TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1596

Podsumowanie meczu


Lider tabeli, Arsenal Londyn wylał kubeł lodowatej wody na rozgrzane głowy piłkarzy, trenerów i sympatyków Liverpoolu. Kanonierzy pewnie i zasłużenie zwyciężyli 2:0, a postawą boiskową pokazali gościom ich dotychczasowe miejsce w tabeli.

Sobotni szlagier angielskiej ekstraklasy okrzyknięty został nad rzeką Mersey jako poważny test aspiracji drużyny Brendana Rodgersa. Mimo iż to Mesut Özil i spółka przystępowali do tego pojedynku jako pierwsza drużyna rozgrywek i mimo to, że mecz rozgrywany był w stolicy, to w sercach Liverpoolczyków tlił się płomyczek nadziei, że proch z dział „kanonierów” niekoniecznie może wyrządzić krzywdę przybyszom z portowego miasta na zachodzie Wysp Brytyjskich, a kaliber samych dział nie jest większy od tych, które dzierżymy na własnym, Liverpoolskim okręcie. Okręcie, który wydaje się, że na dobre wydostał się z mielizny i obrał upragniony azymut „Liga Mistrzów”.

Wiarą i nadzieją wypchaliśmy ochoczo kieszenie i ruszyliśmy na podbój jednego z najbardziej multikulturowych miast globu. Jak się miało okazać, do zakotwiczenia w porcie „Liga Mistrzów” potrzeba nieco innych współrzędnych.

Arsène Wenger nie mógł skorzystać z usług Mathieu Flaminiego, który nie zdążył wykurować się i musiał zmagania swych kolegów w miniony weekend oglądać z trybun. O kontuzjach Walcotta, Podolskiego i Diaby’ego nie będę się rozwodził, gdyż ich nieobecność w składzie londyńczyków jest niczym widokówka z Emirates Stadium.

Brendan Rodgers natomiast dość poważnie zaskoczył ekspertów i fanów, którzy ujrzeli wyjściową jedenastkę desygnowaną przez niego do gry. W ostatniej chwili z podstawowej formacji wypadł Glen Johnson, a jego miejsce na placu boju zajął Jon Flanagan, który w obecnej kampanii nawet „nie powąchał” jeszcze murawy jako zawodnik pierwszego zespołu. Na ławce zasiadł zapewne niepocieszony z takiego obrotu spraw wracający do pełni zdrowia Martin Kelly.

Pierwsi zaatakowali gospodarze. Ładna i szybka wymiana podań, typowa dla koncepcji francuskiego trenera miejscowych, została przerwana przez Sakho, jednak na tyle nieszczęśliwie, że szybko odzyskali ją piłkarze the Gunners, bowiem były gracz PSG poślizgnął się po przejęciu piłki. Klepka Rosickiego z Cazorlą zakończyła się strzałem Czecha z bardzo ostrego kąta. Simon Mignolet wybił piłkę na rzut rożny.

W odpowiedzi po dobrym odbiorze na własnej połowie na bramkę Szczęsnego ruszył Henderson. Defensorzy Arsenalu skupiając się tylko na duecie napastników Luis S., Daniel S., rozstąpili się przed młodym Anglikiem jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Zdezorientowany zaistniałą sytuacją Hendo niemrawo przemieszczał się z piłką, by ostatecznie oddać uderzenie, którego uderzeniem nazwać nie powinienem.

