Red or Dead – fragment II
Zapraszamy Państwa do lektury drugiego fragmentu najnowszej biografii legendarnego trenera Liverpoolu, Billa Shankly'ego, autorstwa Davida Peace'a.
Nowy Jork, hotelowy hol. Bill siedzi na krześle w swojej bluzie, w bluzie Liverpool Football Club. Bill zobaczył Boba. Bob wchodzi do holu. Bob rozgląda się po pomieszczeniu. Bob patrzy na Billa. – Tutaj jesteś – mówi Bob. Tutaj jesteś, Szefie. Wszędzie ciebie szukałem! Nigdy Szefie nie zgadniesz, co znalazłem!
– Znalazłem bar Jacka Dempseya [amerykański bokser, mistrz świata wagi ciężkiej w latach 1919-1926, przyp. M. ]. Jest tutaj Szefie, zaraz za rogiem. Zaraz za tym najbliższym budynkiem. Chodź Szefie! Może go nawet tam spotkamy...
Bill spojrzał na zegarek i potrząsnął głową. Bill powiedział. – Oszalałeś, Bob? Jest wpół do dwunastej. Idę do łóżka, Bob.
Bob spojrzał na swój zegarek i także potrząsnął głową: – Jeszcze nie ma wpół do dwunastej – powiedział Bob. Jest dopiero wpół do siódmej. Nadal jest jeszcze wcześnie. Jest dopiero wpół do siódmej wieczorem, Szefie.
Bill ponownie spojrzał na swój zegarek. Bill znowu potrząsnął głową i powiedział: – Jest wpół do dwunastej, Bob. Twój zegarek musi źle działać. – Nie, powiedział Bob. To ty masz zły czas, Szefie. W Anglii jest wpół do dwunastej, ale tutaj jest dopiero wpół do siódmej.
Bill potrząsnął głową i powiedział: – Mylisz się, Bob. To ty się mylisz. Żaden Amerykanin nie będzie mi mówił, która jest godzina, bo ja wiem, która jest godzina, Bob. Jest wpół do dwunastej.
– A więc już czas do łóżka, Bob. Śpij dobrze, Bob. Zobaczymy się rano...
* * *
W hotelu, w korytarzu. W bluzie, w jego bluzie Liverpool Football Club. Z kartką papieru w jednej ręce. Kartka z nazwiskami, kartka z numerami. Bill zapukał do drzwi Boba. Bill czekał i czekał. Potem Bill zapukał ponownie. I Bill czekał.A wtedy drzwi się otworzyły. I Bill zobaczył Boba. Bob nadal przecierał swoje oczy. Bob nadal nosił piżamę. A Bill powiedział. – Co z tobą, Bob? Rozchorowałeś się? Czy jesteś chory? Nie czujesz się dobrze?
– Nie odpowiedział Bob, spałem.
– Spałeś? Jezu Chryste. Bob! Już ósma rano.
– Czas na śniadanie, Bob. Już czas, żeby przygotować drużynę. Drużynę na mecz. Na dzisiejszy mecz...
– Daj mi minutę, uśmiechnął się Bob, tylko minutę, Szefie.
* * *
Na boisku Soldier Field w Chicago. Bill nie patrzył na zawodników Liverpol Football Club trenujących przed towarzyskim spotkaniem. Bill patrzył na stadion, na rzymskie kolumny.Potem Bill odwrócił się w kierunku pracownika stadionu. I Bill powiedział, że to sławne miejsce. Bardzo sławne miejsce. – Słyszałem o tym miejscu. To jest to miejsce, w którym Jack Dempsey walczył z Genem Tunneyem w 1927 roku, prawda?
– Tak – odpowiedział pracownik. To właśnie to miejsce. Tej nocy na stadionie zebrało się sto tysięcy ludzi. Była tutaj Gloria Swanson i Al Capone. Byli tu Astorowie i Vanderbilitowie. Byli tutaj politycy i nawet rodzina królewska...
Bill skinął głową i powiedział. – Wiem, wiem. Przysłuchiwałem się temu w radiu i pamiętam każdą rundę. Pamiętam każde szturchnięcie i każdy zwód. Każdy cios i każde uderzenie. Ale gdzie dokładnie stał ring?
