Duet, który przywraca wspomnienia
W dzień, w którym to piszę chyba wszyscy fani żyją już tylko meczem z Arsenalem. Przewidywanie składów, możliwe ustawienie oraz fakt czy zagra od pierwszych minut Coutinho czy jednak zasiądzie na ławce rezerwowych to najgorętsze tematy ostatnich dni. Na szczęście można być pewnym jednego, w meczu znowu zagrają Suarez oraz Sturridge.
Odkąd duet napastników występuje na boisku, defensywy rywali nie potrafią znaleźć sposobu na zachowanie czystego konta (mecz z Manchesterem był pierwszym po absencji Suareza, więc zrozumiałe, że miał problemy z dobrym wejściem w mecz) . Licząc kilka ich wspólnych spotkań w tym sezonie oraz nie zapominając o zeszłym każdy chyba widzi ich znakomitą współpracę no i co ważniejsze – jej efekty. Daniel stał się jednym z najważniejszych zawodników w aktualnej drużynie Rodgersa i w tym sezonie głównie dzięki niemu Liverpool zdobywał komplety punktów. Znakomity indywidualizm w połączeniu ze świetnym wykończeniem akcji spowodował, że Anglik aktualnie jest na szycie strzelców ligi oraz o miejsce w kadrze reprezentacji nie powinien się martwić. Urugwajczyk (oh, znowu głośno o Luisie) wszedł w sezon tak, że cała Anglia zaniemówiła. Dawno nie widziano tak zorganizowanego duetu napastników w Liverpoolu. A warto przypomnieć, że do niedawna wielu z nas obawiało się tego, czy dwaj ofensywni gracze będą potrafili pomieścić się obok siebie na boisku i czy nie będą sobie wzajemnie przeszkadzać. Wszelkie dyskusje szybko zostały rozwiane, a Rodgers na szczęście nie musi szukać w zimę wzmocnień w ataku. Ostatnie spotkanie ligowe przywróciło mi pewne wspomnienie z wcześniejszych kampanii kiedy jeszcze Liverpool nie myślał przez sekundę o tym, że nie będzie go kiedyś w Europejskich rozgrywkach.
Mówię tutaj o duecie Gerrard-Torres, który przecież także masakrował rywali. Do tej pory mam w głowie obraz podczas derbów kiedy to El Nino asystował piętką przy golu kapitana, albo kiedy obaj rozprawili się w krótkim odstępie czasu z Realem Madryt i Manchesterem United. Wróciły dobre wspomnienia, bo właściwie ostatnie przyjemne związane z Ligą Mistrzów. Ile to już razy oglądało się powtórki tamtych spotkań żeby przynajmniej chociaż raz znowu poczuć tą atmosferę i te emocje. Wicemistrzostwo Liverpoolu było wtedy jak zbliżający się dzień urodzin. Każdy chciał, żeby za rok prezentem było wygranie ligi i każdy marzył o tym wymyślając różne scenariusze. Chcę znaleźć tego, który wymyślił tak czarny i dodatkowo się spełnił! Mówiąc całkiem poważnie to aktualna sytuacja w tabeli oraz styl zwycięstw przypomina mi właśnie tamten pamiętny sezon. Różnic oczywiście jest wiele. Zaczynając od składu a kończąc na obrazie, który wisi przed wejściem na stadion. Nie zmieniło się jednak jedno – nastawienie. Znowu piłkarze wychodzą na murawę ze świadomością dla jakiego klubu grają oraz mając w głowie myśl tylko jedną – wygrać. Nieważne jaki rywal i nieważne czy gra się u siebie czy na wyjeździe, ważne żeby zgarnąć całą pulę.
Przez ostatnie lata dyskutowało się na temat aktualnej pierwszej czwórki w lidze. Kto powinien się tam znaleźć, kto już nie powinien tam się znajdować oraz to czy zwyciężą pieniądze czy jednak historia. I tak rozmawialiśmy wiedząc o tym, że Liverpoolu tam nie ma i nie będzie jeszcze jeden sezon (a takich jeszcze jednych sezonów kilka było). Teraz wreszcie możemy rozmawiać o TOP 4 w perspektywie bycia tam i wrócenia już na dobre. Można powiedzieć, syn wreszcie wrócił do domu. Wiadomym jest, że będzie ciężko i oczywistym jest to, że najmniejsze błędy teraz będą miały wielkie konsekwencje później. Jakże jednak przyjemnym jest rozmawianie o ukochanym zespole kiedy ten jest wysoko w lidze. Aktualnie naszym zmartwieniem jest to, czy będziemy długo na drugim miejscu (a po sobocie może na pierwszym?) oraz to, czy uda nam się wytrzymać cały sezon na takim poziomie. Pisano wcześniej, że się uda ponieważ zespół Rodgersa dopiero wrzuca drugi bieg. Ja uważam podobnie. Mecz z WBA pokazał drużynę, która powinna grać tak co tydzień. I jeśli będzie tak grała to znowu będzie można wspominać dobre czasy, z tą różnicą, że ja niestety nie przeżyłem jeszcze mistrzostwa klubu.
Wracając jeszcze na chwilę do naszej duetu SAS. Grają świetnie, rozumieją się coraz lepiej, błyszcząc coraz bardziej w świetle boiskowych reflektorów. Dodatkowo strzelają piękne bramki. Nadszedł czas kiedy musimy myśleć o każdym meczu jak o wygranym ponieważ ten klub ma to w DNA. Gra się zawsze o trzy punkty, a na przeciętność nie ma już miejsca. I ogromnie jestem zadowolony, że w klubie nie ma już zawodników przeciętnych, którzy nie potrafili zrozumieć dla kogo grają. Menager natomiast jest właściwą osobą na właściwym miejscu i krytyka ze strony innych trenerów w ogóle go nie rusza. Ostatnie konferencje prasowe także pozwalają sobie powspominać niektóre z czasów Beniteza (pamiętny gest kiedy Rafa wyjmował okulary twierdząc, że sędzia nie widział karnego czy też słowne bójki z Fergusonem, Mourinho i innymi) . Różnica jest jednak taka, że Brendan nie lubi słownych gierek a ripostować potrafi. Myślę, że za kilka lat będziemy mogli mówić z uśmiechem na ustach, że Irlandczyk z północy jest top, top, top, top menadżerem. W czasach ostatniego wicemistrzostwa mieliśmy Beniteza oraz Torresa z Gerrardem. Ten ostatni został, Rafa ma Liverpool nadal w sercu, a Torres ciągle nie potrafi zabłysnąć w Chelsea. Zespół jest na drugim miejscu, Suarez nie mówi o odejściu, a Sturridge strzela gola za golem. Wszystko jest na swoim miejscu. Panie i panowie, od dawna nie ma powodów do narzekania!
Komentarze (2)