Żywot Brendana
Rodgers należy do tych ludzi, którzy zawsze mierzą wysoko. Wspiął się już na najwyższą górę w Afryce. Teraz jest na szczycie tabeli Premier League. Jednak czym jest marne Kilimandżaro czy drugie miejsce, przy Mount Evereście, jakim niewątpliwie jest sprostanie oczekiwaniom kibiców Liverpoolu.
Czy ma w ogóle szansę na odniesienie sukcesu, nawet w dłuższej perspektywie? Czy może jego górnolotne wypowiedzi pozostaną na zawsze w archiwum z pieczątką „bez pokrycia”?
Jako, że wolę teoretyzować, niż przepowiadać – odpowiem przewrotnie: trudno powiedzieć. Żeby jednak zbliżyć się do jakiegoś bardziej jednoznacznego stanowiska, należy spojrzeć na menadżera the Reds w szerszym ujęciu. Nie, nie będę odwoływał się do jego życia osobistego czy rzucał ciekawostkami na jego temat (jak np. że ma urodziny w tym samym dniu, co José Mário dos Santos Félix Mourinho). Od tego jest pewna strona internetowa, która skutecznie wyparła system edukacji.
Należy natomiast wrócić do początku, czyli do wyboru Brendana spośród (ponoć) szerokiego grona kandydatów. Właściciele chcieli kogoś młodego, otwartego na nowe wyzwania – te taktyczne i te strategiczne. Kogoś, kto dopiero buduje swoją markę w futbolowym świecie. Ale zastanawia mnie, jak bardzo chcieli kogoś takiego, jak Rodgers. W końcu kluczem do takiego, a nie innego podejścia miał być podział ról: na trenera i dyrektora sportowego. I tu pojawia się zasadnicze pytanie. Jak dobrym menadżerem jest Brendan? To, że jest niezwykle utalentowanym trenerem wszyscy wiemy. Ale jak ocenić jego zdolności do zarządzania – w aspekcie sportowym – klubem tego kalibru? Myślę, że w tym momencie trzeba ocenić go pozytywnie.
Mimo dość trudnego początku (szczególnie na rynku transferowym) – widać, że szybko się uczy. Ponadto uczy się nie tylko na swoich błędach, ale i na tych popełnianych przez piłkarzy oraz zarząd. Pamiętam, jak po zwolnieniu Dalglisha odczuwałem pewien niepokój. Uważałem, że na odbudowę klubu po „kryzysie Hicksa i Gilletta” potrzeba będzie parę ładnych lat i wielu roszad w sztabie trenerskim, zanim wszystko zacznie jakoś funkcjonować. Ponadto odnosiłem wrażenie, że podobnie myślą najzdolniejsi szkoleniowcy, a Rodgers stanie się jedną z ofiar żmudnego procesu przemiany Liverpoolu. Jak się okazało wróżbita ze mnie marny i raczej nie mam szans na osiągnięcie sukcesu w branży czytania z gwiazd, fusów czy zjawisk, które, jak już się wydarzą, to wiedz, że coś się dzieje. Za to pojawił się człowiek, który zamiast zwykłego chwycenia życiowej szansy i odegraniu swojej roli, postanowił naprawdę coś zmienić.
Pamiętam, jak powiedział, że w Reading nie odniósł sukcesu, ponieważ niepotrzebnie odstąpił od swojej filozofii i od tego czasu postanowił, że już nigdy tak nie zrobi. Mimo iż w Liverpoolu stopniowo pozbywał się piłkarzy, niepasujących do preferowanej taktyki, trudno nie odnieść wrażenia, że musi pewne założenia i oczekiwania wciąż dostosowywać do obecnej sytuacji kadrowej. Przestawienie drużyny na formację 3-5-2 dobrze obrazuje, jakim szkoleniowcem jest Rodgers. Z jednej strony trzyma się swojego podejścia do gry. Z drugiej, adaptuje poszczególne elementy składowe do potrzeb całego zespołu. Wbrew temu, co mówił José Mourinho, nie jest podobny do niego. Nie posadzi Gerrarda na ławce od tak, bo ten nie jest w najwyższej dyspozycji. Wyciągnie z niego wszystko, co jest niezbędne do sprostania wyznaczonym standardom. Bo kapitan Liverpoolu to coś więcej niż doświadczenie na boisku.
Kolejną cechą Brendana jest niezwykły szacunek, jaki okazuje wszystkim w klubie. Być może przez to staje się łatwym celem dla impresjonistów, ale jednocześnie jest łącznikiem pomiędzy kibicami, piłkarzami i zarządem. To właśnie wspomniane podejście zachęciło Króla do powrotu. To właśnie ten atrybut połączony z charyzmą i pasją, tworzy przeświadczenie o jedności wewnątrz i na zewnątrz Liverpoolu oraz buduje mentalność zwycięzców u zawodników. Gdyby nie szacunek, Rodgers szybko stałby się celem ataków na zasadzie: wiele obiecujesz, niewiele realizujesz. Oczywiście dobre nastroje wywołuje przede wszystkim gra the Reds i obecne miejsce w tabeli, ale czas, który dostał Brendan od zwykle dość niecierpliwych kibiców, jest zasługą również jego nieprzeciętnej osobowości.
Powtórzę więc pytanie: czy szkoleniowiec rodem z Irlandii Północnej ma szansę odnieść sukces na Anfield? Sam Rodgers odpowiedziałby pewnie, że zrobi wszystko, żeby tak się stało, ale jeśli się nie uda, to: „Always look on the bright side of terrific, absolutely fantastic life”.
Komentarze (19)
Mocą daną mi przez redaktora naczelnego udzielam Ci rozgrzeszenia. Odmów tylko trzy razy: "W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie" ;)
Nie jesteśmy zespołem, który dostosowuje taktykę do przeciwnika i to mi się podoba- mamy ładny dla oka i jak widać całkiem skuteczny styl gry i gramy swoje niezależnie od rywala. Czy " wielka Barca " w jakimkolwiek meczu się broniła ? Nie podobała mi się ich gra, ale każdy mecz odbywał się na ich warunkach. Nie stawiam ich jako wzór , ale właśnie pod okiem Rodgersa uczymy się podpotządkowywać mecz pod naszą gre, a nie czekać na ruch przeciwnika
proponuję żebyś zadzwonił do Rafy i poprosił obu panów o współpracę...