Podsumowanie meczu
Liverpoolczycy nie zdołali podtrzymać dobrej passy i po słabym spotkaniu w ich wykonaniu ulegli na St. Mary's Stadium beniaminkowi z Southampton aż 3:1.
Podopieczni Brendana Rodgersa niesieni ligowym zwycięstwem nad Tottenhamem, uzyskanym w dramatycznych okolicznościach po niesamowicie zaciętym boju, zamierzali podtrzymać formę z poprzednich potyczek ligowych i przedłużyć serię zwycięstw z rzędu do czterech.
Święci po sporych perturbacjach związanych z zastąpieniem ulubieńca kibiców Nigela Adkinsa nowym trenerem - Mauricio Pochettino zdawało się, że też zaczęli powoli ,,wkupywać'' się w łaski fanów swym odważnym, pełnym polotu ofensywnym stylem gry.
Przed sobotnim meczem zdołali wydrzeć remis Norwich i sędziemu Clattenburgowi w ostatnich niemalże sekundach tego pojedynku, kiedy to Artur Boruc wybronił niesłusznie podyktowany rzut karny dla Kanarków już w doliczonym czasie gry.
Obaj weekendowi rywale łapczywie wyciągali ręce po punkty. Gospodarze toczą batalię o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Natomiast Czerwoni jeszcze kurczowo, choć nieśmiało trzymali się marzeń, tudzież bezkresnych złudzeń o upragnionym Top 4.
Do pierwszego składu powrócił Martin Skrtel w miejsce Jamie'go Carraghera. Środową linię tworzył między innymi Joe Allen, co było niemałym zaskoczeniem w szeregach ekipy z Merseyside, gdyż w ciągu tygodnia na światło dzienne wyszły problemy Walijczyka z barkiem.
U czerwono-białych zabrakło kontuzjowanego Danny'ego Foxa.
Między słupkami wystąpił ponownie Brad Jones zastępujący kurującego się Pepe Reinę. Większych roszad w wyjściowym ustawieniu fani Liverpoolu nie uświadczyli. Na ławce rezerwowych w zdumienie mogła wprowadzić obecność Jordona Ibe, kolejnego świetnie rokującego na przyszłość gracza The Reds.
Mecz rozpoczął się od ataków przyjezdnych, lecz szybko do głosu doszli Święci. A zrobili to dosadnie, gdyż już w 6 minucie umieścili piłkę w siatce.
Gaston Ramirez posyłał piłkę w pole karne na głowę Rodrigueza, który łatwo oderwał się od krycia Glena Johnsona i zgrał ją do nabiegającego Schneiderlina. Francuz dostawił nogę i ku zdziwieniu bezradnej defensywy Czerwonych piłka wtoczyła się do bramki Jonesa.
Od tej chwili na boisku istniał tylko jeden zespół. Uskrzydleni prowadzeniem piłkarze Southampton ruszyli do huraganowych ataków, co rusz siejąc zagrożenie w polu karnym Liverpoolu. Bramka wisiała w powietrzu.
W 32 minucie czarny scenariusz znalazł swe odzwierciedlenie w rzeczywistości. Lambert mocno uderzył z rzutu wolnego i rykoszet od Daniela Sturridge'a zdezorientował Brada Jones'a na tyle, że Australijczykowi nie udało się uchronić siebie i swych kolegów przed stratą gola. 2:0.
Dopiero w 40 minucie goście solidnie dali się we znaki Borucowi. Brazylijczyk Coutinho znalazł się w sytuacji sam na sam z Holy Goalie ale to Polak był górą, broniąc w swoim stylu strzał dość niemrawy strzał.
Jednak już 5 minut później Phillipe dopiął swego. To co nie powiodło się wcześniej, ziściło się po wrzutce Suareza i niewyobrażalnym zamieszaniu w szesnastce Króla Artura. Gerrard zbił piłkę głową wzdłuż piątego metra. Coutinho nie zdołał jej opanować, Sturridge wziął obrońcę ,,na plecy'' aczkolwiek jego strzał został zblokowany i futbolówka trafiła pod nogi Cou, który dopełnił formalności.
Druga odsłona rozpoczęła się od żwawszych zapędów faworytów, choć trzeba przyznać, że bardzo ciężko było o klarowne sytuacje.
W ostatnim kwadransie gry zaczęli zdecydowanie odgryzać się podopieczni Pochettino. Najpierw ,,oko w oko'' z Jonesem stanął po składnej akcji kapitan Southampton Lallana, by w 80 minucie Jay Rodriguez dokończył dzieła zniszczenia i ustalił wynik konfrontacji dwóch miast portowych na 3:1.
Nie pierwszy raz w tym sezonie padliśmy ofiarą niefrasobliwości w szykach obronnych i nazbyt asekuracyjnego nastawienia pod własną bramką. Rodriguez holował długo piłkę przy biernej postawie Lucasa, po czym wpadł w pole karne tuż obok Martina Skrtela będącego w swoistym korkociągu i na raty pokonał Jonesa.
Rodriguez powtórzył niemal wyczyn Benteke z Anfield w grudniu ubiegłego roku. Nie on jeden, bowiem również Słowak Skrtel skopiował swoje zachowanie właśnie z grudnia z meczu przeciwko... Aston Villi.
Obraz gry i rezultat nie uległ już zmianie. Uległ natomiast w pełni zasłużenie Liverpool, będąc zespołem dużo słabszym od Southampton. Należy pochwalić gospodarzy i odłożyć na bok płonne i raczkujące jeszcze nadzieje na wznioślejsze cele.
Ten mecz udowodnił, że kres długiej i krętej drogi, jaki co niektórzy już zdążyli dostrzegać okazał się być niestety jedynie ślepym zaułkiem.
Komentarze (0)