– Musiał się znajdować gdzieś tam – powiedział pracownik, wskazując na środek boiska, gdzie w tym momencie trenowali piłkarze Liverpool Football Club. Tam właśnie musiał się znajdować ring tamtej nocy.
– Jest pan pewny? – zapytał Bill. Nie chcę teraz żadnego zgadywania.
– Tak, odpowiedział pracownik. Jestem pewny. Tam, w tym okręgu.
Bill ponownie skinął głową. Bill zdjął swoją kurtkę. Bill zaczął rozglądać się za Bobem. Bill zobaczył Boba. I Bill zawołał. – Bob, Bob! Chodź ze mną. Chodź ze mną, o tam. I przynieś piłkę, Bob. Przynieś tutaj piłkę.
Bill zdjął swój płaszcz. Bill zdjął swoją kurtkę. Bill rzucił płaszczem i kurtką w kierunku bramki. I Bill powiedział. – Chodź tutaj Bob. Chodź! Do mnie, do mnie. Podaj piłkę do mnie, Bob...
Bill podał piłkę do Billa. Bill przyjął piłkę. Bill podał piłkę z powrotem do Boba. Bob przyjął piłkę. Bob podał piłkę z powrotem do Billa. Bill odwrócił się.
I Bill strzelił i Bill zdobył bramkę. Pomiędzy płaszczem, pomiędzy kurtką. Bill zdobył bramkę.
Na Soldier Field w Chicago. W miejscu, gdzie Jack Dempsey walczył z Gene'em Tunneyem, w miejscu, gdzie sędzia liczył czas. Bill spojrzał na zegarek na lewej ręce, na zegarek z Liverpoolu, na zegarek z czasem Liverpoolu.
I Bill podniósł swoją kurtkę, Bill podniósł swój płaszcz.
Bill włożył swoją kurtkę, Bill włożył swój płaszcz. Bill wrócił do Liverpoolu.
Bill wrócił do domu.
Dzień, w którym Święty odkrył, że jest zwykłym śmiertelnikiem
W poniedziałkowy poranek. W poniedziałkowy poranek po meczu. W poniedziałkowy poranek przed treningiem. Ian St John zapukał do drzwi biura Billa Shankly'ego. Ian St John otworzył drzwi do biura. I Ian St John powiedział. – Bob powiedział, ze chcesz się ze mną widzieć, Szefie.
– Tak. W zeszłym tygodniu odebrałem telefon od Goerge'a Easthama.
– George'a Easthama? Jak się miewa George?
– George brzmi bardzo dobrze – powiedział Bill Shankly. Teraz przebywa w Republice Południowej Afryki. George jest w Cape Town. George prowadzi drużynę o nazwie Cape Town Hellenic...
– To miło dla George'a. To miło dla niego. Mam nadzieję, że miło spędza tam czas. Co, to jednak ma ze mną wspólnego, Szefie?
– George chce wiedzieć, czy pozwolę mu z tobą rozmawiać.
– Rozmawiać ze mną? Rozmawiać ze mną o czym, Szefie?
– Rozmawiać z tobą o twoim wyjeździe.
– Gdzie?
– Do Republiki Południowej Afryki – odpowiedział Bill. Do Cape Town.
Ian St John spojrzał na Billa Shankly'ego. Ian St John wlepił oczy w Billa Shankly'ego. I Ian St John zamilkł.
– George oferuje ci 100 funtów tygodniowo – powiedział Bill Shankly. Tyle samo, ile otrzymujesz tutaj. Ale George chce też, żebyś był piłkarzem-trenerem. A wiem, że byłeś w Lilleshall i otrzymałeś tam jak to się teraz nazywa...
– Mój certyfikat trenerski FA.
– Tak – powiedział Bill Shankly. O to chodzi. Pomyślałem więc, że możesz być zainteresowany. Pomyślałem, że chciałbyś porozmawiać z Goergem. Wysłuchać, co ma do powiedzenia...
Ian St John wytrzeszczył oczy na Billa Shankly'ego. Ian St John uśmiechnął się.
