Podsumowanie meczu
Cardiff City, targane wewnętrznymi sporami przyjechało w sobotnie przedpołudnie na Anfield Road, by podkraść faworyzowanym gospodarzom jakiekolwiek punkty, tak przydatne dla nich w walce o utrzymanie w lidze. Niestety, drużyna z południowej Walii musiała obejść się smakiem i wróciła do domu na tarczy, przegrywając z Liverpoolczykami 3:1.
Po wspaniałym zwycięstwie na White Hart Lane, podopieczni Brendana Rodgersa mogli wskoczyć na fotel lidera Premier League, jeśli udałoby im się odnieść zwycięstwo nad beniaminkiem Cardiff City. Sztuka ta udała się niemal bezproblemowo, a prowadzeni wspaniałą grą między innymi Luisa Suáreza, Jordana Hendersona oraz Raheema Sterlinga the Reds, nie pozostawili złudzeń na korzystny rezultat przyjezdnym.
Gospodarze wystawili „kopię” składu z ubiegłej niedzieli. Nie było więc niespodzianek, zarówno kadrowych, jak i boiskowych.
Drużyna the Bluebirds natomiast zawitała do Merseyside w otoczce wielkich sporów na linii menadżer – główny udziałowiec zespołu Vincent Tan. Malky Mackay mógł jednak liczyć na wsparcie wiernych fanów, przy aprobacie liverpoolskich trybun.
Mecz w gruncie rzeczy nie miał wielkiej historii, toteż postaram się ogólnikowo streścić jego przebieg.
Początek spotkania był wyrównany. W drużynie przyjezdnych wyróżniał się Craig Noon, który śmiało szarżował wzdłuż prawej flanki. Z drugiej strony boiska Czerwoni próbowali znaleźć lukę w szczelnie zastawionych zasiekach Cardiff. Nie było to najprostsze zadanie, bowiem wszystkie formacje beniaminka angielskiej ekstraklasy były maksymalnie cofnięte pod bramkę Davida Marshalla.
Przed pierwszą dogodną sytuacją do strzelenia gola stanął wspomniany wyżej Noon. Po starcie piłki na 30. metrze od bramki Cardiff, goście pomknęli z szybką kontrą. Ostatecznie piłkę otrzymał skrzydłowy Walijskiej ekipy, przełożył ją sobie na lewą nogę i uderzył w stronę dłuższego słupka. Czujny w bramce był jednak Simon Mignolet i skutecznie sparował futbolówkę na bok.
W 25. minucie Anfield Road zawrzało. El Pistolero najpierw wspaniale zabrał się z piłką, oddał ją na skrzydło do dobrze ustawionego Jordana Hendersona, a Anglik nie namyślając się zbytnio dokładną podcinką obsłużył Urugwajczyka, który wbiegał w pole karne. Wolej najskuteczniejszego strzelca na Wyspach Brytyjskich okazał się bezlitosny, a spiker mógł dumnie ogłosić prowadzenie Liverpoolu 1:0.
34. minuta. Rzut rożny krótko rozegrany przez Luisa. Piłkę otrzymuje Coutinho, który sprytnym zwodem oszukuje swojego rywala i wpada w pole karne. Kiedy każdy spodziewał się podania do lepiej ustawionego partnera z zespołu, Brazylijczyk zdecydował się na kąśliwe uderzenie z ostrego kąta. Słupek! Cóż to byłoby za trafienie!
Cztery minuty później Flannagan świetnie zamykał akcję, lecz jego uderzenie w ostatniej chwili zdołał wybić z linii bramkowej szkocki golkiper gości. Parę chwil później Hendo obsłużył fantastycznym podaniem Glena Johnsona, jednak boczny obrońca the Reds za daleko wypuścił sobie piłkę i realna szansa na podwyższenie prowadzenia spaliła na panewce.
W 42. minucie to, co nie udało się Flannaganowi i Johnsonowi wcześniej, udało się Sterlingowi. Po starcie piłki przez desygnowanych do gry przez Malky’ego Mackaya zawodników na połowie Liverpoolu i po kardynalnym błędzie ustawienia obrony Cardiff, Suárez otrzymał otwierające podanie do bramki przeciwników. Pędził z piłką niemalże od połowy, zaś przed samym Davidem Marshallem zdecydował się ją oddać do młodego Sterlinga, który poszedł mu w sukurs. Raheemowi nie pozostało nic innego, niż umieścić futbolówkę w siatce. 2:0.
Euforia na trybunach nie zdążyła osłabnąć, a kibice mogli po raz trzeci podnieść ręce w górę w geście triumfu. Kapitan Liverpoolu i zarazem najlepszy na boisku zawodnik, który dzień wcześniej parafrazował nową umowę ze swoim klubem, Luis Suárez kapitalnym strzałem ze skraju pola karnego podwyższył zasłużone prowadzenie dobrze dysponowanych miejscowych.
Był to ostatni akord pierwszej połowy. Niestety, drugie 45 minut upłynęło pod znakiem słabszej gry Czerwonych, którzy zdecydowanie zdjęli nogę z gazu.
W 58. minucie padł gol dla Cardiff. Fatalny błąd w kryciu po stałym fragmencie gry (nomen omen nasza największa bolączka tego sezonu), został skrupulatnie wykorzystany przez Mutcha, który kompletnie niepilnowany pewnie pokonał Mignoleta.
Niesieni strzeloną bramką piłkarze gości starali się zdobyć gola kontaktowego, jednak ograniczali się do nieefektywnych dośrodkowań w pole karne.
Napór Cardiff z czasem ustał i ponownie do głosu doszli podopieczni Brendana Rodgersa. Ale ani El Pistolero, ani pozostali piłkarze mimo paru wybornych sytuacji nie powiększyli prowadzenia.
Konfrontacja, która miała zakończyć się wygraną ziściła się w stu procentach. Nikt nie dopuszczał myśli, że mogłoby się stać inaczej – a co najważniejsze – gracze Liverpoolu stanęli na wysokości zadania i nie zawiedli fanów. Pewna wygrana i trzy punkty cieszą każdego sympatyka drużyny z Anfield, aczkolwiek przed nami dwa arcytrudne potyczki z the Citizens oraz Chelsea. Cardiff, z całym szacunkiem dla rywala, było tylko sparingpartnerem przed tymi bardzo wymagającymi rywalami.
Komentarze (1)
Powinno byc raczej napisane - Na szczescie albo oczywiscie druzyna z poludniowej...
Chyba, ze Zybol wspierasz niebieskie ptaki, a nie czerwonego? :P