Huśtawka nastrojów
Radość, gniew, smutek i tak w kółko. Właśnie w takich nastrojach znajdowali się ostatnio fani Liverpoolu. I wszystko byłoby do zaakceptowania gdyby w klubie nadal panował chaos, a w zarządzie wciąż byli inni Amerykanie. Jednak na dzień dzisiejszy kluczem wciąż jest jedynie utrzymanie stabilizacji na boisku. W ostatnich meczach znowu jej brakowało.
Oldham vs Liverpool
To miał być mecz z kategorii tych, na które się jedzie, żeby zdominować rywala, strzelić kilka bramek i wrócić w dobrym humorze do domu. Jak to jednak miało miejsce w przeszłości, Liverpool musiał udowodnić wszystkim, że niemożliwe nie istnieje. Po zeszłorocznym rozgromieniu rywala z Oldham miałem nadzieje na przynajmniej strzelenie trzech bramek. Nie sądziłem jednak, że to rywal nam je wbije. Błędy w obronie i błędy bramkarza (co ostatnio staje się modne na Anfield) wyeliminowały nas z rozgrywek na bardzo wczesnym etapie. Po meczu z Mansfield miałem jednak trochę inne nastawienie jeśli chodzi o tamte spotkanie. Chciałem jednak, żeby piłkarze udowodnili, że tamten mecz to po prostu pójście jak najbardziej na łatwiznę. Okazało się inaczej i porażka w czwartej rundzie FA Cup utwierdziła mnie w przekonaniu, że nadal jeszcze sporo pracy. Przede wszystkim w głowach zawodników. Mam jednak zaufanie do naszych trenerów bo doskonale widać progres u kilku graczy, którzy byli spisywani na straty z początkiem sezonu. Miałem
nadzieje, że piłkarze zrehabilitują się w kolejnej ligowej potyczce.
Arsenal vs Liverpool.
Wielu fanów oskarżało Rodgersa, że póki co nie potrafił wygrać z żadną ekipą z czołówki. Pojedynek z Kanonierami miał być ripostą menadżera Liverpoolu. Jak się okazało był tylko do 64 minuty. Po świetnym początku meczu i drugiej bardzo dobrej indywidualnej akcji i bramce Hendersona chyba każdy z nas widział już trzy punkty. Oprócz defensywy The Reds. W ciągu siedmiu minut wróciliśmy z dalekiej podróży i co gorsza musieliśmy bronić się przed straceniem wszystkiego co zdobyliśmy wcześniej. Sądzę jednak, że pomimo braku jakiegoś fantastycznego stylu gry w tamtym spotkaniu strzelenie dwóch bramek było sukcesem. Pokazaliśmy, że nie zawsze wygrywa się grając piękny futbol i przyznam szczerze, że gdyby Liverpool wygrał tamten mecz, wolałbym aby wygrywał zawsze grając choćby i nawet taką taktyką. Jako, że wciąż jest to okres przejściowy i drużyna jest w budowie (niecierpliwi wciąż myślą, że wystarczy jedno okienko transferowe) to postęp był widoczny na Emirates. Po raz kolejny jednak coś musiało przestać działać i cała machina stanęła. A szkoda. Po takim niedosycie spodziewałem się jednak, że z Citizens jakimś cudem wygramy.
Man City vs Liverpool.
I cudem nie wygraliśmy! Obywatele na początku wyglądali na pewnych siebie, atakowali i strzelili gola, ale wystarczył tylko chwilowy pressing, aby udowodnić, że możemy walczyć jak równy z równym. Po raz drugi w tym sezonie stanęliśmy na wysokości zadania przeciwko mistrzom Anglii i naprawdę to spotkanie mogło pokazać w jakim miejscu aktualnie znajduje się klub. Wola walki, składne akcje i nareszcie piękny gol Gerrarda z dystansu rozpaliły wielkie nadzieje. Nadzieje, które niestety musiały odlecieć w niebo. Koszmarne nieporozumienie Skrtela oraz Reiny poskutkowało stratą bramki i znowu zostaliśmy z niczym. Tak jest, z niczym. Mogliśmy spokojnie wywieźć komplet punktów, ale ujmijmy to w brutalnych słowach – nasza głupota pozostawiła nas w tym samym miejscu, w którym byliśmy przed tym spotkaniem.
Nie jestem jednak zwolennikiem wyrzucania z klubu od razu bramkarza. Bo po ostatnich spotkaniach idąc takim tokiem rozumowania na bramce z WBA powinien stanąć Gulacsi. Musimy się poprawić na bramce, w obronie i przy stałych fragmentach gry. W innym wypadku będziemy wciąż marnować cenne zdobycze punktowe i wciąż będziemy przeklinać los, piłkarzy oraz menadżera, który i tak lekko nie ma. Musimy przetrwać jakoś ten dość ciężki okres i wreszcie wygrać. Ostatnio można było zaobserwować kilka pozytywów, ale nijak mają się one do wyników. A niestety klub rozlicza się głównie ze zwycięstw. Druga jakość nie ma miejsca w tym klubie. I szczerze miałem nadzieje, że nic złego przytrafić się już nie może. Chyba jednak mogło.
Carra why?
Ciężko było zatrzymać łzy w momencie kiedy przeczytałem, że legenda Liverpoolu ma zamiar skończyć karierę. Jakoś do tej pory nie przeżywałem takich momentów, a kibicuje dość długo. Cios, po którym ciężko ponownie powstać, ale trzeba przyznać, decyzja zrozumiała. Nasz obrońca ma już swoje lata, wielką karierę za sobą, a w dodatku jego miejsce w składzie jest coraz mniej pewne. Oczywiście zawsze był nam potrzebny, posiadał charyzmę i jakoś lecz nie zmienia to bolesnego faktu, że przeciwko szybszym i młodszym od siebie rywalom nie mógł zaoferować zbyt wiele (poza wolą walki i chęcią zwycięstwa, co jest bezcenne). I choć z żalem to mówię, rozumiem Twoją decyzję Carra. Jedyne co mnie trapi to świadomość, że nie mamy odpowiedniego następcy. Ktoś przecież musi przejąć schedę po naszym numerze 23. Kto to będzie? Nie wiadomo, ale bardzo wątpię, że będzie to osoba z akademii czy chociażby z Liverpoolu.
Komentarze (1)