NEW
Newcastle United
Premier League
04.12.2024
20:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1889

Podsumowanie meczu


Wizyta na St. James’ Park okazała się średnio udana dla drużyny Brendana Rodgersa. Po wielkich męczarniach, Liverpoolczycy zdołali jedynie zremisować z francuską kolonią zamorską, zwaną również przez niektórych „Newcastle United”.

Ależ to był szalony weekend! 100. bramka Gerrarda w lidze, 100. mecz Suáreza z Liverbirdem na piersi i 100-procentowy niedosyt po remisie 2:2 z Newcastle. Do tego cudowne bramki pewnego Zlatana z Paryża, Wilshere’a z Londynu, gol widmo Stefana z Leverkusen, które stanowiły okrasę piłkarskiego weekendu. Koneserzy piłki kopanej mogą się czuć syci.

Wiadomym było, że powtórzenie rezultatu 0:6 uzyskanego parę miesięcy wcześniej w północno-wschodniej Anglii można włożyć między mrzonki.

Niemniej the Reds zawitali nad rzeką Tyne w roli faworytów, natomiast gospodarze wciąż szukali odpowiedniego balansu i uregulowania dość niestabilnej formy.

Drużyną Alana Pardew na kilka dni przed pierwszym gwizdkiem wstrząsnęła wiadomość o kondycji fizycznej kapitana zespołu, Fabricia Collociniego. Urodzony w Córdobie argentyński defensor z powodu urazu nie mógł być brany pod uwagę podczas ustalania składu meczowego.

Po drugiej stronie barykady dominowały dużo lepsze nastroje. Kontuzje wyleczyli Johnson, Cissokho, Allen i Coutinho, choć należy nadmienić, iż dwóch ostatnich nie zobaczyliśmy jeszcze w sobotnie przedpołudnie na murawie. Obraz sielankowego nastroju w szatni doprawiła informacja, iż Lucas Leiva w noc poprzedzającą inaugurację 8. kolejki ligowej został ojcem! Tym samym Brazylijczyk nie był w stanie pomóc swym kolegom w walce o punkty na boisku popularnych Srok. W ostatniej chwili fani Czerwonych zostali również poinformowani o lekkim urazie José Enrique.

Hiszpana na lewej flance zastąpił rekonwalescent Cissokho, Henderson powędrował do środka pola, ustępując miejsca po prawej stronie Glenowi Johnsonowi.

W szeregach gości mógł dziwić fakt pozostawienia w odwodzie Pappisa Demby Cissé, aczkolwiek każdy w miarę uważny kibic ligi angielskiej doskonale zdawał sobie sprawę, że na szpicy Newcastle bryluje od kilku tygodni Loïc Rémy.

Godzina 13.45, sobota 19 października. Gwizdek Andre Marrinera daje sygnał do rozpoczęcia batalii na St. James’ Park.

Nie minęło 5 minut, a przyjezdni po raz pierwszy przedarli się przez zasieki ubranych na „zebrę” miejscowych piłkarzy. Gerrard otrzymał prostopadłe podanie i pomknął prawym skrzydłem. Jak można się domyśleć, Steven ostatni porywający sprint wykonał parę dobrych sezonów temu, wobec tego rychło został doścignięty przez obrońców. Nie przeszkodziło to jednak kapitanowi w dalszym pomyślnym rozegraniu akcji. Zdołał wycofać piłkę przed pole karne do Luisa Suáreza, który natychmiastowo skierował ją do środka. Klepka z Mosesem i szybkie wejście Urugwajczyka mogło zakończyć się zdobyczą bramkową, jednakże zabrakło precyzji i odrobiny szczęścia, gdyż… o mały włos a opanowałby futbolówkę nie Luis, a Glen Johnson, który później sugerował arbitrowi rzekomy faul na swojej osobie. Mym skromnym zdaniem zdecydowanie na wyrost.

W odpowiedzi gracze Newcastle zaserwowali strzał z dystansu autorstwa Mathieu Debuchy’ego. Mocny, plasowany, w środek bramki. Mignolet bez kłopotu utemperował zapędy reprezentanta Trójkolorowych.

W 20. minucie po rożnym Gerrarda do uderzenia głową doszedł Suárez, lecz Davide Santon zdołał stanąć na linii strzału. Mimo wszystko wydaje się, że piłka minęła by bramkę Tima Krula.

W 23. minucie ślamazarny atak gospodarzy przynosi prowadzenie. Yohan Cabaye otrzymuje piłkę głęboko na połowie Liverpoolu, podbiega z nią kilkanaście metrów nieatakowany przez nikogo i wprost fantastycznie strzela tuż przy słupku, zaskakując Mignoleta. Bardzo uparci obserwatorzy doszukaliby się winy belgijskiego golkipera, natomiast w mojej subiektywnej ocenie była to „petarda” z gatunku tych, które broni się raz na dekadę i następnie pisze się o nich kilka gloryfikujących felietonów. Głównym winowajcą bramki pozostaje Victor Moses, który zrobił wszystko, by pozwolić Cabayowi, dysponującemu przecież nie od dziś ponad zwyczajnym „młotkiem w nodze” na uderzenie. Warto się przyjrzeć, jak powoli rozwijała się akcja i jak symulował grę obronną Nigeryjczyk. Od momentu kontaktu z piłką Cabaye’a jeszcze na własnej połowie Newcastle, w pierwszej fazie jej konstruowania, Victor nie zrobił nic, a jak już chciał naprawić swoją opieszałość, było za późno. 1:0.

