Nutka progresu w melodii sezonu
Po raz kolejny w tym sezonie Liverpool pokazuje, że wciąż stara się stworzyć nową historię. Pokonanie Kogutów było dużym osiągnięciem lecz nie obyło się bez problemów i prostych błędów, które mogły pokrzyżować plany. Na szczęście to my wyszliśmy cało z tej wojny i wracamy z tarczą.
Przed spotkaniem z Tottenhamem wielu kibiców martwiło się o statystyki Rodgersa z ekipami z czołówki. Sam też się obawiałem tego meczu. Na szczęście zawodnicy po raz kolejny pokazali, że potrafią strzelać bramki i walczyć do samego końca. Po końcowym gwizdku odetchnąłem z ulgą, bo wiedziałem, że wreszcie można powiedzieć „jest progres”. Jednak tak jak Benitez (pamiętne 8:0 z Besiktasem, a nie obyło się bez krytyki) postanowiłem zwrócić uwagę na nasze wczorajsze błędy.
Nie był to mecz kontroli. W tej kampanii potrafiliśmy zepchnąć przeciwnika pod jego pole karne już od pierwszego gwizdka, a gdy strzelaliśmy gola mecz układał się całkowicie po naszej myśli. Tak było w wielu przypadkach. Tym razem jednak to my daliśmy się zdominować i mecz mógł się przez to skończyć o wiele gorzej. Od pierwszych minut chcieliśmy zaatakować, ale Koguty skutecznie się broniły, a sami także chcieli strzelić bramkę. Szczerze mówiąc do momentu wpakowania piłki do siatki przez Suareza nie byłem pewien o wynik końcowy w pierwszej części. Później niestety moje obawy przyniosły wyrównanie. Na tym etapie sezonu i z takimi przeciwnikami nie możemy tracić goli w taki sposób. Złe krycie, a właściwie jego brak i pozostawienia piłkarza w takiej sytuacji jest praktycznie równorzędne z widokiem futbolówki wpadającej do bramki.
Zastanawiające było dla mnie jednak stracenie drugiego gola. Bardzo podobna sytuacja, znowu brak upilnowania, prosty błąd i przegrywaliśmy. Mimo wszystko mieliśmy bardzo mocną konkurencję jeśli chodzi o błędy popełniane w obronie, czego przykładem jest sytuacja Downinga. Defensywa Kogutów udowodniła, że też nie są najlepsi i całe szczęście, że Stu wykorzystał tę sytuację. Zastanawialiście się może co by było gdyby piłka zatrzymała się między nogami obrońcy i wyleciała w boisko? Aż boję się o tym myśleć.
Udało się na szczęście odwrócić losy meczu. Mnóstwo emocji towarzyszy nam w ostatnich tygodniach, a przypuszczam, że będzie tak aż do samego końca, bo z każdym kolejnym meczem powracają rozmowy na temat walki o Ligę Mistrzów. Wielokrotnie w tej kampanii byliśmy świadkami takich dywagacji, a później zostawaliśmy sprowadzeni na ziemię. Rywal wbijał nam bramkę a my zostawaliśmy z pustymi rękoma. Teraz już tak być nie może dlatego wstrzymałbym się z huraoptymizmem. Porozmawiamy o tym na koniec sezonu. Nie ma co niepotrzebnie pompować balonu, który może tak szybko pęknąć, że nawet tego nie zauważymy. Stąd apel o ostrożność.
I nie chodzi mi tutaj tylko o rozmowy. Mam wielką nadzieje, że ten sezon zostanie zakończony pasmem zwycięstw, ale przede wszystkim nie chce już oglądać złej gry defensywnej. Szybko można wymienić błędy naszych stoperów w tym sezonie, które powodowały, że traciliśmy ważne punkty. Cały czas musimy poprawiać grę, trenować i starać się osiągnąć naprawdę wysoki poziom. Bo ofensywnie widać poprawę. Wykorzystujemy więcej szans, strzelamy więcej bramek, a Suarez udowadnia wszystkim, że jest jednym z najlepszych napastników na świecie. Niezależnie od tego co kto o nim myśli.