19. minuta. Splot nieudolności i niedopuszczalnego ustawienia Liverpoolu został perfidnie wykorzystany przez drużynę okupującą fotel lidera. Budowana niemalże od własnej bramki akcja pomknęła prawym skrzydłem. Dośrodkowanie rozpędzonego Sagni znalazło w polu karnym mikrusa Cazorlę. Hiszpan najpierw oddał strzał głową w słupek, by momentalnie dobić go ładnym półwolejem. Mignolet nie miał szans. 1:0. Zatrzymam się na dłużej przy tej akcji. Analizując teraz skrzętnie to trafienie nie mogę wyjść z podziwu dla ignorancji naszych graczy. Jeśli w tamtym tygodniu gorąco namawiałem do obejrzenia popisów the Reds, to i ten „popis” każdy z nas dokładnie winien jest prześledzić. Zacznę od początku. W momencie, gdy futbolówka odnajduje Artetę, który do bramki the Reds ma jakieś dwie godziny drogi autobusem, Steven Gerrard przechadza się ustawiony niemal na pozycji prawoskrzydłowego. Nie przewiduje, że jego nieodpowiedzialność (nastały takie czasy, gdy w stosunku do naszego wspaniałego kapitana kierowane są te słowa) może skutkować straconą bramką. Gdyby na jego miejscu był emeryt David Odonkor, czy też dobrze znany jeszcze z występów na Highbury Marc Overmars lub Jesús Navas, to utracony dystans można byłoby nadrobić w tempie zbliżonym do TGV. Niestety, był tam Gerro, a nie ktoś inny. Lawina zdarzeń runęła w dół na nieroztropnych przyjezdnych. W chwili przekraczania przez Artetę linii środkowej boiska, w najbardziej newralgicznym, centralnym sektorze gry mamy takie oto proporcję (czytaj dysproporcję) graczy: Arsenal 4 (słownie czterech), Liverpool 1 (słownie Lucas Leiva). Mało tego, na prawej flance urywał się spóźnionemu Cissokho Bakary Sagna. Zakrawa to o skandal, bowiem nie był to kontratak! I tak filigranowy Santi w polu karnym, gdzie ma wokół siebie rosłego byłego kapitana londyńczyków, równie potężny „czołg znad Sekwany” i szalonego, „skąpo owłosionego” Słowaka Marcina, może oddać strzał z głowy, a potem jeszcze go poprawić! Jak już numer „19” gospodarzy radował się z gola w narożniku boiska, Steven dobiegł do pola karnego. Przyznam, że takie zachowanie nie przystoi nawet na betonowym boisku między blokami. Gdybym widział podobne granie „na alibi” wśród uczestników takiej gierki, zarządziłbym jej zaprzestanie. Nasi zdecydowanie zasłużyli na kilka cierpkich słów i z ulgą mogłem je z siebie wyrzucić. W opozycji śmiało można dodać, iż sama wrzutka była bardzo dobrej jakości, a np Sakho nie znajdował się wtedy w obrębie szesnastki. Winszuje, lecz chodziło mi o sam fakt zrobienia z naszej silnej obrony typowej dziecięcej „papki”.

Po bramce gospodarze podkręcili tempo, spychając Czerwonych pod własne pole karne. Nie utrudnialiśmy im zbytnio sprawy, często oddając w głupi sposób piłkę na własnej połowie. Tak było między innymi, kiedy najpierw futbolówkę stracił Henderson, a następnie Gerrard, lecz na całe szczęście strzał Cazorli z 18-tego metra wyłapał Mignolet.

W 25 minucie wychodzimy z kontrą. Sturridge głową zgrywa do Suáreza, Urugwajczyk rozpędza się z piłką i zostaje faulowany przez Sagnę. Szybko rozegrany rzut wolny w kombinacji Luis – Daniel – Henderson kończy się umieszczeniem piłki w siatce przez tego ostatniego, jednak słusznie gol nie zostaje uznany. Arbiter wcześniej sygnalizował, iż ukarze bocznego obrońcę Kanonierów żółtą kartką, a wówczas gra wznowiona musi być po uprzednim użyciu gwizdka.

Parę chwil później, po rzucie wolnym Gerrarda groźnie na bramkę naszego reprezentacyjnego bramkarza strzelał Kolo Touré, wszakże świetną interwencją, choć niepotrzebną popisał się Szczęsny. Niepotrzebną z racji pozycji spalonej Kolo.

Po pierwszych trzech kwadransach na tablicy wyników widnieje skromne i złowrogie 1:0. Potrzebowaliśmy zmian. Potrzebowaliśmy błysku. Potrzebowaliśmy Coutinho. I ujrzeliśmy go tuż po przerwie na boisku.

Już w pierwszej akcji Brazylijczyk genialnie obsłużył prostopadłym podaniem Luisa, ten dośrodkował wprost do nabiegającego Hendersona, aczkolwiek środkowy pomocnik zamiast podjąć męską, stanowczą decyzję o strzale z pierwszej piłki, wolał ją przyjąć i wtenczas przy asyście obrońców kropnął nad poprzeczką.

Pięć minut po tej sytuacji, a mianowicie w 55. minucie, Touré mógł wystąpić w roli asystenta, jednak po złej stronie barykady. Jego fatalne podanie do Martina Škrtela przejął Giroud i znalazł się w sytuacji sam na sam z naszym golkiperem. Podcinka byłego gracza Montpellier ugrzęzła w bocznej siatce.

Nie minęło 120 sekund, a ten sam gracz znów uderzył, tym razem ze wślizgu na bramkę, po świetnej kontrze.

Chocholi taniec znalazł swą kwintesencję w 59. minucie. Niesamowity Aaron Ramsey kąśliwie huknął z dystansu pod poprzeczkę. 2:0. Walijczykowi pozostawiono zbyt wiele swobody i czasu pod polem karnym.

W 73. minucie bliski zmniejszenia strat był niezmordowany i porządany na Emirates Suárez, który zewnętrzną częścią stopy trafił w słupek bramki Szczęsnego po tym, jak piłkę do dryblingu przygotowywał sobie Sturridge.

Do końca spotkania gospodarze dzielnie się bronili, a cudownie w bramce spisywał się nasz rodak. Nie ustrzegł się też fatalnego błędu, kiedy o mały włos nie sprezentował bramki Danielowi Sturridge’owi. Okazję mieli obaj nasi napastnicy, jednak wszystkie zapędy ofensywne spaliły na panewce.

