Analiza taktyczna meczu ze Świętymi
Będący we wspaniałej formie zespół Liverpoolu zmierzył się się na przesiąkniętym deszczem stadionie St Mary z energetyczną ekipą Southampton. Klub z południowego wybrzeża podjął rękawicę rzuconą przez the Reds i wywalczył przekonujące zwycięstwo, które wyciągnęło go ze strefy spadkowej oraz zapewniło względne bezpieczeństwo w tabeli.
Spoglądając na spotkanie ze strony Liverpoolu podniesiono kwestię wyboru optymalnego składu przez Brendana Rodgersa. Kluczowy dla gry Lucas został pominięty na rzecz Joe Allena – ten ruch sprawił, że Liverpool był bardzo wrażliwy na ataki w strefie pomiędzy obroną a pomocą. Po powrocie z leczenia kontuzji Brazylijczyk imponował formą, zaliczając największą liczbę przechwytów i odbiorów ze wszystkich swoich kolegów.
Być może kluczem do tego wyboru była rola, jaką Walijczyk odegrał w poprzedniej ligowej kolejce w meczu ze Spurs, kiedy to jego postawa przyczyniła się do uspokojenia gry the Reds na początku drugiej połowy. Kibice Liverpoolu mogli się tylko zastanawiać, jak zawodnik z zaplanowaną operacją ramienia ma sobie poradzić przez 90 minut meczu przeciwko zmotywowanej drużynie,mającej o co walczyć.
Stając w obronie Rodgersa, Lucasowi też należał się odpoczynek. Od momentu powrotu do zespołu regularnie grał w pierwszym składzie. To oczywiste, że zawodnik opierający swoje występy na energii i olbrzymim skupieniu będzie potrzebował przerwy po tak długim leczeniu kontuzji.
Analiza bramek
Z perspektywy Liverpoolu na pierwszą bramkę meczu złożyły się brak koncentracji i fatalne ustawienie, czynniki, których z łatwością można było uniknąć. Trzy okazje na zbliżenie się do zawodników Southampton zostały zmarnowane, Gaston Ramirez, Jay Rodriguez i – co najważniejsze – Morgan Schneiderlin zgubili kryjących ich graczy, po czym zdobyli efektownego gola. Enrique okazał się zbyt wolny na Ramireza, piłkarza płynnie przesuwającego się pomiędzy formacjami przeciwnika oraz znakomicie grającego lewą stopą. Hiszpański lewy obrońca nawet w najgorszym wypadku powinien włożyć więcej wysiłku, aby zmusić Urugwajczyka do użycia słabszej nogi, na przykład poprzez ograniczenie mu wolnej przestrzeni.
Glen Johnson, który zszedł do środka pola, zajął się wyłącznie obserwowaniem lecącej piłki, ale należy także docenić imponującego w tym meczu Jaya Rodrigueza. Napastnik Świętych mądrze ustawił się w polu karnym gości, po czym zagrał futbolówkę do Schneiderlina, a ten delikatnie wbił ją do bramki. W tej sytuacji fatalnie zachował się Skrtel. Słowak oddał rywalowi zbyt wiele miejsca, zresztą przez całe spotkanie widać było jego 'zaśniedziałość' i brak formy.
Drugie trafienie Świętych zdecydowanie mniej obciąża konto the Reds. Dobrze uderzony rzut wolny Rickiego Lamberta sprawił, że piłka odbiła się od Daniela Sturridge'a. Zdezorientowany Brad Jones ruszył w złym kierunku i się z nią minął. Gospodarze mogli tylko cieszyć się ze szczęścia, które się do nich uśmiechnęło – druga bramka na ich koncie zmieniła mentalność Liverpoolu i zapewniła Southampton znaczną przewagę.
Jeżeli spojrzymy głębiej na ten rzut wolny zauważymy, co było jego przyczyną – niepotrzebne ostre wejście Martina Skrtela, który wspiął się na urodzonego w Liverpoolu napastnika Świętych, Lamberta. Nie była to niebezpieczna sytuacja. Piłka znajdowała się trzydzieści metrów od bramki Jonesa, w najgorszym wypadku Lambert opanowałby futbolówkę i odegrał ją do najbliższego kolegi. Mając w pobliżu osłaniających go Gerrarda oraz Allena, Słowak mógłby chociaż lekko pomyśleć.
