Trzy kropki: Mecz ze Swansea
We wczorajszym starciu na Liberty Stadium Liverpool zremisował 2:2 ze Swansea City, ale zdołał utrzymać pierwsze miejsce w tabeli rozgrywek Premier League. Na boisku bez wątpienia działo się wiele, dlatego też zapraszamy na nieco bardziej szczegółową analizę do najnowszych „Trzech kropek”.
O ogólnym przebiegu meczu… (Zubol)
Każdy kto uważał Swansea za łatwy „kąsek”, powinien iść jak najszybciej do swojego lekarza rodzinnego. Bardzo mylący mógł być słaby początek sezonu w wykonaniu Łabędzi, lecz należy pamiętać, że zespół rodem z Walii miał „zarwane” przygotowania do rozgrywek z racji uczestnictwa w skrajnie męczących eliminacjach Ligi Europy. Podopieczni Michaela Laudrupa wracają powoli na dobre tory i udowodnili to dobitnie wczoraj. Na boisku pojawiło się wczoraj 27 zawodników, ale i tak będzie się rozmawiać o jednym. Sami wiecie kim. Pierwsza połowa była zacięta ze wskazaniem na Liverpool. Niezawodny Sturridge jest obecnie biegającą supermaszyną, która przez jeden krótki moment zaliczyła „reset systemu” po dośrodkowaniu Mosesa. Druga odsłona gry to od 60 minuty rozpaczliwa obrona Liverpoolu. Straciliśmy bramkę i punkty, straciliśmy co gorsza Coutinho. Pomimo ran odniesionych w boju, pozostajemy wciąż niepokonani, choć pewien niedosyt pozostaje. Na całe szczęście w futbolu punktów nie przyznają sędziowie łyżwiarstwa figurowego. Wynik 2:2 w moim odczuciu był w miarę rzetelnym zobrazowaniem przebiegu meczu, aczkolwiek to gospodarze bardziej brnęli ku zwycięskiemu trafieniu.
O problemach z grą w drugich połowach… (AirCanada)
Gołym okiem widać, że mamy problem z grą po przerwie i Liverpool może mieć szczęście, że zgromadził dotychczas 10 oczek. O ile w meczu ze Stoke nasza gra w drugiej odsłonie wyglądała porządnie, to kolejne trzy konfrontacje the Reds były już pod tym względem przez większość gry bardzo słabe. Wygląda na to, że Rodgers ze sztabem trenerskim trochę „zajechali” zawodników w okresie letnich przygotowań, dlatego widać braki świeżości w grze i upływający czas w trakcie konfrontacji Liverpoolu ze swoimi rywalami działa na naszą niekorzyść. Wierzę jednak, że z każdym kolejnym spotkaniem będzie to wyglądało coraz lepiej, a powrót Suáreza na pewno nam w jakimś stopniu w tym pomoże.
O debiutach Sakho i Mosesa… (Oski_LFC)
Krótko mówiąc, bardzo pozytywnie. Sakho co prawda był nieco niepewny przez większość spotkania, ale można to wytłumaczyć tremą związaną z pierwszym występem. Oprócz tego zaliczył kilka ważnych odbiorów i królował w pojedynkach powietrznych. Mógł lepiej zachować się przy obu straconych bramkach, ale wina leży nie tylko po jego stronie. Widać, że piłka przy nodze mu nie przeszkadza i choć jest to ryzykowne, to miło popatrzeć, jak napastnik nie wie, co się dzieje, gdy obrońca zagrywa sobie piętką przed polem karnym. Oczywiście, jeśli zawsze będzie to skuteczne. Tymczasem Moses wniósł ogromną jakość do ofensywy. Imponuje szybkością i dryblingiem, a do tego strzelił ważną bramkę po indywidualnej akcji. Myślę, że obaj okażą się bardzo przydatni w kontekście walki o nasz cel, czyli Ligę Mistrzów.
O popisach Shelveya… (AirCanada)
Cóż za spotkanie naszego byłego piłkarza! Miał udział przy każdym z czterech trafień, jakie padały na Liberty Stadium. Menadżer Łabędzi – Michael Laudrup powiedział na pomeczowej konferencji, że dla młodego pomocnika była to droga z nieba do piekła (miał na myśli oczywiście wyłącznie pierwszą połowę) i było to bardzo trafne podsumowanie popisów Anglika. Świetnie wszedł w mecz, wykorzystując bierną postawę defensywy Liverpoolu i trafił do siatki. Późniejsza asysta do Sturridge’a i fatalna strata piłki na własnej połowie wołały o pomstę Zeusa. Po przerwie był już bardziej skoncentrowany, grając konsekwentnie zaliczył ważną asystę przy wyrównującym trafieniu Michu.
O sytuacji w tabeli… (Zubol)
Zgubiliśmy dwa oczka, jednak nie zgubiliśmy orientacji w terenie i ponownie wdrapaliśmy się na szczyt tabeli. Początek sezonu zawsze jest krainą cieni i krzywych zwierciadeł – wszystko może się przecież zmienić jak w kalejdoskopie, bowiem do finiszu pozostał jeszcze szmat drogi. Nie zamierzam narzekać, jeśli skrupulatnie będziemy „ciułać” punkt za punktem, który przybliży nas do upragnionego miejsca w top 4, kosztem prezencji boiskowej. Przecież to cel uświęca środki i nikt przed rozpoczęciem rozgrywek nie śmiał lokować nas na szczycie tabeli 17 września. Stąd też apeluję co do niektórych krewkich malkontentów, by przewartościowali swoje racje. Na pokrzepienie serc przedstawię statystykę punktową poprzednich sezonów po czterech kolejkach:
2012/2013: 2 punkty.
2011/2012: 7 punktów.
2010/2011: 5 punktów.
2009/2010: 6 punktów.
2008/2009: 10 punktów.
2007/2008: 10 punktów.
Przez ostanie kilka lat chcieliśmy nawiązać do złotej ery Beníteza, nieprawdaż? Więc może jesteśmy świadkami preludium tego powrotu. Oby!
O następnym rywalu… (Oski_LFC)
Żaden mecz w Premier League nie jest łatwy, ale z Southampton powinno nas zadowolić tylko i wyłącznie zwycięstwo. Obecnie jesteśmy liderem i jest spora szansa na utrzymanie tej pozycji w najbliższych kilku kolejkach. Ekipa Pochettino nie zachwyca w tym sezonie, ale na pewno postara się wywieźć z Anfield choćby punkcik. Dobrze by było nareszcie wygrać w bardziej efektownym stylu, czyli przewagą dwóch czy trzech bramek. To będzie ostatni ligowy mecz bez Suáreza, dlatego też niektórzy muszą pokazać, że potrafią wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności gry.
Komentarze (5)
Jestem pewien, że jeszcze nie jeden zespół wyjedzie z Villa Park czy z Lberty Stadium bez punktów lub z 1 My mamy 4 co jest bardzo dobrym wynikiem, chociaż w grze wiele jest jeszcze do poprawy.
Tak na dobrą sprawę to w dotychczasowych 4 meczach, mieliśmy tylko 1, w którym zdobycie 3 punktów było obowiązkiem.
2011/12: LFC - Stoke 0-0, AV - LFC 0-2, LFC - MU 1-1,
SC - LFC 1-0,
2012/13: LFC - Stoke 0-0, AV - LFC 1-2, LFC - MU 1-2,
SC - LFC 0-0,