Bill Shankly podniósł z biurka kawałek papieru i Bill Shankly wręczył go Ianowi St Johnowi. – To jego numer. Zadzwoń do niego.
Ian St John zabrał kawałek papieru z ręki Billa Shankly'ego.
Ian St John spojrzał na numer telefonu na kartce papieru. Potem Ian St John ponownie spojrzał na Billa. I Ian St John powiedział. – Czy wiesz, kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem tutaj skończony? To nie było ten dzień w Newcastle, kiedy mnie zostawiłeś. To nie był ten dzień. Nie był to także dzień dzisiejszy, kiedy przyszedłem zobaczyć się z tobą w biurze. To także nie ten dzień. To było wtedy, kiedy wszedłem do sali bilardowej po mój świąteczny prezent – indyka, którego co roku fundujesz nam w ramach podziękowania.
– Podszedłem do stołu tak, jak zwykle. I wziąłem kawałek indyka. Duży kawałek, dobry kawałek, taki, jaki zawsze biorę, taki, jaki zawsze brałem. I ten typ, Bill Barlow, twój asystent, czy jak go tam nazywasz, ten drań powiedział mi, że ptak z tego stołu przeznaczony jest dla zawodników pierwszej drużyny. – Twój ptak jest tam. Na stole dla zawodników z rezerwy – powiedział.
– Więc odwróciłem się i spojrzałem na indyki, które tam leżały. Małe, gówniane indyki. I wtedy zdałem sobie sprawę, że jestem tutaj skończony. Po tym, jak zagrałem dla Liverpool Football Club czterysta dwadzieścia cztery razy. Po tym, jak strzeliłem sto siedemnaście goli dla Liverpool Football Club. Wtedy właśnie do mnie dotarło. Kiedy twój cholerny, salonowy piesek dał mi malutką, pieprzoną papużkę zamiast świątecznego indyka. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jestem skończony w tym klubie.
– W sobotę jednak będę nadal dla ciebie grać. I znowu zdobędę dla ciebie bramkę, prawda, Szefie? Dla ciebie, dla ciebie, Szefie...
– Wszystkich nas to czeka – powiedział Bill Shankly, wszystkim nam się to przytrafia, synu.
– Tak, wiem, że tak jest. Nie jestem głupi. Ale to nie musiało się tak potoczyć, nie musiało to tak wyglądać. Nie musiało.
Samotny pokój i posiłek dla jednej osoby – Jak potraktowano legendę Anfield na meczu wyjazdowym
Bill czekał i czekał. Bill nadal chodził na mecze, Bill nadal oglądał mecze. Jednak Bill czekał i czekał. Bill stawał na the Kop, Bill siadał na trybunach i Bill czekał. Nie z dyrektorami, nie z dyrektorami i ich przyjaciółmi. Nie w ich boksach. Bill czekał i czekał na the Kop, Bill czekał i czekał na trybunach. Bill czekał i czekał na list na wycieraczce. Na zaproszenie i bilet. Bill czekał i czekał. Na pukanie do drzwi albo głos w telefonie. Z pytaniem, z zaproszeniem, z zaproszeniem na mecz wyjazdowy, na mecz wyjazdowy.
Na Ayresome Park lub na White Hart Lane. Bill czekał i czekał. Na zwykły list, na zwykły telefon. Do czasu aż Bill przestał czekać. Przestał czekać na list, który nigdy nie przyszedł. Na zaproszenie i bilet. Bill przestał czekać na pukanie do drzwi i na głos w telefonie. Do czasu aż Bill przyznał, że zrezygnował z czekania. Nadal pierwszy po pocztę, do czasu, aż Bil przyznał, że przestał czekać. Nadal pierwszy na dźwięk telefonu. Nadal czekając, nadal mając nadzieję.
Mając nadzieję na list, na zaproszenie i na bilet. Pierwszy po pocztę, nic nie mówiąc, nadal mając nadzieję. Nadzieję na telefon. I pierwszy na dźwięk telefonu. – Halo, halo? Mówi Bill Shankly...
