LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1292

Podsumowanie meczu


Derby zawsze są wyjątkowe. Ten mecz był wyjątkowy. To co działo się na Goodison Park przechodziło ludzkie pojęcie. Gdyby pod stadionem Evertonu umieszczono EKG to okazałoby się, że zdecydowana większość fanów miałaby podejrzenie czy to arytmii, czy to kołatania serca, bowiem ten mecz po prostu dewastował układ nerwowy zwykłego śmiertelnika.

To spotkanie przejdzie do annałów historii potyczek lokalnych rywali z Liverpoolu. Mało brakowało, a Rodgers z Martínezem wycofaliby bramkarzy, by zadać ostateczny cios słaniającemu się na nogach przeciwnikowi!

Gdyby doszło do dogrywki obstawiam, że wynik byłby iście hokejowy.

Ten szczególny dzień każdy przeżywał na swój unikalny sposób, jednak jedno było wspólne – skupienie myśli na godzinie 13.45 czasu polskiego. Musiałem iść do pracy, jednak bez obaw, bowiem dostałem zapewnienie, że na mecz dostane przepustkę. Sam o to zadbałem, nagabując przez ostatnie dwa tygodnie pracodawce. Wiedział, że nie odpuszczę, a ja wiedziałem, że dopnę swego.

Ubrany w szalik i koszulkę ukochanego zespołu wbiegłem do domu na 20 minut przed pierwszym gwizdkiem Phila Dowda. Składy. A jednak Flanno na lewej obronie za kontuzjowanego José Enrique. Daniel Sturridge wycieńczony przez nieroztropnego Hodgsona na ławce. Szlag. Joe Allen w jego miejsce. Widok Walijczyka nawet w głębi duszy mnie ucieszył, bo moim zdaniem chłop powinien dostać szansę na udowodnienie swojej wartości. Nawet nie przypuszczałem, że za ponad półtora godziny będę miał o jego przydatności, delikatnie to określając, nieco bardziej wyważone zdanie.

Szczerze przyznam, że nie pamiętam tak silnego personalnie Evertonu. Baines i przemianowany na prawego obrońcę Coleman na bokach defensywy, którą współtworzą z Jagielką i Distinem. Piennar i Mirallas jako skrzydłowi, wspomagani przez Barry’ego, kapitalnie zapowiadającego się młokosa Barkleya. A w ataku to bydle – Lukaku, który wygląda na osobnika, którego przysmakiem jest dorosły niedźwiedź brunatny upolowany gołymi rękoma. To wszystko okraszone niepoprawnie optymistyczną ofensywną futbolową wizją Martíneza.

Używając nomenklatury typowo politycznej: tej konfrontacji nie spieprzyłby nawet Jacek Rostowski. Ruszyli!

Goodison Park od pierwszej sekundy można było pomylić z torem Silverstone. Tempo było oszołamiające. Zero kalkulacji i badania przeciwnika. Zresztą kogo tu badać, skoro stadiony Liverpoolu i the Toffees dzieli pół kilometra?!

Gospodarze początkowo przejęli inicjatywę. Tylko co z tego…

…skoro w piątej minucie Coutinho daje prowadzenie „przyjezdnym” (z premedytacją umieszczam cudzysłów)! Rzut rożny. Suárez walczy o piłkę z Bainesem, jednak ani jeden, ani drugi nie potrafi wygrać pojedynku i piłka przelatuje na dalszy słupek, gdzie czekał po świetnym obiegnięciu skupiska zawodników obu ekip Brazylijczyk. Udo, wolej i zarówno Howard, jak i ustawiony w bramce McCarthy są bezradni. 1:0!

Kilkanaście sekund później wszystko zaczyna się od początku. 1:1, Mirallas! Rzut wolny Bainesa z 40 metra odnalazł w polu karnym Barkleya, przy którym o dziwo było trzech Czerwonych – Hendo, Martin i Glen. Na nic się to zdało, bowiem piłka odbita od młodego Anglika znalazła skrzydłowego rodem z Belgii tuż przed samą bramką swego kolegi z reprezentacji Simona Mignoleta. Mirallas strzałem pod poprzeczkę doprowadza do wyrównania.