Nie zdążyły ustać wiwaty na trybunach, a mógł być już remis. Rzut rożny. Gerrard dośrodkowuje na dalszy słupek, Suárez świetnie opanowuje piłkę i dogrywa na głowę ustawionego na siódmym metrze Sakho. Niestety piłka przelatuje nad poprzeczką.

Kolejno zagrożenie pod obiema bramkami siali Sissoko i nie nikt inny jak El Pistolero, wszakże w obu przypadkach bramkarze stanęli na wysokości zadania. Były gracz Tuluzy silnie uderzył z 20. metra, zaś Urugwajczyk próbował zaskoczyć Holendra między słupkami bramki Newcastle z ostrego kąta strzałem po ziemi. Nieskutecznie.

Nadeszła kluczowa 42. minuta. Daniel Sturridge posłał wyborne podanie za linię obrony do swego partnera z ataku. Suárez przyjął piłkę, wyszedł na pozycję „sam na sam” z Krulem i… został powalony na ziemię przez goniącego go Yangę-Mbiwę. Decyzja nie mogła być inna: wapno i czerwień dla obrońcy. Do piłki podszedł Steven Gerrard i dołączył do elitarnego „klubu 100”. Warto zwrócić uwagę na zachowanie Goufranna w momencie wykonywania karnego przez Gerro. Nawet nie drgnął! Jakby wiedział, że Steven nie spudłuje. 1:1.

Do przerwy nic się nie zmieniło prócz minorowych min sympatyków the Reds z początku spotkania. Wydarzenia z końcówki pierwszej odsłony sprawiły, że nikt nie dopuszczał myśli, iż z tego pojedynku można nie wyjść zwycięsko. W końcu nasi poczuli krew, rzucą się na swoją krwawiącą obficie ofiarę!

A jak było? Zupełnie inaczej. Jakby ktoś spętał nogi zawodnikom z miasta Beatlesów. Do wykonania rzutu wolnego na 45 metrze od bramki Liverpoolu sposobi się Cabaye. Posłał delikatną wrzutkę, w żargonie piłkarskim nazywaną „zawiesiną” bądź „balonem”. Podopieczni Rodgersa mogli spokojnie przeglądnąć codzienną prasę, zaparzyć herbatę i odwiedzić znajomych zanim piłka „dofrunęła” do pola karnego. Woleli natomiast przez błąd w komunikacji zderzyć się ze sobą (Škrtel i Touré) i bezradnie spoglądać (Sakho i Cissokho), jak wprowadzony Dummett pewnym wolejem umieszcza futbolówkę w siatce. Eksplozja radości na stadionie. Szok w szeregach przyjezdnych. 2:1.

Odpowiedź nadeszła kwadrans później. Suárez uruchomił przytomnym zagraniem piętką słabego w tej rywalizacji Mosesa. Wypożyczony z Chelsea zawodnik dobrze utrzymał się przy piłce i wypuścił Suáreza, za którym nie nadążył Debuchy. Luis w pełnym biegu wpadł w pole karne i dograł na pustą bramkę do Sturridge’a. Precyzyjna główka i ponownie na tablicy wyników widnieje remis. Akcja palce lizać!

Zmiana taktyki i gol wyrównujący sprawił, że Liverpool włączył wyższy bieg. 75. minuta. Gerrard wykorzystuje lukę w ustawieniu defensywy gospodarzy podając do Cissokho. Lewy obrońca natychmiastowo dograł do wbiegającego El Pistolero. Istna bomba na bramkę! GOL!! Musi być! Widziałem, jak piłka zatrzepotała w siatce, uniosłem ręce w górę, wstałem z miejsca! Guzik prawda, nie wstałem, bo nawet nie zdążyłem usiąść po bramce Daniela. I guzik prawda, że padła bramka. Luis kropnął „zaledwie” w poprzeczkę.

Nie usiadłem już do ostatniego gwizdka. Skomasowana obrona Newcastle była szczelna i pomimo huraganowych ataków the Reds została nieprzejednana, choć wynik był otwarty do ostatniej sekundy meczu. Wówczas podyktowany został rzut wolny niemalże z linii szesnastego metra. Uderzył Suárez, ale na posterunku był Tim Krul. Podwyższone ciśnienie stopniowo mogło wracać do normalności.

Podział punktów na St. James’ Park jest sporym rozczarowaniem, zważywszy na przebieg rywalizacji. Popełnialiśmy wiele indywidualnych błędów, brakowało momentami kreatywności. W tym wszystkim musiał odnaleźć się Suárez, który był spoiwem każdego wypadu na połowę przeciwnika.

Zabrakło wyrachowania i upartości w dążeniu do celu. Na drugą połowę zamiast wyjść bardziej skoncentrowani, piłkarze wyszli dziwnie rozluźnieni. Zapłaciliśmy za to spore frycowe. Zasłużenie. Cóż, na muszce jest teraz West Brom Steve’a Clarka, z którym mamy do uregulowania pewne porachunki. Miejmy nadzieje, że to doda ambicji graczom Rodgersa.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (0)

Pozostałe aktualności

Dziewięć osób zatrzymanych po meczu z City  (0)
03.12.2024 18:19, Bartolino, The Athletic
Konferencja przed Newcastle: Arne Slot  (0)
03.12.2024 17:35, AirCanada, liverpoolfc.com
Statystyki przed meczem z Newcastle United  (0)
03.12.2024 17:25, FroncQ, liverpoolfc.com
Roczny kontrakt Salaha jest opcją dla FSG  (4)
03.12.2024 17:15, Klika1892, The Athletic
Wywiad z fanem Srok  (0)
03.12.2024 13:57, Bajer_LFC98, thisisanfield.com
Alisson wróci do gry podczas Boxing Day  (8)
03.12.2024 12:32, AirCanada, liverpoolfc.com