Zapowiedź meczu
Wiosna to taki okres, kiedy tylko ligowe średniaki myślą o tym, by doczłapać do końca rozgrywek. Liverpool, który wciąż ma spore szanse na końcowy tryumf, zadowoli jedynie pełna pula. Dla Cardiff każdy punkt jest na wagę złota. Wszystko – jak zwykle – zweryfikuje murawa.
Sezon wkroczył w swoją decydującą fazę, więc niemal każdy mecz jest pojedynkiem o życie. Dla jednych drużyn jest to walka o tytuł, miejsce w europejskich pucharach, zaś dla innych celem samym w sobie jest możliwość gry w najwyższej klasie rozgrywkowej przez jeszcze jeden rok. Podczas jutrzejszego starcia na Cardiff City Stadium będziemy mogli doświadczyć mieszanki obu tych ambicji.
„Walijczycy” – piszę to w cudzysłowie, bo oprócz Bellamy’ego w szerokim składzie znajdzie się miejsce dla góra jednego gracza z tego kraju – mają przysłowiowy nóż na gardle. Co prawda do znajdującego się tuż nad strefą spadkową Crystal Palace tracą zaledwie trzy punkty, jednak zarówno drużyna Tony’ego Pullisa, jak i Sunderland Gustava Poyeta mają do rozegrania zaległe pojedynki.
Od początku roku zespół Cardiff City prowadzi była gwiazda Manchesteru United – Ole Gunnar Solskjær. Trudno jednak mówić o piorunującym efekcie zmiany szkoleniowca. Drużyna Jaskółek (czy może raczej Smoków, jak chciałby Vincent Tan, ekscentryczny malezyjski właściciel) pod wodzą Norwega nadal spisuje się słabo, może nawet słabiej niż za czasów Malky’ego Mackaya. Od 2 stycznia, kiedy zaangażowano Solskjæra, Cardiff wygrało zaledwie dwa ligowe mecze (z 10), strzelając raptem osiem bramek. Niewątpliwą gwiazdą walijskiej drużyny jest David Marshall, szkocki bramkarz, który może się poszczycić największą liczbą obronionych strzałów w tym sezonie Premier League. Pomimo 121 udanych interwencji, jego zespół stracił 52 gole – mniej zaledwie od tragicznego w tym względzie i słusznie okupującego dno tabeli Fulham. Gdyby nie wspaniała forma golkipera, Cardiff już od kilku miesięcy mogłoby spokojnie przygotowywać się do pojedynków z Leeds, Ipswich i Huddersfield.
Z drugiej strony ofensywa „Walijczyków” zaaplikowała rywalom zaledwie 23 bramki – to również drugi od końca wynik. Trzech najlepszych strzelców to napastnik Fraizer Campbell (5), pomocnik Jordon Mutch (4) i obrońca Steven Caulker (4). Szanse na pozostanie w angielskiej ekstraklasie są raczej mgliste, więc Solskjær ima się przeróżnych sposobów. Oczekiwanego wsparcia nie dali sprowadzeni w styczniu Wilfried Zaha czy Kenwyne Jones, więc przyszła pora na eksperymenty taktyczne. Norweg w ciągu ostatnich pięciu meczów zastosował cztery różne ustawienia: 4-4-2 (z Aston Villą, 0:0 oraz z Hull, 0:4), 4-1-4-1 (z Fulham, 3:1), 5-3-2 (z Tottenhamem, 0:1) i 5-4-1 (z Evertonem, 1:2). Odważnie, lecz nieskutecznie…
Tymczasem Liverpool wygląda jak zespół z krainy po drugiej stronie lustra. Drużyna wygrała pięć ostatnich spotkań, a to w ostatnich sezonach nie zdarzało się zbyt często. Atak strzela jak na zawołanie; sam Suárez ma na koncie więcej trafień, niż wszyscy gracze rywala razem wzięci. A obrona… No cóż, tu może nie jest aż tak różowo, jednak dwa mecze z rzędu bez straconej bramki mogą napawać delikatnym optymizmem. Również północnoirlandzki menedżer Liverpoolu wydaje się być lepszym wcieleniem Solskjæra. Podobnie do swojego norweskiego kolegi po fachu Rodgers dość swobodnie żongluje boiskowymi ustawieniami. O ile jednak metody mogą być podobne, o tyle już efekty tychże roszad są całkowicie inne. Dlatego też trudnym zadaniem może okazać się wytypowanie składu i ustawienia liverpoolczyków – nie tylko dla kibiców, ale i dla rywali.
Ostatnie mecze w wykonaniu The Reds pokazały, że zawodnicy Liverpoolu wychodzą na boisko z jasno określonym planem. Wiedzą, co należy zrobić, by zneutralizować atuty przeciwnika, a gdzie szukać jego miękkiego podbrzusza. Pozostaje mieć nadzieję, że podobnie będzie tym razem. Teoretycznie mecz ten nie powinien być tak wymagający, jak spotkania na St. Mary’s czy Old Trafford, jednak jutrzejsi gospodarze nie mają absolutnie nic do stracenia i bardzo wiele do wygrania. Nie można też ukrywać, że to goście jadą do południowej Walii w roli zdecydowanych faworytów. Mecz w Cardiff warty jest dokładnie tyle samo, co starcia z Manchesterem City i Chelsea, a stracone punkty będzie bardzo trudno odrobić. Z kolei zwycięstwo jeszcze mocniej rozgrzeje ogarnięte snem o tytule głowy kibiców i (oby) poniesie zespół z miasta Beatlesów po kolejne punkty.
Oby tylko Bluebirds/Dragons [niepotrzebne skreślić] nie zaskoczyli Mignoleta jednym ze strzałów z własnej połowy, na które usilnie nalega szalony pan Tan.
Komentarze (4)
Cardiff to na chwilę obecną chyba najsłabsza drużyna w lidze, a przy Solskjaerze to nawet Moyes wygląda jak Guardiola. Tylko 3 punkty jutro.
Tak swoją drogą, zajebista grafika Ziaja.