Chwilę po golu dla gospodarzy fatalną stratę na środku boiska notuje Gerrard, któremu wyłuskał futbolówkę Pienaar. Natychmiastowo uruchomił prostopadłym podaniem wypożyczonego z Chelsea Lukaku, jednak minimalnie szybszy okazał się Mignolet, który swą odważną szarżą zapewne uratował swoją ekipę od nieuchronnej straty bramki.

25. minuta. Był kiedyś taki mecz z Manchesterem City na Anfield. Był taki rzut wolny wykonywany przez Luisa i był on zakończony pięknym strzałem. Na Goodison El Pistolero skopiował swój wyczyn! Tym razem, jak to ma w zwyczaju, podniósł sobie trochę poprzeczkę, choć paradoksalnie oddając ponownie płaskie uderzenie. Urugwajczyk znalazł mikroskopijną lukę pomiędzy Barrym i Pienaarem i tym samym drogę do siatki Howarda. 2:1.

Everton chciał szybko odpowiedzieć, lecz „centrostrzał” Barkleya wybronił Simon. Jak mawiał Winston Churchill: „to nie początek końca; to nawet nie koniec początku”… choć dla Mirallasa, który już błysnął w tym meczu wpisując się na listę strzelców, gra powinna się zakończyć w 34. minucie. Nie zamierzam się rozwodzić długo nad tym, co zrobił naszej siódemce, bo był to piłkarski bandytyzm. Żółta kartka panie Dowd to kpina, tym bardziej oglądając, za co inni piłkarze w tej kolejce dostawali kartkę czerwoną.

To tylko zaogniło nastroje piłkarzy. Gerrard parę minut później ostro potraktował przy wyskoku do główki Barry'ego, co rozsierdziło krewkich gospodarzy.

Przerwa. Szalony mecz miał zwariować jeszcze mocniej po kwadransie przeznaczonym na uzupełnienie sił i na wskazówki od szkoleniowców.

54. minuta. Wprowadzony na boisko w miejsce kontuzjowanego Leightona Bainesa wielce perspektywiczny młodzian z Barcelony, Gerard Deulofeu został obsłużony fantastycznym podaniem zaraz po odbiorze piłki i kontra składająca się z jednego zagrania i tyle fenomenalnego ruchu bez piłki Hiszpana co uwłaczającego godności ustawienia defensywy przerodziła się szybko w sytuację jeden na jednego. Mignolet czy Deulofeu?! Mignolet!!

Po piętnastu minutach gry drugiej połowy zamarłem z niedowierzania. Suárez rozpoczął swój taniec z piłką naprzeciw trójce defensorów Evertonu. Piłka szczęśliwie odbiła się od jego nogi i poturlała się w pole karne, czego nie spodziewała się oszołomiona obrona the Toffees, natomiast spodziewał się Joe Allen. Podopieczni Martíneza stoją jak wryci patrząc, jak Walijczyk wraz z Urugwajczykiem wychodzą na samego, biednego, bujnie zarośniętego Howarda. Amerykanin mógł ewentualnie bezradnie się przyglądać jak piłka ląduje w siatce, bowiem trzeba było się bardzo postarać, by nie zamienić tej nie 100-, nie 200-, nie 300-, nie 400-, a 500-procentowej sytuacji na bramkę. Joe Allen niestety zadał kłam memu twierdzeniu. Nie podał do Luisa. Nie umieścił piłki w siatce. Nie trafił w bramkę. Skandal.

120 sekund później. Škrtel traci piłkę i Lukaku pomknął lewą flanką w pole karne, aczkolwiek na nasze szczęście dostępu do bramki bronił fenomenalny Mignolet. W 70. minucie ta sama konfiguracja piłkarza i ten sam efekt. Wciąż 1:2.

Jednak „co się odwlecze, to nie uciecze”. Rzut wolny wykonywany przez Lukaku. Rykoszet, Simon z trudem broni, zaś piłka dalej w grze. Płaskie dogranie w pole karne, trochę bilarda i futbolówka trafia ponownie pod nogi Romelu. Uderzenie wewnętrzną częścią stopy i mamy ponownie remis. 2:2. Everton dopiął swego.

Od teraz oba zespoły zapomniały o obronie. Frontalnie ruszyły do ataków. Luis fatalnie przestrzelił głową po doskonałym dośrodkowaniu Gerrarda. Everton za sprawą Deulofeu nieustannie nękał Mignoleta.