Nadzieja powróciła do serc kibiców the Reds w ostatnich minutach pierwszej połowy, kiedy to Coutinho wypracował kontaktową bramkę. Być może słowo 'wypracował' nie jest do końca na miejscu, tym niemniej należy docenić znakomite poruszanie się graczy gości w polu karnym przeciwnika. Liverpool był w przeszłości krytykowany za niewystarczające angażowanie się w tej strefie boiska. Tym razem w polu bramkowym Southampton oprócz Brazylijczyka znajdowali się Gerrard, Sturridge oraz Downing.
Ruch Gerrarda (przypominający ruch Rodrigueza przy pierwszym golu) był kluczowy dla otwarcia gry z głębi pola przez Suareza. Po kilku próbach Coutinho i Sturridge'a, ten pierwszy dobił bezpańską piłkę. Niedawny podopieczny Pocchetino świetnie się ustawił w zatłoczonym polu karnym i znakomicie wykończył całą sytuację.
Jednak nadzieja szybko ustąpiła rezygnacji, kiedy solowa akcja Jaya Rodrigueza doprowadziła the Reds do bolesnej porażki, kosztującej ich utratę marzeń o zakończeniu ligi na miejscu premiowanym grą w Lidze Mistrzów.
Ponownie zawinił brak krycia, ale brak także umiejętności przywódczych w linii obrony Liverpoolu. Lucas był zbyt daleko, aby powstrzymać Rodrigueza przez pierwsze dwadzieścia metrów, które przebiegł z piłką, więc napastnik powinien przejść pod kuratelę Johnsona lub Skrtela. Niestety obydwaj ci zawodnicy poprzestali na ciągłym cofaniu się, co zapewniło byłemu napastnikowi Burnley czystą drogę na bramkę.
Strzał został sparowany przez Jonesa, ale z dobitką Australijczyk już sobie nie poradził. Gol przywodził na myśl bramki te tracone przez Liverpool na początku sezonu, kiedy to przeciwnik znajdował mnóstwo miejsca w środku pola i pędził na obrońców z pełną prędkością. Lucas przyczynił się do tej sytuacji, ale defensywa powinna zapewnić mu odpowiednią pomoc i przeciąć atak rywala. Powstaje pytanie, czy Rodriguez dostałby tyle miejsca, gdyby w wyjściowej jedenastce zamiast Słowaka znalazł się Carragher. Prawdopodobnie weteran Anfield przerwałby akcję Świętych, nawet kosztem faulu, a już na pewno zablokowałby biegnącego napastnika. Powtórki pokazują, że Agger ubezpieczał prawą stronę Skrtela, sądząc, że ten wyjdzie Rodriguezowi naprzeciw. Duńczyk był przygotowany na ewentualną interwencję w razie jego niepowodzenia, ale Słowak niestety nie podjął wyzwania.
Statystyki
Najprościej rzecz ujmując Liverpool przegrał ten mecz przez fatalną jakość podań w ostatniej tercji boiska. Występ the Reds był przepełniony niedokładnymi podaniami, fatalnymi decyzjami oraz brakiem kreatywności. Kluczowi zawodnicy tacy jak Coutinho, Suarez i Gerrard, którzy nie byli w swojej najlepszej dyspozycji, jeszcze długo będą żałować zmarnowanych okazji na przełamanie niepewnej defensywy gospodarzy.
Poniższe grafiki pokazują nam wszystkie podania tego meczu. Możemy zaobserwować wyraźny kontrast pomiędzy strefami wymiany piłek. Ta należąca do Southampton jest rozłożona równomiernie po całym boisku, odzwierciedla to umiejętność Świętych do gry długimi piłkami, a zatem rozciągania pola, przy świetnym wykorzystywaniu Lamberta. Natomiast strefa Liverpoolu została skupiona głównie wokół środka pola swojej połowy. Być może właśnie dlatego Steven Gerrard zanotował aż 73 kontakty z piłką, czym znacząco wyróżnił się w tym spotkaniu. Gra the Reds była zbyt bardzo skierowana na boki.
