Czerwona rezurekcja
Nie tak miał wyglądać dwudziesty pierwszy sezon Premier League dla fanów Liverpoolu – przynajmniej w teorii. Nie tak wyobrażali go sobie eksperci, nie takie wyliczenia robili bukmacherzy. Z czystej ciekawości przypomniałem sobie ostatnio przedsezonowe prognozy, a mojemu szyderczemu uśmiechowi towarzyszyło tylko jedno pytanie – Czy oni naprawdę sądzili, że Liverpool zakończy sezon w czołowej czwórce? Chwila konsternacji jednak wszystko weryfikuje.
Wśród tych milionów zawiedzionych znalazł się jednak jeden, który dobrze wiedział, że porządki po amerykańskim tandemie w postaci Hicksa i Gilletta oraz brytyjsko-francuskim duecie to nie lada wyzwanie i nie da się tego przeskoczyć. Sezon 2012/13 z zamierzenia faktycznie miał być przełomowy – lecz jednak nie pod względem upragnionego awansu do Ligi Mistrzów czy kolejnych wygranych trofeów. Klub wymagał absolutnego zaangażowania od podstawy – znowu. Ktoś kiedyś powiedział, że jeden krok do przodu przybliża nas do przyszłości, lecz jeden krok w tył nie cofnie tego, co już było. Niestety, żeby posprzątać ten bałagan należało wykonać kilka korków w tył, a ostatnie lata będą na Anfield odbijały się czkawką jeszcze przez jakiś czas.
Liverpool Football Club, najbardziej utytułowany klub na Wyspach oraz jeden z najbardziej utytułowanych klubów w Europie powoli stacza się w dół. Skoro Kenny Dalglish, legenda klubu, nie był w stanie wyprowadzić the Reds z dołka, to kto tego dokona? Pierwszego czerwca 2012 roku Fenway Sports Group, obecny właściciel Liverpoolu, zatrudnia Brendana Rodgersa. Przed byłym trenerem Swansea nie lada wyzwanie – postawić klub na nogi i zaprowadzić „porządek” w Premier League. Odchudzenie budżetu płacowego oraz pozbycie się niepotrzebnych graczy to dopiero początek wielkiej góry lodowej. Nie pomaga też, względnie, nieudane letnie okno transferowe. Tak więc Rodgers przystępuje do swojej pierwszej kampanii z Liverpoolem w okrojonym składzie, mając jednego klasowego napastnika oraz szerokie zaplecze nastolatków. Przychodzi pierwszy mecz i pierwsze rozczarowanie. To nie napawa optymizmem, tym bardziej, że dalej wcale nie było lepiej. Fani zaczynają zadawać sobie pytanie o słuszności wyboru właścicieli. Jednak Irlandczyk z północy się nie poddaje, choć trapiące zespół kolejne kontuzje nie działają wcale motywująco. Bez zwycięstwa nad drużyną z górnej części tabeli, Liverpoolowi w jakiś sposób udaje się doturlać do zimowego okienka transferowego wciąż z szansami na zakończenie sezonu na miejscu dającym awans do Ligi Mistrzów. Według mnie to właśnie ten miesiąc należy podkreślić na osi czasu jako punkt kulminacyjny. Sprowadzenie (niechcianych w swoich klubach) Coutinho oraz Sturridge’a, choć z początku budziło kontrowersje, nie pozostawia cienia wątpliwości – wizja Rodgersa powoli zaczyna nabierać rys i kształtów na boisku. Czternaście meczów w lidze bez porażki w tym roku robi wrażenie i choć Liverpool zakończył sezon na siódmym miejscu, za Evertonem, za Manchesterem United, który zdobył kolejne mistrzostwo Anglii, to czarno na białym widać progres oraz jasno można stwierdzić, że Brendan Rodgers to właściwy człowiek na właściwym miejscu, pomimo wielu przeciwników, mających do dziś pretensje do zarządu o niezwrócenie się do będącego wówczas bez pracy Rafy Beníteza.
W tym momencie warto wspomnieć, że pierwszy sezon najbardziej utytułowanego trenera na wyspach, sir Alexa Fergusona, w Manchesterze United, który zdobył z odwiecznym rywalem the Reds trzynaście tytułów mistrza kraju, to jedenaste miejsce w lidze. Wtedy to właśnie Liverpool dzielił i rządził w Anglii. Bill Shankly natomiast przychodził do klubu jako pogromca Czerwonych, którzy w tamtych czasach plątali się w środku Second Division. Dlaczego o tym wspominam? Otóż ostatni mecz Rodgersa jako trenera Swansea to zwycięstwo Łabędzi 1:0 nad jego obecnym pracodawcą. Wróćmy jednak na ziemię.
Pomimo obiecującego finiszu, pełnego perspektyw personelu i utalentowanej młodzieży przeplatanej z doświadczeniem, oraz jasnych planów na najbliższy okres, nadal jednak można mieć wątpliwości co do atrakcyjności klubu. Wszak brak europejskich pucharów na Anfield może dać się Rodgersowi we znaki – nawet bez tej „obojętnej” na Wyspach Ligi Europy Liverpool traci zarówno sportowo jak i finansowo. Tu należy pamiętać, że właściciele Liverpoolu nie mają w ogródku basenu z ropą naftową, co może w pewnych kwestiach okazać się kluczowe. Tak więc czy Liverpool, pomimo bogatej historii, wciąż może konkurować o podpis najbardziej rozchwytywanych piłkarzy globu? Nazwiska, jakie są łączone z klubem, mniej lub bardziej, dają do zrozumienia, że Liverpool to wciąż wielka marka. Gołym okiem widać azymut, jaki obrał Brendan Rodgers, który ucząc się na błędach poprzedników daje nam, kibicom, nadzieję na lepsze jutro i podgrzewa emocje przed nadchodzącym sezonem. Liverpool jeszcze przed oficjalnym otwarciem letniego okna transferowego stara się skompletować kadrę by przystąpić do okresu przygotowawczego w pełnym składzie. To daje niezbędny czas na zapoznanie się i zgranie, którego tym razem nie będzie już w trakcie sezonu. W przeciwieństwie do zeszłego roku, Brendan Rodgers doskonale wie z kim i z czym ma do czynienia. Nie bez znaczenia pozostają również roszady personalne na ławkach trenerskich największych rywali, co stawia Rodgersa w jeszcze lepszej pozycji przed zbliżającą się wielkimi krokami kampanią, na którą wszyscy od tylu lat prawdopodobnie czekamy!
Komentarze (3)
Tylko nie zapędzajmy się tak do przodu. Wiadomo, każdy by chciał LM w tym sezonie, ale właściciele jasno powiedzieli, że Brendan ma trzy lata na realizację tego celu.
Bardzo cieszy mnie to, że klub w koncu wygląda na nowoczesny pod każdym względem. Ze spokojem udam się na wakacje, wiedząc, że nie zrobimy, żadnej gafy za grube miliony.
YNWA