Podsumowanie meczu
Kiedy Lee Mason zagwizdał po raz ostatni, zarówno Manuel Pellegrini, jak i Vincent Kompany i spółka, podobnie jak każdy sympatyk Manchesteru City mógł odetchnąć z ulgą. The Citizens wygrało z Liverpoolem 2:1, lecz nikt nawet nie chciał ukrywać się pod płaszczykiem hipokryzji, że przy odrobinie szczęścia goście mogli nawet wywieźć z Etihad komplet punktów.
W Boxing Day mieliśmy walkę wagi super ciężkiej, która była wspaniałym widowiskiem. Pretendent do tytułu, odziany w błękitny strój podjął rękawicę rzuconą przez jedną z dwóch rewelacji rozgrywek rodem z Merseyside, ubraną na czerwono.
Nie mylili się ci, którzy wieścili niesamowite emocje. Obie drużyny, tak lubujące się w grze ofensywnej, po prostu nie mogły zawieść i dostarczyły na Etihad pokaźną dawkę emocji. Kocioł w Manchesterze uświadczył wszystkich składników bardzo, ale to bardzo dobrego meczu: były piękne bramki, były kontrowersji i błędy sędziowskie, były błędy zawodników i tumult niewykorzystanych okazji. Lecz co najważniejsze, były na murawie dwa bardzo dobre zespoły.
Brendan Rodgers nie mógł skorzystać z usług Jona Flanagana, który przebojem wdarł się do składu the Reds. W jego miejsce do pierwszej jedenastki wskoczył krytykowany przez wielu, w tym i przeze mnie Ally Cissokho. Należy przyznać, że zagrał przyzwoicie. Przyzwoicie i nic ponadto, koniec kropka. Na ławce rezerwowych znalazł się po raz pierwszy w swej dopiero „kiełkującej” karierze lewy obrońca Smith, mający stanowić alternatywę co do obsady lewej strony obrony.
W drużynie miejscowych raził brak kluczowego Argentyńskiego żądła – Sergio Agüero. Jednak mając w zanadrzu Negredo, Džeko i niedocenianego w Manchesterze Joveticia, ta gorzka pigułka okazywała się nie pozostawiać niesmaku w ustach.
Dywagacji przedmeczowych było bez liku. Odstawiamy je na bok, punkt 18.30, gong i rozpoczynamy walkę wieczoru!
Pierwsi do uderzenia przeszli gospodarze. Ładna wymiana podań otworzyła szanse na dośrodkowanie Kolarowowi, z której gracz City skwapliwie skorzystał. Chytra centra przeszła wzdłuż pola karnego i dopiero szybki jak błyskawica Navas, urywając się spod krycia Cissokho, zdołał sięgnąć piłki głową. Strzał szybował w stronę dalszego rogu bramki i otarła się o słupek. Było groźnie, a to dopiero pięć minuta gry!
Z każdą następną minutą do głosu zaczęli dochodzić przyjezdni. Świetnie radziliśmy sobie w środku pola, gdzie potrafiliśmy stłamsić zapędy Manchesteru.
W 19. minucie byliśmy świadkami największej kontrowersji meczu. Luis Suárez otrzymał piłkę na połowie boiska i wykorzystując złe ustawienie formacji Obywateli pomknął w stronę bramki. Dostrzegł rozpędzonego Raheema Sterlinga i fantastycznym podaniem otworzył młodemu bocznemu pomocnikowi drogę do bramki. Akcję zastopował jednak brutalnie sędzia liniowy, który dopatrzył się pozycji spalonej. Nie zamierzam jej dokładniej komentować, zrobił już to Brendan Rodgers.
W 25. minucie spotkania nic już nie mogło powstrzymać gości. Iluzjoniści z Anfield zaczarowali wszystkich. Henderson podał do El Pistolero, a ten w niekonwencjonalny sposób (chociaż dla niego nota bene takie rozwiązania to chleb powszedni) posłał za siebie futbolówkę. Przytomnie przejął ją Sterling i jeszcze bardziej przytomnie zostawił ją Coutinho, po tym jak okiwał Joego Harta. Gol gol gol gol! Cudowna bramka!
Podopieczni Pellegriniego natychmiastowo ruszyli z akcjami odwetowymi. Najpierw przed dobrą okazją stanął Yaya Touré, świetnie uwalniając się od krycia w obrębie szesnastki, lecz jego strzał okazał się niecelny.
Niestety nie udało się utrzymać prowadzenia dłużej niż sześć minut. Po rzucie rożny po pół godziny gry Vincent Kompany wygrał pojedynek główkowy z Martinem Škrtelem, a jego uderzenie okazało się być poza zasięgiem rąk Simona Mignoleta. Z opresji próbował nas jeszcze uratować stojący na linii Joe Allen, wszak potrafił tylko podbić piłkę w górną siatkę. 1:1.
