensywie jedynie z konieczności. Wzmacnianie zespołu (które nieformalnie zaczęło się od powrotu do gry Lucasa) musi następować w sposób mądry i przemyślany – minęły już czasy szastania pieniędzmi na prawo i lewo, dziś Rodgers ma znacznie mniejszy budżet niż jego poprzednik.
Do końca roku zmierzymy się z Aston Villą, Fulham, Stoke i QPR – wbrew pozorom będą to trudne potyczki (zwłaszcza ze Stoke City, na wyjeździe), a trzeba wywalczyć przecież jak najwięcej punktów, by marzyć o skutecznej pogoni za czołówką już w nowym roku. Liczę jednak na to, że Brendan Rodgers i jego podopieczni dadzą z siebie wszystko. Mimo tego, że trudno mi jest uwierzyć w to, że jego plan da nam od razu sukces w postaci czwartego miejsca. Być może stanie się cud, ale nie liczę na niego zbytnio. Niech Rodgers w tym sezonie stworzy trzon drużyny, od której fani będą mogli wymagać rzeczy wielkich, by w kolejnych móc cieszyć się z sukcesów i tego możemy i powinniśmy od niego wymagać. Jeśli teraz uda się osiągnąć TOP 4 to cudownie, a jeśli nie – ja nie będę zaskoczony.
Komentarze (12)
Nie możemy tracić punktów to fakt, mam nadzieje, że sędziowie nie będą mieli już takiego wpływu na wyniki. A nawet jeśli to musimy wypracowywać sobie większą przewagę niż jednym golem. Co do Suareza to uważam, że właśnie o to chodzi aby strzelał. Po to został sprowadzony. Nie martwię się na zapas o jego kontuzje (jak jej się nabawi, będziemy się martwić). Na pewno przyjdzie jakiś napastnik, a wracający Borini może wzmocnić naszą kadrę.
Jedyne o co się tak naprawdę boję to o to, żeby presja ciążąca później na piłkarzach ich nie przytłoczyła. Niektórzy odejdą i nie wiadomo kim zostaną zastąpieni. Każdy będzie wtedy musiał grać dobrze i w świadomości musimy mieć już teraz zakodowane wygrywanie z każdym SŁABSZYM od nas rywalem. Potrafimy też wygrywać z czołówką i jeśli rzeczywiście się uda, to w tym sezonie możemy walczyć o LM. W następne lato BR będzie być może mógł kupować piłkarzy, którzy będą już grać w Champions Legue. Szybko awans może nam bardzo pomóc.
Do zajęcia miejsca w pierwszej czwórce potrzebne są przede wszystkim zwycięstwa. To, że przegraliśmy tylko raz w ciągu ostatnich 11 spotkań o niczym tak naprawdę nie świadczy, ponieważ każdy kto zetknął się w życiu z arytmetyką doskonale rozumie, że lepiej jest przegrać 5 spotkań i wygrać kolejne 5, niż zremisować 10-krotnie. Tej zasady trzyma się United i nawet jeśli 3-krotnie podwinęła im się noga w lidze (w przeciwieństwie do City, które zanotowało 1 porażkę), to przekuwa wszelkie remisy w zwycięstwa. Kto jest na czele tabeli nie muszę pisać.
Liverpool po raz pierwszy zanotował w tym sezonie PL serię 2 zwycięstw (jak to brzmi), więc poczekajmy na kolejne 2 spotkania na Anfield, ponieważ wtedy okaże się czy można w ogóle mówić o jakiejkolwiek stabilizacji formy. The Reds lubią takie mecze remisować, a niestety te, w szczególności na Anfield, nie dają powodów nawet największym optymistom na gdybanie o TOP4.
I wreszcie poczekajmy na koniec Boxing Day, bo wtedy zazwyczaj następuje weryfikacja, krystalizacja celów wszystkich drużyn na koniec sezonu.
Pisz artykuły z Twoich komentarzy.