Wydaje mi się, że to samo możemy dzisiaj powiedzieć o Brendanie, który jeszcze niedawno był spisywany na straty. Po porażce 0:2 z Zenitem nastąpił przełom. Piłkarze zaczęli gryźć trawę a fani znowu odżyli. The KOP znowu brzmi jak trybuna sprzed lat. Nareszcie walczymy do ostatniego gwizdka, a jak tracimy bramkę to chcemy wrócić do gry. Tego brakowało poprzednikom. Rodgersowi brakuje póki co kilku transferów i jeszcze trochę cierpliwości. No bo przecież widać gołym okiem postęp. Może i drobny, ale już jest widoczny. I co może wielu ludzi rozzłościć ale Irlandczyk zostanie na następny rok. I przypuszczam, że znowu będziemy śpiewać dumnie You’ll never walk alone na koniec spotkań. Tylko, że w następnym sezonie będziemy walczyć o wyższe cele.
Komentarze (4)
Nie za wcześnie na piedestał?
Rodgers zastosował inną taktykę - postanowił kontrolować mecz defensywnie, dokładnie tak, jak opisał to kiedyś Van Gaal. Tottenham musiał grać tam, gdzie mu na to pozwalaliśmy, ryzykując, że w razie utraty piłki trafi ona do Gerrarda, który pośle długie zagranie za plecy ich obrońców, wprost na rozpędzonego Luisa/Coutinho/Downinga/Sturridge'a.
Innymi słowy: Tottenham miał piłkę, ale nie miał kontroli, bo nic z tą piłką nie mógł tak naprawdę zrobić poza wrzuceniem jej w pole karne i liczeniem na to, że popełnimy błąd w kryciu czy ustawieniu się (co też dwa razy uczyniliśmy).
Nie przesadzałbym z tą kontrolą z naszej strony. Szybkie tracenie piłki i przegrywanie walki o drugą piłkę oznaczało dominację i kontrolę raczej ze strony Spurs. Nasz plan działał świetnie 20 minut a potem wróciliśmy do gry dopiero jak Allen wyrównał siły w środku pola.
Co do artykułu to nie ma czym się podniecać, oczekiwać coraz głośniejszego Anfield, bo wystarczy jedna głupia porażka i ludzie znowu będą zwalniać Rodgersa, winić o wszystko FSG, sprzedawać pół składu i krytykować naszą młodzież. Jeszcze to nie etap, gdzie jesteśmy na tyle stabilni, żeby znieść niekorzystne wyniki tak jak może to zrobić Tottenham po wczorajszej porażce.
Uprzedzam wszystkich: nie wygramy wszystkich 9 kolejek, chociaż będziemy do tego dążyć i może nawet będziemy blisko. Nie dostaniemy się do Ligi Mistrzów a może nawet ominie nas LE. Nie unikniemy negatywnego nastawienia u części kibiców i całe lato będziemy się zmagać z idiotycznymi plotkami o Suarezie. Będzie o nas głośno, ale raczej nieprzychylnie. Rodgers zostanie i staniemy się prawdziwą siłą w Anglii wbrew wszystkim. Jednak to wszystko będzie wymagało czasu, zmian i dużej cierpliwości. Dziś gramy futbol na poziomie Ligi Mistrzów, ale to dopiero początek drogi. Głównym celem nie może być sam awans i bycie w TOP4. To będzie realistyczny cel na następny sezon, ale głównym ciągle będzie mistrzostwo. Budujemy drużynę w tym celu i dlatego musimy czekać aż Rodgers wszystko poukłada w swoim zespole. Ciągle jest wiele do ulepszenia i ta poprawa stopniowo będzie widoczna. Na dzień dzisiejszy jesteśmy pewnie w punkcie, którego Rodgers nie oczekiwał, bo przecież zakładał inny styl gry, ale raczej jesteśmy dalej niż można było zakładać na starcie. Poprawę czuć w samej grze zawodników, ogólnie zespołu, ale także i mentalności. Rośniemy w siłę, ale powoli. Powiedziałbym, że wszystko odbywa się naturalnie. Teraz tylko szalone decyzje mogłyby nas powstrzymać w rozwoju, ale na to się nie zanosi. Z pewnością wychodzimy z dołu, do którego wpadliśmy kilka lat temu.