W 40. minucie powinno być 1:2. Czerwoni ruszyli ze śmiałym, choć chaotycznym kontratakiem, którego zwieńczenie przyniosło tyle braw, co niedowierzania w oczach wędrującego the Kop zgromadzonego w jednym z sektorów Etihad. Sterling podciął futbolówkę ponad formacją obronną the Citizens do Suáreza, który cudownie z pierwszej piłki wysunął ją do niepilnowanego Coutinho. Brazylijczyk miał przed sobą tylko Harta i powinien dać swojemu zespołowi jednobramkową zaliczkę, jednak reprezentacyjny golkiper Synów Albionu zdołał sparować plasowany strzał naszej „10-tki” przed siebie.
Chwilę później odgryźli się faworyci meczu. Negredo ruszył z piłką w pole karne i tylko rozpaczliwa interwencja słowackiego cyborga zażegnała realne niebezpieczeństwo. Warto zwrócić uwagę na to, z jakim zacięciem wyrysowanym na twarzy Martin gnał za byłym graczem Sevilli.
Kiedy wydawało się, że obie ekipy zejdą do szatni po pierwszych trzech kwadransach okraszonych remisem i optyczną przewagą Liverpoolu, zorganizowaliśmy fetę Obywatelom w narożniku boiska po strzelonej bramce. Straciliśmy futbolówkę w okolicach pola karnego gospodarzy, a Nasri wykorzystując zaangażowanie wielu piłkarzy w czerwonych trykotach w poczynania ofensywne, dograł piłkę do ustawionego szeroko Navasa. Wszyscy byli świadomi, że moment dobrego przyjęcia piłki przez Hiszpańskiego skrzydłowego zwiastuje rychłe zagrożenie. Przypuszczenia okazały się jak najbardziej uzasadnione.. Navas dograł „”w uliczkę” do swego rodaka z ataku, a przed nim był już tylko Simon Mignolet. Uderzenie Negredo było nieudane, wprost w Belga, jednak Simon popełnił fatalny błąd, po którym piłka przełamując jego rękę wtoczyła się do bramki. 2:1..
Pomimo niekorzystnego rezultatu, wszyscy fani the Reds z optymizmem zapatrywali się na drugą odsłonę gry.
Wznowiliśmy z wysokiego „C”. Sterling posłał doskonałą górną piłkę w pole karne do biegnącego co sił w nogach Hendersona. Jordan minimalnie się z nią minął, ale i tak bramkarz City miał problem z utrzymaniem jej po interwencji i „wypluł” ją przed siebie. Wydawałoby się, że niebezpieczeństwo został już zażegnane, ale przecież w polu karnym hasał wszędobylski urugwajski snajper. Wyłuskał futbolówkę i oddał strzał na bramkę, który o zgrozo zatrzymał Henderson! Kto wie, czy Hendo nie uchronił „głośnych sąsiadów United” przed stratą gola.
70. minuta spotkania. Płaskie dośrodkowania Hendersona przecina Lescott, aczkolwiek na tyle niefortunnie, że piłka trafia pod nogi Johsona! Glen wykorzystaj to! Coś niewyobrażalnego! Zamiast jak najszybciej kopnąć piłkę w stronę bramki zdezorientowanych podopiecznych Pellegriniego, postanowił ją przyjąć… Fatalna decyzja, nic nie wyszło z doskonałej sytuacji, gdyż przyjęcie futbolówki pozostawiało wiele do życzenia…
180 sekund później urodzony na Jamajce Raheem miał nie 100-, nie 200-, a 300-procentową sytuację do zmiany wyniku. Suárez świetnie uwolnił się spod krycia Kompany’ego, ruszył lewą flanką i na wysokości pola karnego zauważył Sterlinga. 19-letni zawodnik nie wykorzystał kapitalnego podania, kierując piłkę ponad poprzeczką bramki Harta.
Pomimo wielu starań wynik nie uległ zmianie. Liverpool przegrał, lecz pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie, zdobywając szacunek zarówno kapitana Manchesteru City, szkoleniowca oraz wszystkich racjonalnych kibiców piłki kopanej. To już nie jest czcze gadanie o tym, że the Reds potrafią grać w piłkę. Teraz każdy już wie, że należy Liverpool utożsamiać z równorzędną walką z najlepszymi w Anglii.
Czeka nas teraz kolejny arcyważny pojedynek z Chelsea, ale na ten temat wypowiedziałem się w „Trzech Kropkach”, wobec tego zapraszam do lektury naszego redakcyjnego działu. Do poczytania!
Komentarze (1)