540 minut Carry
Dziennikarz i kibic Liverpoolu, Mark Jones, na oficjalnej stronie klubowej pisze o pogodzeniu się z nadchodzącym końcem kariery Jamiego Carraghera. Zapraszamy Państwa do lektury tego poruszającego artykułu.
Pięćset czterdzieści minut. To dziewięć godzin.
Jeśli uwzględnić w tym godzinę przerwy, dla większości z nas oznacza to jeden dzień pracy. Może wydawać się to wiecznością w pewne szare popołudnia, jednak zupełnie nią nie jest.
Wliczając kilka minut doliczonego czasu więcej lub mniej tu lub tam, dziewięć godzin jest wszystkim, co pozostało Jamiemu Carragherowi w jego piłkarskiej karierze. Minęło w ułamku sekundy, prawda?
Cofając się przez 17 lat pełnych krwi, potu i, w porządku, nie łez - w końcu Jamie pochodzi z Bootle - człowieka zalewają obrazy bloków, wślizgó, główek i niesamowicie rzadkich, a przez to specjalnych, strzelonych bramek, a wszystko to przy akompaniamencie firmowych okrzyków Carraghera organizujących grę w obronie.
Kuszącym było myśleć, że będzie grał wiecznie, podobnie jak fani Manchesteru United muszą czuć się w odniesieniu do sir Alexa Fergusona i Ryana Giggsa. Oni należą odpowiednio do ławki rezerwowych i koszulki z numerem 11 United. Widzieć tam kogoś innego byłoby po prostu dziwnie.
Jednak Carragher zniknął z pola widzenia na sezon lub dwa przed początkiem roku 2013. Zazwyczaj ktoś inny był na jego miejscu. Dla mnie osobiście było smutnym widokiem widzieć Carraghera na ławce lub wchodzącego jako wsparcie na ostatnie kilka minut spotkań, podczas gdy nadal posiadał jakość, aby rozpoczynać je od pierwszego gwizdka i dobrze się w nich prezentować.
Jeden start w pierwszych 22 meczach obecnego sezonu Premier League został od styczniowej wygranej 5-0 z Norwich zastąpiony rozgrywaniem pełnych 90 minut w ostatnich 9 z 10 spotkań. Wszyscy słyszeliśmy te pokrzykiwania przy spalonych. Nigdy nie zamierzał był cicho.
Nie powinno mu się też na to pozwolić.
Wybór Carraghera w ostatnich miesiącach nie opierał się na sentymencie. Zasłużył sobie na miejsce w składzie dzięki swoim dobrym występom i jego uspokajającemu wpływowi na zespół.
Podczas gdy młodzież była kluczowym składnikiem wszystkiego, co Brendan Rodgers zamierzał osiągnąć w tym sezonie, to miejsce na doświadczenie zawsze się tam znajdowało. To jeden - jednak nie jedyny - powód, dla którego Steven Gerrard grał przez każdą minutę każdego ligowego spotkania i dlaczego Carragher był tak istotny.
Teraz niestety pozostało jedynie 540 minut.
Mecze przeciwko Reading, Chelsea, Newcastle, Evertonowi, Fulham i Queens Park Rangers przyniosą własne, specyficzne wyzwania, jednak wszystkie powinny być użyte przez kibiców jako szansa do pożegnania się z jednym z ich największych herosów, z piłkarzem, który zajmuje drugie miejsce na liście zawodników Liverpoolu z liczbą rozegranych spotkań dla klubu, za nieosiągalnym Ianem Callaghanem.
Jak zapewne powiedziałaby legenda lat 1960-ch i 70-ch, z końcem każdego sezonu przychodzi refleksja na temat zarówno dobrych, jak i złych chwil, jednak wraz z zakończeniem tej kampanii fani powinni patrzeć znacznie dalej, niż tylko na ostatnie dziewięć miesięcy.
To ostatnie 17 lat będzie dla większości umysłów głównym wątkiem, wspomnienia zawodnika, który nigdy nie zawiódł w dawaniu wszystkiego, co tylko dla niego możliwe, powrócą z wielką mocą.
Pozostaje zaledwie 540 minut, jednak będzie to zapewne te 30 minut w Stambule, dzięki którym Carraghera pamięta się najbardziej; okres, gdy nawet najmniejszy skrawek białej koszulki zawodnika AC Milan dopuszczony w pobliże bramki Jerzego Dudka wyglądał jak osobista obraza obrońcy, bez względu na to jak zmaltretowane skurczami było jego ciało.
Taki był Carragher - nadal jest, i kiedy zegar odmierza czas do końca jego kariery, to właśnie wtedy był jeden z tych momentów, które pozostaną zapamiętane.
Pięćset czterdzieści minut może nie wydawać się długim czasem, jednak można być całkowicie pewnym, że Carragher zostanie zapamiętany na wiele dłużej.
Komentarze (7)
A team of Carragher’s
A team of Carragher’s
We all dream of a team of Carragher’s
a team of Carragher’s
a team of Carragher’s
On wie, że po zakończeniu kariery nie będzie szedł sam. YNWA!