Suárez ciągle potrzebuje ogrania
Numer 7 w drużynie Liverpoolu, Luis Suárez wykazywał we wczorajszym meczu oznaki nieogrania. Dał nam jednak nadzieję na lepszą grę w przyszłości – mówi David Prentice.
Nie możemy z nim żyć, nie możemy żyć bez niego. Nawet największym fanom splamionego przed kilkoma miesiącami talentu Suáreza musi być ciężko.
Nieprzyjemny w grze, choć o nietuzinkowych umiejętnościach, mały Urugwajczyk pokazał jednak ostatniego wieczoru, że the Reds potrzebują jego geniuszu jeśli przyzwoity początek ligi angielskiej ma być tylko wstępem do poważnej walki o powrót do Europy.
Rzadko zdarza się, aby Liverpool miał tyle wybornych fragmentów w grze na Old Trafford i pomimo tego musiał wracać do domu z pustymi rękami.
Jeszcze rzadziej możemy widywać tyle świetnych okazji do strzelenia gola – najlepszą miał Jordan Henderson, inną Victor Moses czy Kolo Touré. Łącząc to z kilkoma okazjami Daniela Sturridge’a, który świetnie rozpoczął sezon, nie mogę zrozumieć, dlaczego kończymy mecz bez strzelonej bramki.
Zespół United nie mógł momentami wywrzeć żadnej presji na the Reds, bez tworzenia okazji do szybkiej kontry.
Jeśli posiadanie piłki, kreatywność w konstruowaniu akcji i kontrola przebiegu spotkania mają zamieniać się w gole i zwycięstwa, a nie jednobramkowe porażki, to Liverpool będzie potrzebował Suáreza tam, gdzie jest najbardziej skuteczny – na boisku.
Urugwajczyk nie zakładał koszulki Liverpoolu przez pięć miesięcy, nie licząc sparingów wewnętrznych i treningów. A mimo to był bezsprzecznie najbardziej niebezpiecznym zawodnikiem the Reds w swoim pierwszym meczu po tak długiej przerwie.
W początkowej fazie meczu był jednak trochę poza grą, ale to dość zrozumiałe.
Widać było, że brakuje zgrania z kolegami z pierwszego składu: w pierwszych minutach spotkania posłał krótkie podanie do Stevena Gerrarda, a on zagrał długą piłkę na lewe skrzydło, gdzie nie było już Suáreza. Szkoda, choć uspokajające słowa Daniela Sturridge’a przed meczem wskazywały na to, że zespół rozumie się na boisku jak jeszcze nigdy wcześniej.
Choć dużo wcześniej wystawiał cierpliwość fanów the Reds na próbę, to po jego żałosnych wypowiedziach w mediach wydawało się, że tego lata musi on po prostu odejść i to w atmosferze wzajemnego wybaczenia.
The United Reviev dyplomatycznie odniósł się do „kontrowersyjnej osobowości człowieka, który podzielił opinie w Merseyside" w swoim meczowym programie.
Te podziały nie były widoczne wśród 7258 fanów Liverpoolu, którzy stworzyli świetną atmosferę na Old Trafford.
Skandowali nazwisko Suáreza przed pierwszym gwizdkiem i jeszcze przez około 7 minut po rozpoczęciu meczu (dobrze, że to było tylko 10 meczów). Skandowanie przeradzało się coraz bardziej w śpiew i wzmagało się proporcjonalnie do wzrastającego wpływu numeru 7 na grę Liverpoolu.
Jego absencja była widoczna na kilka sposobów.
W 17. minucie Suárez miał doskonałą okazję zagrać do Gerrarda znajdującego się na skraju pola karnego United, lecz dała o sobie znać jego skłonność do zaznaczania swojej obecności na boisku więc obrócił się i strzelił w zatłoczoną „szesnastkę”. A mogła to być doskonała okazja do zdobycia gola.
Minutę później był już zbyt koleżeński próbując podać na dobieg do Mosesa po tym jak José Enrique przedłużył znakomite podanie Gerrarda. Wtedy był czas na strzał.
A w 19. minucie podjął poprawną decyzję. Jego prostopadłe podanie odnalazło Daniela Sturridge’a, ten jednak uległ presji Jonny’ego Evansa i kolega z ataku Suáreza dał się wybić z rytmu.
Jakby dla podkreślenia walecznej natury swojego występu, w 21. minucie Urugwajczyk świetnie zwiódł Evansa i przeciął podanie José Enrique, lecz zbyt daleko wypuścił sobie piłkę po jej przyjęciu. Ciągle miał do niej bliżej niż David De Gea, jednak bramkarz zdołał przechwycić futbolówkę.
Tymczasem w drugiej połowie meczu wrócił dawny Suárez ze swoją nieprzewidywalnością i bajecznymi zwodami. Rozdzielał podania, a gdyby nie uciążliwy problem przyjęcia piłki na złą stopę, być może nie strzelałby seriami w boczne siatki.
– Ma bardzo mocny i odporny charakter, jednen z najsilniejszych jakie spotkałem w życiu. Jest wojownikiem, a w tej chwili pragnie tylko sukcesów, aby pokazać wszystkim wątpiącym w niego, że się mylili – podsumował go Brendan Rodgers na poniedziałkowej konferencji prasowej.
Nieobecność Patrice’a Evry, jako jedna z ośmiu zmian dokonanych w składzie United po fatalnych, niedzielnych derbach, odebrało dodatkowy smaczek temu spotkaniu. Suárez jednak zachowywał się przyzwoicie przez cały wieczór. Posłuchał rad trenera, który postanowił ugasić trochę jego temperament. Szczególnie widoczne to było po reakcji na brutalne powalenie przez Phila Jonesa i niezręczne okręcenie się wokół jego nóg Alexandra Büttnera. On po prostu wstał i grał dalej.
Czyżby zmienił się? Nie sądzę.
Człowiek z tak bogatą przeszłością nie powinien zmieniać swojego charakteru w wieku 26 lat.
Liverpool wciąż go potrzebuje. Zasługuje na to.
David Prentice
Komentarze (3)