Podsumowanie meczu
W momencie, kiedy piłka wychodziła na aut w 96 minucie wczorajszego meczu, każdy fan Czerwonych z rozżaleniem oczekiwał rychłego gwizdka pana Kevina Frienda kończącego zawody. Nikt nie przypuszczał, a już na pewno nie defensywa Chelsea, że ostatni rozpaczliwy atak gospodarzy przyniesie wyrównanie.
Summa summarum należy przyznać, że finalny wynik spotkania był jak najbardziej sprawiedliwy. Po bardzo emocjonującym spotkaniu na wszystkich możliwych płaszczyznach, Liverpool zremisował z Chelsea 2:2.
Nawet wytrawnemu koneserowi wyspiarskiego futbolu ciężko byłoby znaleźć drugi taki pojedynek tak naszpikowany wszelkiej maści podtekstami. Otoczka meczowa i zagmatwanie losów poszczególnych uczestników niedzielnej konfrontacji zakrawało na epizod w długowiecznej ,,Modzie na sukces''.
Dlatego też ten wątek zostanie pominięty ze względu na fakt, iż ,,pompowany balonik'' przed pierwszym powrotem Rafaela Beniteza na Anfield w roli szkoleniowca rywali po sześcioletnim pobycie w Merseyside osiągnął do godziny 17 poprzedniego dnia punkt krytyczny i wszyscy zainteresowani byli w każdy najmniejszy niuans sprawy skrzętnie wprowadzeni.
Spolaryzowane uczucia dotyczącego tego meczu odbijały się na długo przed samą rywalizacją, jak również w jej trakcie. Antagonistycznie przyjęty Fernando Torres prócz obiecującego początku, kiedy to wygrywał większość pojedynków z Danielem Aggerem, z minuty na minutę gasł w oczach i za jego występ trzeba wystawić ocenę mierną.
Rafa, który po wyjściu na murawę na Anfield przecierał łzy w oczach i pozdrawiał kibiców skandujących jego nazwisko, mógł się poczuć w końcu doceniony, mimo że wygrana wydarta w ostatnich sekundach zapewne nieco nadszarpnęła jego ego.
Yossi Benayoun, do którego osobiście mam wielki sentyment, niczym szczególnym nie zapisał się w pamięci po wejściu w ostatnich minutach na boisko prócz... samym wejściem. Fani zgromadzeni na Anfield byli wyraźnie rozdarci: z jednej strony nasz były numer ,,15'' otrzymał gromkie brawa, zaś z drugiej zameldował się na placu gry przy kakofonii buczenia reszty widzów.
W końcu pora na wielkiego Daniela Sturridge'a. Człowiek, który miał udowodnić, że zarządzający oboma zespołami pomylili się co do jego osoby: że pomylili się włodarze the Blues, ponieważ nie dano mu należytej szansy na zaistenie w Londynie oraz że w błędzie byli sternicy Liverpoolu, bowiem nie wystawili go w wyjściowej jedenastce w meczu przeciwko swej byłej ekipie.
Daniel był w niedzielne popołudnie wprost niesamowity. Zdewastował niebieskie zasieki w mig i posługując się żargonem typowo futbolowym, wszedł i ,,pociągnął wózek''.
Lecz bohaterem - nie mogło być inaczej - został niesforny Urugwajczyk hasający w czerwonym trykocie. Po fenomenalnej asyście, sprokurował rzut karnym przypadkowym zagraniem ręką. Następnie doznał zaćmienia umysłu i pomylił Bransilava Ivanovicia z Otmanem Bakkalem, wgryzając się w jego ramię po krótkim spięciu w polu karnym Petra Cecha, by ostatecznie pokonać tego ostatniego w 7 (!) doliczonej minucie spotkania. Wtedy kurtyna po spektaklu ,,Suarez show'' opadła.