83. minuta. Szok. Lukaku po kornerze i przy biernej postawie Johnsona strzela na 3:2. Euforia na Goodison. Niedowierzanie w sektorze gości. Niedowierzanie w moich oczach.

Ale nadzieja przecież umiera ostatnia! STURRIDGE!!! Wrzutka kapitana i świetne przedłużenie głową Daniela! Zdarłem sobie gardło wydzierając się wniebogłosy!

Co za mecz! Palpitacje serca gwarantowane, a to przecież jeszcze parę minut do końca! Moses!! Jak on tego nie strzelił! Już doliczony czas gry na zegarze, a on z 5. metra chybia! Zaraz potem El Pistolero z woleja omal nie zaskoczył Howarda! Czy wszyscy powariowali w tym Liverpoolu!? Ostatnia akcja pojedynku. Everton klepie sobie piłką w polu karnym the Reds, niesamowite! Nie dać uderzyć! Zablokować ich za wszelką cenę! Udało się… Uff.

Koniec. Zabrakło tylko jednego – zwycięstwa graczy Rodgersa. Ale remis to wynik zasłużony. Fantastyczny mecz Flannagana – muszę to nadmienić. A tak poza tym to poskąpię dziś swojej opinii na temat tych derbów – ten temat i tak słusznie będzie długo wałkowany, więc pewnie jeszcze nadarzy się okazja, by do niego wrócić. Tymczasem należy włączyć sobie retransmisję i rozkoszować się tą sportową ucztą w najlepszym wydaniu. Z całego serca polecam. Zubol.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (5)

Zubol89 26.11.2013 00:08 #
Poważnie człowieku brałeś to co napisałem dosłownie, tylko po to by móc się przyczepić i połechtać swoje ego?

A co ważniejsze: Nie ucz mnie ani polityki, ani biologi, proszę. Jeśli mam Ci udowodnić dlaczego, zapraszam do konstruktywnej prywatnej rozmowy, w której Ci to udowodnię.
manonek 26.11.2013 00:11 #
zartujesz? ten zlodziej na stolku ministra jest powazany gdziekolwiek?

artykul calkiem ladnie sie czyta

pozdr
liverbird1892 26.11.2013 00:43 #
Da się pobrać skrót z tej strony?
fellipe1892 26.11.2013 13:51 #
Dzieki za przyjemna lekture, ja tez bylem w pracy ale nie moglem sie wyrwac, ostatnie minuty zona mi przez telefon komentowala, co za emocje! Po obejrzeniu calosci na chlodno cieszmy sie remisem choc tak naprawde 3 pkt powinny pojechac na anfield.
piquiblanco- wez sie w garsc kolego i przestan zrzedzic tylko Sam cos stworz.
pirek 26.11.2013 18:56 #
Zubol - nic się nie przejmuj, pisz dalej, mnie się bardzo podobało, zresztą na pewno jest tu więcej osób, którym tekst się podoba. Zawsze znajdzie się jakiś jeden co się uczepi. Jak się tu już dawno nie logowałem tak dzisiaj musiałem, bo piquiblanco mnie tak zdrażnił. Jak ci nie pasują artykuły Zubola to po co komentujesz?? Opuść artykuł i się nie czepiaj. Sorry, musiałem.
@Zubol - tak dalej, super robota!

Pozostałe aktualności

Postecoglou przed meczem z Liverpoolem  (0)
04.05.2024 15:03, Mdk66, Sky Sports
Klopp: Mogą mnie skreślić z listy abonentów  (2)
04.05.2024 14:36, B9K, thetimes.co.uk
Liverpool - Tottenham Hotspur: Wieści kadrowe  (0)
04.05.2024 11:55, Wiktoria18, liverpoolfc.com
Wczorajszy trening - wideo  (0)
03.05.2024 20:18, Piotrek, liverpoolfc.com
Klopp: Nie ma już żadnej presji  (7)
03.05.2024 16:17, Bartolino, liverpoolfc.com
Statystyki przed meczem z Tottenhamem  (0)
03.05.2024 12:21, Fsobczynski, liverpoolfc.com
Van Dijk może nie zagrać z Tottenhamem  (25)
03.05.2024 11:35, Bajer_LFC98, liverpoolfc.com