Podsumowanie meczu
Liverpoolczycy zaznali pierwszej goryczy porażki w tym sezonie. Od momentu przegranej z Southamtpon w marcu bieżącego roku, żaden zespół nie był w stanie wyjść z konfrontacji z drużyną Rodgersa zwycięsko. Aż ta sztuka udała się w minioną sobotę… Southampton.
Zespół Mauricio Pochettino wygrał całkowicie zasłużenie. Gospodarze popisali się w kompletną indolencją ofensywną. Fantastyczny pressing przyjezdnych z St Mary’s był przeszkodą nie do przebycia dla the Reds.
Zacznijmy od ustawień. Sternik Liverpoolu, mając solidny ból głowy, związany z kłopotami bogactwa (!) serca defensywy, postanowił wystawić do pierwszego składu… całą czwórkę środkowych obrońców aspirujących do gry w podstawowej jedenastce.
Tak więc ujrzeliśmy na placu gry od lewej strony do prawej: Mamadou Sakho, Daniela Aggera, Martina Škrtela oraz Kolo Touré.
Kontuzjowanego Coutinho zastąpił Iago Aspas.
Goście wystąpili w swym najmocniejszym składzie. Z nowymi nabytkami Wanyamą i Osvaldo, Lambertem, Lallaną i Borucem uwzględnionymi w protokole meczowym i desygnowanymi do gry od pierwszej minuty pojedynku. Tylko na ławce rezerwowych został usadowiony Gastón Ramírez.
Opis samego spotkania będzie nadzwyczaj okrojony – mecz nie był nawet piłkarskimi szachami, był niestety po stokroć bardziej monotonny, niż to utarte stwierdzenie sugeruje.
W 3. minucie błąd ustawienia bloku defensywnego Świętych mógł wykorzystać Henderson. Lecz zanim oddał zbyt lekki strzał z 17. metra wprost w ręce naszego reprezentacyjnego bramkarza, akcję rozprowadził Iago Aspas, który otrzymał podanie tuż przy linii autowej po prawej stronie boiska. Hiszpan oddał piłkę Sturridge’owi, ten ściął do środka i usunął się z drogi zdecydowanie nabiegającemu Jordanowi. Tak jak zdecydowanie nabiegał, tak bez przekonania uderzył w stronę bramki.
Następnie gorąco pod bramką gości zrobiło się w 21. minucie, kiedy to bardzo dobrym strzałem z rzutu wolnego popisał się Gerrard, ale Król Artur udowodnił, że jest ciągle jednym z najlepszych sztukmistrzów w swoim fachu. Niesamowicie zdołał wybić strzał pod poprzeczkę kapitana Czerwonych tuż nad nią.
Pięć minut później Henderson został „wkręcony” w ziemię tuż przy narożniku boiska, piłka została dośrodkowana na 5. metr i wówczas zaczął się festiwal nieporozumień. Najpierw skiksował Gerrard, od którego odbiła się piłka i trafiła do Lamberta. Reprezentacyjny napastnik Wyspiarzy nie skorzystał z tego prezentu, nieczysto trafił w futbolowkę i ta z łatwością została wyłapana przez Mignoleta.
W 32. minucie Lovren podcina uciekającego z pola karnego Sturridge’a. Bezsensowny atak Chorwata mógł być kosztowny, jednak arbiter Swarbrick nie dostrzegł przewinienia. Byliśmy świadkami niepodyktowanego ewidentnego rzutu karnego.
Kilkadziesiąt sekund później Victor Moses zdołał przedrzeć się lewą stroną, wdarł się w pole karne ale wszelkie nadzieje sczezły ponownie na Borucu.
Przed ostatnim gwizdkiem w pierwszych trzech kwadransach próbował szczęścia jeszcze Sturridge, ale jego strzał, nomen omen z barku, wylądował na górnej siatce bramki.
Druga połowa to niestety jeszcze słabsza gra piłkarzy z Anfield. Niecelne podanie Aggera przy wyprowadzaniu akcji przechwytują goście i czym prędzej podają do nieobstawionego Lallany. Kapitan Świętych przyjął, obrócił się, uderzył – na posterunku był na całe szczęście Simon M.
Co się nie udało Lallanie w 47. minucie, powiodło się pięć minut później Lovrenowi po rzucie rożnym. Obrońca Southampton wygrał iście zapaśnicze starcie z Aggerem, oddał strzał głową obok bezradnego belgijskiego bramkarza the Reds. Sytuacje próbował ratować jeszcze Gerrard, który w porę cofnął się na linię bramkową, lecz był w tym meczu cieniem samego siebie. Tak nieporadnie chciał wyekspediować futbolówkę, że wbił ją do bramki, choć wcale nie znajdował się na przegranej pozycji do uratowania swego zespołu.
Od tego momentu nie ma w tym meczu nie wydarzyło się w sumie nic znaczącego. A przepraszam bardzo! Na ogromne słowa uznania zasłużył Mignolet. Belg uchronił trzykrotnie w ciągu jednej akcji swoją drużynę przed stratą gola po akcji Davisa, który przebiegł sobie jak gdyby nigdy nic przez całą naszą połową i zdołał oddać strzał.
Próbował Gerrard z wolnego, chciał próbować wprowadzony Sterling, ale nie umiał opanować łatwej piłki. Dobrze nam znane 0:1 widniało na tablicy wyników w zgoła innej konfiguracji. Nastąpił koniec tej katorgi.
Byliśmy bezradni. Bezproduktywni. Bezzębni. Bez ikry. Jak podróżny odprowadzający odjeżdżając pociąg na peronie, na który był pewien, że zdąży. Brak kreatywności aż nadto był w tym meczu rażący.
Boki obrony nie istniały – osamotniony Sturridge musiał głęboko cofać się po piłkę, by ją otrzymać. Gerrard zapomniał o odpowiedzialności w rozgrywaniu futbolówki. Moses zapominał, że można też podawać, „wożąc” piłkę na lewo i prawo. Jednym słowem nie byliśmy drużyną, zaś niestety słabo uformowanym zlepkiem poszczególnych zawodników.
Sam osobiście, w momencie gdy niezdolny do gry pozostaje jeszcze Martin Kelly, wypróbowałbym na prawej stronie obrony Hendersona. Wraca również (nareszcie) banita Suárez. Z chłodniejszymi głowami i mądrzejsi o tę porażkę jedziemy na Old Trafford. Jedziemy po zwycięstwo.
Komentarze (0)