Przegraliśmy z zespołem lepszym i dojrzalszym.

Giroud zdominował całą trójkę naszych obrońców – fantastyczny mecz Francuza. Nasza druga linia istniała wyłącznie na papierze.

Brendan Rodgers przywołany przeze mnie do tablicy – nagana do dzienniczka, 50 karnych pompek i na następne zajęcia z rodzicami. Tak chwalony za bezpardonowe i odważne podejmowanie decyzji 40-letni trener tym razem jakby sam zatracił swoje ideały. Jego koncepcja budowania zespołu zawsze opierała się na doborze taktyki pod dostępnych mu zawodników – w sobotę zrobił niestety na odwrót i za to należy mu się wspomniana nagana.

Taktyka 3-5-2 wymusza od skrajnych graczy w tym systemie jakości i w ofensywie i w obronie. Nie dysponując dwoma podstawowymi graczami, warto byłoby tej taktyki zaniechać. Mało tego, Arsenal nie posiadał w swych szeregach typowego „destrukora” w środku pola, wobec tego rozciągniecie źle czujących się bez piłki Artety, Rosickiego, Özila i Cazorli byłoby w mojej ocenie tym mocniej wskazane.

Ba, nawet ustawienie absorbującego uwagę Suáreza przy linii ( zachowanie Mertesackera podczas akcji Hendersona z początku meczu to potwierdza) mogło być równie dobrym rozwiązaniem. Jestem pewien, że gdyby Rodgers miał jeszcze jedną szanse zagrania tego meczu, nie zdecydowałby się ponownie na swe sztandarowe ustawienie.

Tym bardziej, że to nie Arsenal (zobaczmy na ławkę rezerwowych: Thomas Vermaelen, Nacho Monreal, Nicklas Bendtner, Carl Jenkinson, Chuba Akpom, Isaac Hyden), a my mogliśmy czymś zaskoczyć rywali. Zdziesiątkowani kontuzjami the Gunners nie mieli przed nami żadnych tajemnic, a nie przekuliśmy to na nasz atut. Mając tę przewagę, Brendan poprzestał na tym, co skutkowało z West Bromwich i Crystal Palace. Czyżby lekki grzech pychy, a może jednak brak odwagi w działaniu?

Kolejne pytanie: Co wiemy po tych zawodach? Ano wiemy tyle, że droga do celu będzie bardziej wyboista (nomen omen zakrawa to stwierdzenie o truizm) niż ją ostatnio sobie kreśliliśmy z uporem zdziczałego kartografa. Zawczasu musimy nanieść pomocne poprawki. Oczywiście – świetny start rozgrywek dalej jest faktem, ale faceta poznaje się po tym nie jak zaczyna, ale jak kończy, prawda? Dziś dostaliśmy ostrzeżenie od chłopaków Wengera, a następne lekcje mogą okazać się sowicie płatnymi. Musimy się ich ustrzec za wszelką cenę.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (2)

ryku057 03.11.2013 23:06 #
świetny mecz, dobre widowisko. nic dziwnego, że zdominowaliśmy Was w środku pola, gdyż gralismy na własnym terenie, ponadto Ramsey i Arteta są w formie.
ale ciśnijcie dalej bracia z Liverpoolu bo trzeba pokazać całej piłkarskiej Anglii gdzie jest miejsce takich jak Manchester City, a o MUŁACH to ja juz nie wspomne, bo razem ich nienawidzimy.
NapoLive 04.11.2013 01:01 #
Porządne wypracowanie z meczu, aż chce się czytać dalej. . .
A co do samego 'spektaklu' w wykonaniu Naszych, to zawiedli Ci co nie powinni byli zawieść w tak ważnym spotkaniu(-możeNiEwypili Tigera-).

Pozostałe aktualności

Jak Merseyside stało się 51. stanem USA  (0)
21.12.2024 20:57, Kubahos, The Athletic
Alisson o nowych trenerach bramkarzy  (0)
21.12.2024 20:34, FroncQ, liverpoolfc.com
Zubimendi o powodach odrzucenia oferty The Reds  (5)
21.12.2024 15:00, Mdk66, thisisanfield.com
Statystyki przed starciem ze Spurs  (0)
21.12.2024 14:56, Wiktoria18, liverpoolfc.com
Tottenham: Przedstawienie rywala  (0)
21.12.2024 14:52, A_Sieruga, liverpoolfc.com
Keïta o obecnej formie Liverpoolu  (2)
21.12.2024 13:10, K4cper32, liverpool.com
Sytuacja kadrowa Liverpoolu i Tottenhamu  (0)
21.12.2024 11:22, BarryAllen, liverpoolfc.com
Darwin Nunez bliski zawieszenia  (5)
21.12.2024 10:51, Tomasi, thisisanfield.com