Problem, którego nie ma
Kiedy mówiłem, że Brendan Rodgers będzie tym, który zaprowadzi nas na sam szczyt, większość patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Inni natomiast śmiali się bądź zaprzeczali. Dzisiaj jesteśmy wszyscy zadowoleni. A jak będzie jutro?
Widać teraz doskonale, że jego plan się powiódł. Bez pucharowych sukcesów i trofeów, Rodgers poukładał skład, wzmocnił niektóre formacje oraz udowodnił, że warto mu zaufać. Kibice przeżywają w tym sezonie chwile, o których parę sezonów temu mogli tylko pomarzyć. Zapanował spokój, można by powiedzieć, wreszcie. Spełniło się także marzenie innych. Liverpool odbił się od dna, nie zajmuje już lokat 7–10, a co lepsze walczy o mistrzostwo, niezależnie od tego, co mówią trenerzy i piłkarze. Tak długo jak jest szansa zajęcia pierwszego miejsca, tak długo będzie się o to miejsce walczyć. I właściwie nie ma potrzeby wierzenia aż tak bardzo w to, że uda się nagle zajść na sam szczyt. Inne były cele, więc trzeba się na nich skupiać. Porażka w takim przypadku nie będzie aż tak boleć. Z drugiej strony wreszcie Liverpool celuje wyżej niż tylko w swój plan A. W takim klubie jak ten nie ma miejsca na minimalizm.
Na początku kampanii wszyscy zastanawiali się co takiego może zaproponować Rodgers. Czy jego warsztat jest wystarczający, aby wprowadzić klub z powrotem na salony. I pomimo tego, że sezon wciąż trwa a Ligi Mistrzów jeszcze nie ma wywalczonej, Irlandczyk z północy pokazał, że nie jest tylko słabym trenerem, który nadaje się do prowadzenia średnich klubów. W odróżnieniu od Moyesa zmienił tylko ubiór, swojego stylu i charakteru już nie. I w momencie kiedy David ma spore problemy z odnalezień siebie w nowym zespole, Brendan wyciska ostatnie poty z zawodników, którzy na straty spisywani byli już w momencie przekroczenia bram Anfield. To niewątpliwie sukces. Już dzisiaj możemy się cieszyć. Przejmujemy się tylko następnym meczem, a nie tym czy nasz klub spłaci dług, sprzeda słabych piłkarzy, wygra mecz ze Stoke. To już za nami. I warto to ciągle podkreślać.
Zauważyłem jednak, że przez tę wielką radość, jaką napawają się fani, powstał nowy problem. Nagły napływ kibiców. Nie wydaje mi się, żeby był to problem. Fani ciągle przybywali, niektórzy tylko umocnili swoje więzi z klubem. Ci, którzy odeszli, najwyraźniej nie byli przekonani co do zespołu i zmienili go jak buty. Cóż, to był ich wybór. Po co się jednak tym przejmować? Absurdalne jest mówienie o nowych fanach jak o sezonowcach, bo większość z nas zaczynała w podobny sposób. Zostaliśmy jednak z klubem, niektórzy mają naprawdę długie staże, a jeszcze inni pamiętają czasy ostatniego mistrzostwa. Przecież nie mogło być tak, że nagle wszyscy odwrócili się od Liverpoolu, bo ten zaczął notować regres. Telewizja może przestała pokazywać mecze a Internet chwilowo ucichł. Wszystko to jednak przeszłość. Mecze wkrótce będą puszczane w telewizji publicznej, a już teraz można przeczytać większą liczbę tekstów o naszym klubie. W tym nie ma nic złego.
Owszem, nie lubię sezonowych kibiców, którzy zmieniają swoje kluby jak rękawiczki, a gdy zaczyna się kryzys, od razu szukają następnego. Ale więcej kibiców, to więcej sprzedanych koszulek, głośniejszy doping, większe zyski, lepsza sprzedaż. Skoro już nie chcemy mieć właścicieli z Kataru, Kuwejtu bądź Dubaju, to chociaż nie wyrzekajmy się pieniędzy, za które będzie można się wzmocnić. Przecież właśnie na takich kibicach klub będzie mógł zarobić. Nie od dzisiaj wiadomo, że na naiwności i głupocie można się wzbogadzić. Niech zatem kibice przychodzą, kupują koszulki, gadżety, klub rośnie w siłę, a w przypadku ich odejścia nikt płakać nie będzie. No bo niby za kim? Wtedy ładnie będzie można im podziękować, a koszulki być może trafią na aukcji i zasilą konta kolekcjonerów. Inne pomogą ludziom na akjach charetatywnych. Więcej zalet niż wad.
Nie ma się też co licytować. Jeden jest lepszym kibicem od drugiego. To mit. Wszyscy kibicujemy na swój sposób, jedni drą gardła przed TV, inni latają samolotami co tydzień na mecze. Wszyscy jednak pamiętajmy o co w tym wszystkim chodzi. Kibicujemy, wspieramy. Klub gra dobrze, my się cieszymy. Gra źle, my narzekamy i chcemy pomóc, chociaż akurat w tej sytuacji niewiele możemy zrobić. Właściwie podczas dobrej formy też nic nie możemy zrobić, ale nikt o tym nie myśli, no bo i po co? Problem przypływu kibiców raczej nas nie dotknie tak bardzo. Nie mamy w składzie Polaków, fani tak czy siak interesowali się Liverpoolem co widać po statystykach portali społecznościowych, stronach czy na forach. Nie możemy myśleć, że nowy kibic równa się gorszy kibic. Przecież nikt z nas nie będzie szedł sam. Mimo wszystko jeśli kogoś już naprawdę boli fakt, że nowi fani nie będą mieli pojęcia komu kibicują, niech po prostu ich pyta, czy wiedzą kto to Fowler, Carragher, Rush, Shankly. Zamiast ich wyrzucać, lepiej ich uczyć. Wtedy będą chętni pozostać przy tych barwach. Swoją drogą to miłe, że mamy w tym sezonie tylko takie problemy. Brendan, dziękuję.
Komentarze (6)
Owe prześciganie się w tym, kto jest "lepszym" a kto "gorszym" zawsze przypomina mi trochę zagubione w religii, którą wyznają, babcie, kłócące się o to, która dała więcej na tacę. Peace!