– Panie Shankly – odpowiedział głos, tu Liverpool Football Club. Chcielibyśmy zaprosić pana na drugą rundę finału Pucharu UEFA w Brugii w przyszłym tygodniu. Z – No dobrze. Tak, dziękuję. Tak, oczywiście, byłbym zachwycony. Dziękuję. Ale myślę, że dzisiaj jest już trochę za późno. To znaczy na podróż i na hotel. Trochę za późno...
– Nie, nie – powiedział głos. Liverpool Football Club poczynił odpowiednie przygotowania.
– A więc dobrze. Jeszcze raz dziękuję. Z przyjemnością przyjadę.
– To wspaniale – powiedział głos w telefonie. W takim razie prześlemy panu wszystkie niezbędne bilety. Wszystko, czego będzie pan potrzebował, do domu.
– Dziękuję, bardzo dziękuję.
Bill odłożył telefon. Bill wrócił do kuchni.
Ness spojrzała na Billa. Na wyraz jego twarzy. Na wyraz jego oczu. – Kto to był? – zapytała Ness. O co chodziło, kochanie?
– Dzwonili z klubu, kochanie. To był ktoś z klubu. Nie wiem kto, kochanie. Nie poznałem głosu.
– Czego chcieli, kochanie?
– Zaprosić mnie do Brugii, kochanie. Na drugą rundę finału w przyszłym tygodniu. Jako członka drużyny, jako jednego z oficjeli klubu.
– Naprawdę? – zapytała Ness. Ciekawe dlaczego, kochanie. Sporo czasu im to zajęło, prawda? Ciekawa jestem dlaczego teraz, kochanie.
– Nie wiem, kochanie.
– A co im odpowiedziałeś, kochanie? Nie zamierzasz chyba jechać? Po całym tym czasie, kochanie? Po tak długim oczekiwaniu?
– Wiem, kochanie, Wiem. Ale nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że jestem małostkowy. To znaczy nie chce, żeby ktoś mówił, że Bill Shankly to małostkowy człowiek. Człowiek, który nosi w sobie urazę, kochanie...
– A więc zgodziłeś się?
– Tak, kochanie.
– Ale czy rzeczywiście chcesz jechać, kochanie? Czy właśnie tego chcesz?
– Cóż, nie mogę powiedzieć, że jest to coś, nad czym się rozwodziłem, kochanie. Coś, co nie dawało mi spać. Ale teraz, kiedy zaprosili mnie, kochanie, jako członka klubu, z przyjemnością pojadę.
– Więc jeśli chciałbyś jechać, to powinieneś jechać. Żałuję tylko, że nie zrobili tego wcześniej. Powinni pomyśleć o tym wcześniej. Ale powinieneś jechać, kochanie.
I Bill pojechał na lotnisko, na lotnisko Speke [dzisiejszy Port lotniczy Liverpool-John Lennon, przyp. M.] Bill zaparkował na lotniskowym parkingu, na parkingu lotniska Speke. Bill rozglądał się za autobusem, za autobusem Liverpoolu. Jednak Bill nie widział autobusu, autobusu Liverpoolu. Bill wszedł na lotnisko, na lotnisko Speke. Bill rozglądał się za zawodnikami Liverpool Football Club. Jednak Bill nie widział zawodników Liverpool Football Club. Bill zgłosił się do odprawy, do odprawy lotu do Belgii. Bill stanął w kolejce, w kolejce do odprawy. Nie znał ludzi stojących obok niego, nie poznawał ludzi stojących obok niego. Bill wszedł na pokład samolotu, samolotu do Belgii. Bill zasiadł w samolocie. W samolocie do Belgii. Nie znał ludzi obok siebie, nie poznawał ludzi obok siebie. Bill wysiadł z samolotu, z samolotu w Belgii. I Bill rozglądał się za zawodnikami Liverpool Football Club. Jednak Bill nie widział zawodników Liverpool Football Club. Bill rozglądał się za kimkolwiek. Za kimkolwiek z Liverpool Football Club. Za kimkolwiek, kogo znał, za kimkolwiek, kogo rozpoznawał. Jednak Bill nie widział nikogo, kogo znał, nikogo, kogo rozpoznawał.