Jak na ogół się z Tobą zgadzam, tak tym razem pozwolę sobie na małą polemikę.Masz rację co do walki o drugą piłkę, ale szybkie tracenie piłki było raczej wkalkulowane w ryzyko. Decydując się grać bardziej bezpośrednią piłkę musisz liczyć się z możliwością szybkiej utraty futbolówki, ale nie robi to ci specjalnej różnicy, bo przeciwnik nie ma zbyt wielkich możliwości zagrożenia bramce.
Niedzielny mecz był szóstym w tym sezonie, kiedy oddaliśmy inicjatywę przeciwnikowi, skupiając się na zagrywaniu długich piłek za plecy jego obrońców. Żadnego z tych spotkań nie przegraliśmy, w każdym strzeliliśmy przynajmniej jedną bramkę, we wszystkich tych starciach przeciwnikami był drużyny lubiące mieć piłkę i atakować. Rodgers wymyślił bardzo dobry plan radzenia sobie z takimi zespołami i o ile jeszcze z Arsenalem i City sfrajerzyliśmy dając sobie na własne życzenie wydrzeć wygraną, o tyle z Tottenhamem plan wykonaliśmy solidnie (choć nie wzorowo bo tak łatwo gubić zawodników w polu karnym nie można).
Fakt, wejście Allena przywróciło nam większą kontrolę nad spotkaniem, ale nie powiedziałbym, że wcześniej jej nie mieliśmy. W meczach takich jak ten niedzielny ciężko w pełni kontrolować przebieg meczu i tak naprawdę udaje się to bardzo rzadko. Naszym podstawowym założeniem było uniemożliwienie Kogutom penetracji naszego pola karnego i zmuszenie ich do wrzucania piłki z boku lub strzelania z dystansu. W zasadzie udało nam się to założenie wypełnić. Szkoda tylko, że Johnson i, z tego co pamiętam, Agger zapomnieli, że żeby działało to tak jak powinno nie można tak łatwo gubić krycia.
Podsumowując - nie daliśmy im tego, na co liczyli (czyli głównie czasu i miejsca na rozwinięcie skrzydeł dla Bale'a i możliwości łatwej penetracji naszego pola karnego), daliśmy im za to dwa prezenty w postaci pozostawienia Vertonghena samemu sobie. Na nasze szczęście wejście Allena i dwa prezenty, jakimi odwdzięczył nam się Tottenham sprawiły, że tym razem nie daliśmy rady pokrzyżować sobie naszych własnych planów tak, jak udało nam się zrobić to z Arsenalem i City.
Żadna z drużyn nie panowała totalnie nad meczem, ale moim zdaniem bardziej przebieg wydarzeń na boisku kontrolował Liverpool, skutecznie uniemożliwiając Tottenhamowi przeprowadzanie takich ataków, na jakie liczył AVB. Jednocześnie sami nieźle radziliśmy sobie z wyprowadzaniem kontr, chociaż kiepski mecz Danny'ego trochę psuł nam tu szyki. Oczywiście rozstrzygnięcie, kto bardziej kontrolował spotkanie tego typu jest w dużej mierze kwestią oceny i rozumiem Twoje argumenty w tej sprawie Hulus.
Jedno w każdym razie jest pewne: nie można mówić, że nie był to mecz kontroli, bo nie zdominowaliśmy posiadania piłki i nie zepchnęliśmy przeciwnika pod jego pole karne. Nawet przez chwilę nie był to nasz plan i podjęcie próby zrobienia tego zakończyłoby się dla nas naprawdę bolesną porażką. Życie to nie FM.