Londyńczycy przed tym meczem mieli szansę wskoczyć na ostatni stopień podium, wyprzedzając Arsenal. Wygrana Tottenhamu nad Manchesterem City tym mocniej rozjuszyła wyobraźnie fanów drużyny Romana Abramowicza, snując wciąż możliwe do realizacji plany przeskoczenia w tabeli teamu Roberto Manciniego.
Goście nie mogli skorzystać z usług Oriola Romeu oraz dopiero co powracającego po urazie Ashleya Cole'a. Tylko rezerwowymi były grające legendy The Blues - John Terry i Frank Lampard. Benitez postanowił także, że od pierwszych minut na boisku pojawi się były ulubieniec The Kop - Fernando Torres, w miejsce Demby Ba.
Podopieczni Brendana Rodgersa po dwóch bezbramkowych remisach na dobre osiedli na mieliźnie 7 miejsca w Premier League. Głową za nieudany mecz na Madejski Stadium zapłacił zimowy nabytek - Sturridge. Zastępował go, ze średnim skutkiem, Stewart Downing.
Przed pierwszym rozpoczęciem konfrontacji minutą braw pożegnano jedną z protoplastek walki o sprawiedliwość ofiar Hillsborough - Anne Williams, która odeszła po długiej walce z chorobą nowotworową. Złożono także hołd wszystkim, którzy ucierpieli w niedawnym zamachu terrorystycznym w Bostonie.
Pierwsze 10 minut spotkania, pomimo, że chaotyczne, mogło napawać sympatyków the Reds optymizmem. Graliśmy z zębem i uzyskaliśmy optyczną przewagę. Wypracowaliśmy sobie wówczas jedną dogodną sytuację. Po dobrym podłączeniu się do szybkiej akcji Czerwonych Glena Johnsona, prawy obrońca ekipy z Liverpoolu został wypuszczony w ,,uliczkę'' przez El Pistolero, jednak były piłkarz Chelsea licząc na to, że Petr Cech bardziej zdecydowanie wyjdzie do piłki, tylko podciął futbolówkę przed siebie, czym nie stworzył żadnego zagrożenia bramki rywali. Rutyna golkipera Chelsea wzięła górę.. Glenowi nie udało się wywalczyć rzutu karnego.
W 25 minucie stworzyliśmy kolejną groźną sytuację pod polem karnym drużyny Beniteza, choć niezakończoną strzałem z powodu niedokładności odegrania Hendersona do Enrique. Przyjezdni ruszyli z kontrą wykorzystując swoje główne ogniwo napędowe w postaci Edena Hazarda. Belg po rajdzie prawą flanką wywalczył korner. Juan Mata ostro dośrodkował na krótki słupek do bodajże najwątlejszego na placu gry Brazylijczyka Oscara, który uprzedził Jamiego Carraghera i z naprawdę ciężkiej sytuacji cudownie skierował piłkę do bramki. Heroiczna próba obrony Pepe Reiny na nic się zdała - piłka po jego rękach wylądowała w bocznej siatce.
Ten moment był istnym hamulcowym poczynań ekipy Rodgersa. Londyńczycy zdominowali nas pod każdym względem, a samotny Lucas nie mógł poradzić sobie w walce o środek pola z ruchliwymi Oscarem, Matą i wspomagającym ich Hazardem.
Chwilę później z 35 metra kropnął David Luiz i sprawił spore problemy Reinie. Mimo tego, że strzał był w centralny rejon bramki, Hiszpan nie utrzymał futbolówki, która odbiła się od ziemi tuż przed nim i cudem zdołał ją wyłapać przed tym, jak ta niechybnie wpadła by do siatki.
Gospodarze obudzili się z letargu na parę minut przed zakończeniem pierwszej odsłony. Po wymianie krótkich podań pomiędzy Johnsonem i Downingiem, były skrzydłowy reprezentacji Albionu ściął do środka i wypuścił Luisa Suareza. Ten, mając ostry kąt bez zastanowienia mocno uderzył na bramkę, jednak na posterunku był Cech.
