Jaka piękna katastrofa
Po ostatnim meczu z Tottenhamem zauważyłem u siebie pierwsze symptomy rozdwojenia jaźni. W końcu uważam się za osobę empatyczną, która nie może przejść obojętnie obok cierpiących istot, np. Kogutów. Jednak tym razem demolowanie drużyny z White Hart Lane sprawiło mi dziką, pierwotną i nieposkromioną satysfakcję. Nasi przeciwnicy zostali zmasakrowani, menadżer zwolniony, a ja bezczelnie oglądam sobie powtórki z uśmiechem na twarzy.
Wielki to był wyczyn ze strony podopiecznych Brendana Rodgersa. A jakieś tam szczegóły na zasadzie: czerwonej kartki dla Paulinho czy kontuzji Sandro, nie są wstanie przyćmić naszego najlepszego meczu wyjazdowego od wielu miesięcy, a może nawet i od lat. Kibice Tottenhamu zaczęli cierpieć na podobny syndrom, co my przed laty. „Gdyby sędzia podyktował rzut karny”, „gdyby nie odgwizdał faulu na Mignolecie”, gdyby, gdyby, gdyby… Gdyby babcia miała wąsy, to by była Ianem Rushem.
W końcu pokazaliśmy coś, co irytowało nas niejednokrotnie u innych ekip – bezkompromisowość i bezczelność. Jedyne czego nam tak naprawdę zabrakło, to litość. Ponadto zasłużenie wskoczyliśmy na drugie miejsce (niech tylko spróbowałaby ta beznadziejna Chelsea z meczu z Crystal Palace nas przeskoczyć).
André Villas-Boas nie pomógł swojej drużynie w stawieniu jakiegokolwiek oporu. Nie dość, że skłócił się z dziennikarzami, to jeszcze rozpoczął skecz pt. „zrobię wszystko, żebym przypadkiem nie wzbudził sympatii”. Jeśli dajesz komuś brzytwę, zadbaj chociaż odrobinę o jego dobry humor. Menadżer Kogutów nie dość, że oskarżył kibiców o słaby doping, to jeszcze nie obronił się dobrymi wynikami. Prośba o wyrzucenie kibica Tromsø Idrettslag śpiewającego niewinne piosenki o zwolnieniu Portugalczyka z pracy, ukoiła nerwy jedynie na krótką chwilę. Można by w tym miejscu sparafrazować znane powiedzenie, pisząc, że tonący brzydko się chwyta. Chwyta się wszystkiego, żeby tylko stworzyć pozory autorytetu.
Wracając jednak na podwórko zachwytów i ciepłych słówek, nietrudno wskazać bohaterów ostatniego pojedynku. Jordan Henderson zagrał najlepszy mecz w koszulce Liverpoolu. Tym razem nie tylko biegał po całym boisku. Również łączył skrajne cechy, w zależności od wydarzeń na murawie. Agresję w pressingu ze spokojem pod polem karnym. Wiedzę taktyczną z instynktem. Rolę box-to-boxa z obowiązkami własnej pozycji. Jeśli utrzyma podobny rytm, zyska w końcu upragniony status zawodnika wykorzystującego swój potencjał.
Kolejny piłkarz, o którym nie można zapomnieć i który sam na zawsze zapamięta swój występ z Tottenhamem, to oczywiście Jon Flanagan. Grał ostatnio naprawdę przyzwoicie, ale tym spotkaniem wzniósł się o jeden szczebelek wyżej w długiej drabinie hierarchii bardziej doświadczonych kolegów. Dobrze, że nikt nie widział mojej reakcji po strzelonej przez wychowanka bramce, ponieważ z całą pewnością ktoś by mi ufundował pobyt w przytulnym pomieszczeniu z poduszkami na ścianach.
Suárez to Suárez, ile razy można chwalić tego bezczelnie utalentowanego piłkarza. No może jeszcze ten jeden raz: brawo!
Do tego byliśmy świadkami małego wysypu żywych trupów. Lucas i Sterling powstali z martwych i postanowili nawiedzić graczy z White Hart Lane. Szczególnie Raheem swoimi rajdami i strzelonym golem pokazał, że wysokie zarobki będą mogły iść w przyszłości w parze z przydatnością w Liverpoolu. Z kolei Brazylijczyk uświadomił nam dwie rzeczy. Po pierwsze, jak daleko jest jeszcze od swojej najlepszej dyspozycji. Po drugie, jak blisko jest akceptowalnej formy. Naprawdę mógłby grać na przyzwoitym poziomie, gdyby lepiej wypełniał obowiązki defensywne.
Warto też nadmienić, że Joe Allen stał się szarą eminencją środka pola. Mądrze rozgrywał i odpowiednio regulował tempo gry. Być może nie był tak efektowny, jak Henderson, ale wykorzystał swoje atuty do zdobycia przewagi w tej strefie boiska.
Pointą tej laurki nie będzie stwierdzenie, że z taką grą możemy zacząć myśleć o mistrzostwie. Nie będę również przypominał, że musimy teraz skupić się tylko na meczu z Cardiff. Nie będzie też mowy o tym, że czekające nas ciężkie wyjazdy zweryfikują cele. Właściwie to nie będzie żadnej pointy. Obejrzyjcie powtórkę ostatniego meczu. Niech gra Liverpoolu przemówi sama za siebie.
Komentarze (3)