Zauważalny regres w porównaniu z poprzednimi kolejkami, kiedy to zespół Rodgersa czarował płynnością poruszania się i prędkością budowania akcji.
Statystyki pokazują, że Southampton kontrolowało przebieg meczu w kluczowych obszarach boiska. Liverpool zanotował 57 udanych podań na 107 prób w ostatniej tercji boiska, tymczasem Święci imponujące 111 podań na 174 prób. Zawodnicy tacy jak Rodriguez, Rickie Lambert, czy Lallana którzy grali w ważnych strefach przed linią obrony gości, byli precyzyjni, zdecydowani i inteligentni.
Zwłaszcza ten ostatni przez całe spotkanie utrudniał życie the Reds, stał się wyborem wielu obserwatorów w konkursie na piłkarza meczu. Znakomicie łączył grę kolegów, osiągając wspaniałą, 88% celność podań. Dopiero Lucas nawiązał z nim walkę dzięki umiejętności czytania gry, Allen i Gerrrard nie byli w stanie sobie z nim poradzić w bitwie o środek pola.
Gra pomocnika Świętych znakomicie podsumowuje różnice pomiędzy oponentami. Anglik podawał piłkę 34 razy, o 28 razy mniej niż Steven Gerrard, jednak większość z nich miała miejsce w ostatniej tercji boiska. Do tego na swoim koncie zapisał 6 dośrodkowań w kierunku Lamberta i Rodrigueza. Jego postawa w znaczącym stopniu przyczyniła się do rozkładu gry the Reds.
Ale zespół z Merseyside nie ma na koncie samych minusów. Pewnym wyjątkiem od reguły był występ Glena Johnsona. Wprawdzie zachował się fatalnie przy pierwszej bramce gospodarzy, lecz należy zauważyć jego zaangażowanie w ataku. Zapewnił aż cztery kluczowe podania, które doprowadziły the Reds do dwóch czystych sytuacji bramkowych. Zaliczył także najwięcej kontaktów z piłką (85), a jego dośrodkowania osiągnęły 50% celność. Co więcej, zwyciężył w największej liczbie odbiorów i pojedynków naziemnych, zwłaszcza przeciwko młodej lewej flance Southampton, na której grali Luke Shaw i schodzący do boku Lallana.
Liverpool będzie musiał się teraz skupić na tym, aby znowu grać z pomysłem. Podobnie jak w czasach Rafy Beniteza the Reds mogą czuć dumę ze swojego szybkiego, skutecznego ataku. Niestety zbyt często zdarzają się im występy przywołujące na myśl fatalną postawę z początku sezonu - pozbawione werwy i bezpośredniości.
Oczywiście nie obciąża to systemu Rodgersa. Przeciwnie, rozwija się i oferuje zawodnikom dużą wolność w kreowaniu sytuacji. Ale wolność niesie za sobą również odpowiedzialność za odpowiednio inteligentne poruszanie się po boisku, a także szybsze przenoszenie ciężaru akcji pomiędzy formacjami. W meczu ze Swansea Liverpool przy grze z kontry poruszał się z prędkością 5-6 metrów na sekundę. Przeciwko Southampton zaledwie 3 metrów na sekundę. Taka szybkość gry pozwalała gospodarzom na reorganizację obrony, podwojenie krycia Suareza oraz blokowanie próbującego schodzić do środka Coutinho.
Jednakże zespół z Anfield wciąż może patrzeć w przyszłość z nadzieją, wszak konsekwentność to niesamowicie trudna umiejętność do opanowania. By odesłać takie występy jak ten z Southampton do lamusa historii wystarczy trochę więcej czasu, rozmysłu i przywództwa, w drużynie. To dobry powód na podtrzymanie nadziei w sercach kibiców, pamiętających, że ich zespół potrafi grać równie pięknie, co intensywnie.
Komentarze (0)