W przerwie musiało dojść do zmian, bowiem z taką grą nie byliśmy w stanie podjąć rywalizacji z Chelsea. Takowej się doczekaliśmy. Bezproduktywnego Coutinho (najsłabszy mecz byłego gracza Interu z Liverbirdem na piersi) zastąpił Daniel Sturridge. Każdy zachodził w głowę, czy odmieni losy spotkania. Odpowiedź przyszła aż nader szybko.
Po kilkunastu sekundach od wznowienia gry Daniel najpierw oszukał przy linii bocznej Mikela, pognał do środka i cudownie wyłożył piłkę nadbiegającemu Gerrardowi. Kapitan uderzył jednak w stronę bliższego słupka i strzał sparował golkiper przeciwników. Dlaczego w krótki róg, Steven?!
Minutę później Sturridge na 30 metrze pięknie uwolnił się od krycia Hazarda po czym potężnie huknął z lewej nogi. Petr Cech byłby bezradny, lecz na jego szczęście piłka trafiła tylko w słupek. Tumult na Anfield wzbierał na sile. Na boisku był odmieniony, lepszy Liverpool. Pytanie, dlaczego znowu tylko 45 minut możemy taki Liverpool obserwować?
52 minuta i the Reds dopięli swego. Długa piłka Carraghera w stronę Downinga została strącona przez tego drugiego przed szesnastkę, gdzie czekał już na nią Suarez. Urugwajczyk posłał z miejsca świetne dośrodkowanie do ustawionego głęboko w polu karnym Sturrigde'a, który skrzętnie z niego skorzystał wbijając ją do siatki obok zdezorientowanego bloku defensywnego Chelsea.
The Blues sprawiali wrażenie boksera po ogłuszającym ciosie, który nie trzymając gardy odsłonił szczękę czekając na kolejne ciosy. Nic bardziej mylnego... Piękno futbolu, jego nieprzewidywalność znów wzięło górę.
Kolejny korner dla Chelsea przyniósł pośrednio gola, gdyż po zagraniu piłki ręką przez Suareza sędzia wskazał na wapno. Eden Hazard zmylił Pepe i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Była 57 minuta.
Jak na złość mecz znowu diametralnie zmienił swój przebieg. Biliśmy głową w mur, mieliśmy znaczną przewagę, tylko co z tego, jak brakowało skuteczności. Symbolem naszej nieudolności był niestety Jonjo Shelvey. Zmienił Downinga w 80 minucie i już 5 minut później stanął przed 100% okazją do wyrównania. Jonhson posłał długą piłkę do Sturridge'a, ten fantastycznie odegrał ją piętką do Jordana Hendersona czym rozerwaliśmy szyki obronne Londyńczyków. Hendo wystawił ją do zupełnie niepilnowanego Jonjo, który fatalnie przymierzył i nie trafił w bramkę. Brendan Rodgers złapał się tylko wymownie za głowę.
97 minuta. Chelsea robi wszystko, by dowieźć korzystny rezultat do końca. Aut dla gości. Po nieudanej przebitce piłka trafia do Aggera, który momentalnie posyła ją w pole karne, gdyż doliczony czas gry właśnie upłynął. Luis strąca piłkę głową do ustawionego przy linii Sturridge'a i gna w pole karne. Anglik mocno dośrodkowuje wprost na głowę Urusa i ten z bliskiej odległości pokonuje Cecha! Anfield oszalało z radości. Chelsea zgubiła pewność siebie i kunktatorstwo.
Gra się do ostatniego gwizdka. Wiedzą to najmłodsi adepci futbolu - dlaczego ktokolwiek ma o tym przypominać profesjonalistom, inkasującym za uprawianie tego sportu bajońskie sumy? Remis w zupełności odzwierciedlał boiskowe zmagania, wszak dramatyczne okoliczności sprawiają, że smakuje znacznie lepiej.
Komentarze (0)