I Bill wyjął kopertę ze swojej kieszeni, kopertę pełną biletów. Biletów na samolot, rezerwacji w hotelu. Hotelu, którego nie znał, hotelu, którego nie rozpoznawał. I Bill złapał taksówkę. Bill pokazał taksówkarzowi adres hotelu, hotelu, którego nie znał, hotelu, którego nie rozpoznawał. I Bill zasiadł na tylnym siedzeniu taksówki, jadącej do hotelu, hotelu, którego nie znał, hotelu, którego nie rozpoznawał.
I Bill wysiadł z taksówki. Bill wszedł do hotelu i rozejrzał się po holu. Bill szukał zawodników Liverpool Football Club. Bill nie widział zawodników Liverpool Football Club.
Bill szukał kogokolwiek. Kogokolwiek, kogo znał, kogokolwiek, kogo rozpoznawał. Jednak Bill nie widział nikogo, kogo znał, nikogo, kogo rozpoznawał. Bill zameldował się w hotelu. Bill sprawdził rezerwacje, rezerwacje hotelowe. I Bill poszedł na górę do pokoju. Bill usiadł na łóżku, na swoim hotelowym łóżku. I Bill czekał na obiad, siedząc na łóżku, na swoim hotelowym łóżku, spacerując po pokoju, po swoim hotelowym pokoju. Tam i z powrotem.
Aż nadszedł czas obiadu. I Bill poszedł do jadalni. Bill rozejrzał się po jadalni. Bill szukał zawodników Liverpool Football Club. Jednak Bill nie widział zawodników Liverpool Football Club. Bill szukał kogokolwiek, kogo znał, kogokolwiek, kogo rozpoznawał. I w końcu Bill zobaczył ludzi, których znał, ludzi, których rozpoznawał. Bill zobaczył żony zawodników Liverpool Football Club. Żony i dziennikarzy, którzy pisali o Liverpool Football Club. A żony i dziennikarze uśmiechali się do Billa i machali do Billa. A Bill uśmiechał się do nich. I Bill do nich machał.
I Bill usiadł przy stole, przy stole nakrytym dla jednaj osoby. I Bill żałował, że przyjechał, Bill żałował, że przyjechał. Bill żałował, że nie został w domu.
Żałował, że nie został w domu.
A teraz koniec jest już bliski.
W domu, w ich bawialni. Po gwizdku, przed gwizdkiem.
W fotelu przed telewizorem. W telewizji Mistrzostwa Świata. Bill zwrócił się do Ness. I Bill powiedział: – Postanowiłem, kochanie. Odejdę.
– Czy jesteś pewny, że tego właśnie chcesz? – spytała Ness.
– Bill pokręcił głową. I Bill powiedział: – Nie, nie jestem, kochanie. Wcale nie jestem pewien. Jednak życie nie cieszy mnie. Muszę coś z tym zrobić.
– Dobrze, jeżeli to czyni cię nieszczęśliwym, kochanie. Jeżeli to cię martwi. Całe to rozmyślanie, całe to rozmyślanie. Musisz podjąć decyzję, kochanie. W jedną albo w drugą stronę. To tak jakby żyć z bombą zegarową.
Bill przytaknął. I Bill powiedział: – Wiem, kochanie. Przepraszam.
– Bo to dla ciebie trudne, kochanie. To cię niszczy. Wiem, ze tak jest kochanie. Widzę to. Myślałem jednak, że urwiesz mi rękę. Myślałem, że będziesz skakać z radości i mówić: – Tak, tak kochanie. Nadszedł już czas.
– Nie chcę, żebyś robił coś, czego sam nie chcesz robić, kochanie.
– Futbol to całe twoje życie. Liverpool Football Club to całe twoje życie, kochanie. Wiem, że tak jest. Wiem, jaki ból ci to sprawi.
– Bill potrząsnął głową i powiedział: – Opuszczę Liverpool Football Club, ale nie porzucę gry, kochanie.
– Wiem – powiedziała Ness. Nigdy bym cię o to nie prosiła.
– To by było zbyt okrutne, zbyt nieludzkie.
David Peace, Red or Dead, Londyn 2013.
Tłumaczenie fragmentu: Mersey
He made people happy
Komentarze (3)