Podsumowanie meczu
Wpierw szok. Po chwili wszystko wraca na prawidłowe tory, tętno opada. Następnie znów szok i dezorientacja, by ostatecznie położyć kres panoszącej się anormalności i wygrać wysoko. Wysoko, czyli typowo dla drużyny Rodgersa. Liverpool jak już poczuł krew, rozszarpał swą ofiarę.
Pomimo, iż piękny i majestatyczny jest dwór Rodgersa, który tak pieczołowicie rozbudowuje, to jednak są demony, które nie dają mu spać po nocach. Tym upierdliwym bytem niematerialnym jest widmo koszmarnej gry w obronie, które kolejny raz nawiedziło szeregi Czerwonych w sobotnie popołudnie.
Potrzeba wprawnego detektywa, bo dojść przyczyn tak katastrofalnych zachowań Daniela Aggera. Detektywa czy już egzorcysty? Duńczyk, który jak nikt powinien odnaleźć się w układance Rodgersa, który na zapisanych kartach jego filozofii radośnie powinien przeskakiwać kolejne strofy, który powinien dyrygować poczynaniami kolegów i przeciwników, sunących na bramkę Mignoleta… Który nie potrafi dyrygować samym sobą.
Przecieramy oczy ze zdumienia, kiedy widzimy starego, dobrego Aggera, odwalającego istną profesurę na boisku. A przecież to niedopuszczalne, on nas do tego kiedyś przyzwyczaił! Słabe Cardiff obnażyło jego braki i liczne wady. Rysuje się mi przed oczami wizja wicekapitana jako ukochanej kobiety, która przybrała znacznie na wadze. Dalej ją kochamy, świadom jej, nazwijmy to delikatnie, „ułomności”. Agger o Rubensowskich kształtach musi się zabrać za siebie. Nikt nie będzie go rozpasał w pierwszym składzie Czerwonych za zasługi i obnoszenie się z miłością do the Reds. Nie przestaniemy go kochać, lecz z pewnością przestaniemy go widywać od pierwszych minut na placu gry, bowiem bardziej szkodzi, niż pomaga kolegom z drużyny.
Cardiff natomiast z roli kata, na którą kreowało się przez pierwsze, nadzwyczajnie dobre 15 minut, na własnej skórze doświadczyło upiorności wyrafinowanych tortur bezlitosnych gości. „Łamanie kołem” – tak chciałoby się nazwać atak Liverpoolu, który robi drugie okrążenie po zespołach Premier League, molestując, paląc domostwa i grabiąc wszystko, co stanie im na drodze.
Rodgers dokonał jednej zmiany. Coutinho harcował sobie uroczo na Cardiff City Stadium, a w dres wskoczył Sterling. W ekipie gospodarzy nie mógł zagrać robiący na mnie duże wrażenie Craig Noone.
Ruszyliśmy! Będzie dużo czerwonego, lubimy to!
Podopieczni Ole Gunnara Solskjæra weszli w zawody z animuszem, spychając przyjezdnych pod własne pole karne. Napisać, że przejęli inicjatywę to nie napisać nic. Z założeń przedmeczowych nakreślonych z pewnością na wielu kartkach przez byłego menedżera największego rywala the Bluebirds, a więc Swansea, gospodarze zrobili sobie imponujące origami.
Gdyby Rodgers miał taką możliwość, to około 5. minuty wziąłby czas. Boss oglądał swoich chłopaków, jakby wiedział, że wsiedli w zły tramwaj i muszą jak najszybciej się otrząsnąć, wracając w dobrą stronę.
Lecz zanim to się stało, sobotnią linię „30. kolejka” odwiedził rewizor. Joe Allen po przejęciu piłki niefrasobliwie odegrał ją do Jona Flanagana, co skwapliwie wykorzystał Frazier Campbell. Uciekł Flanaganowi, odegrał przed pole karne do Jordona Mutcha, nasza druga linia jest wyraźnie spóźniona… Płaski strzał i gooool! Mignolet nie drgnął niczym NATO w sprawie Ukrainy! Szok w Walii, skazywani na porażkę miejscowi obejmują zasłużone prowadzenie w 9. minucie.
Minął kwadrans. Długi atak pozycyjny napędzał ruchliwy Coutinho. Brazylijczyk rozrzucał piłkę od prawej do lewej strony. W końcu, gdy skupisko drużyny broniącej przybrało kształt nieforemnej papki przed polem karnym, dograł futbolówkę do Hendersona, a ten genialnym prostopadłym podaniem uruchomił Johnsona, który wdzierając się w pole karne mógł uczynić tylko jedną, racjonalną rzecz – skierować piłkę jak najszybciej do środka, gdzie czekał nieobstawiony El Pistolero. Zrobił tak, dziękuje, 1:1. Luis pewnym strzałem z kilku metrów nie dał szans Marshallowi.
26. minuta. Mutch przy piłce na naszej połowie, niemrawo atakowany. Campbell wykonuje świetny ruch, wykorzystując zbyt dużą przestrzeń pomiędzy Gerrardem, Aggerem i Flanaganem. Otrzymuje podanie, Agger doskakuje do niego i tym sposobem obaj są już w szesnastce, lecz Daniel nie pokusił się praktycznie o nic, by przeszkodzić angielskiemu napastnikowi. Nie antycypował, co może rywal lada moment zrobić. A zrobił nam krzywdę, schodząc do środka, zostawiając wytatuowanego byłego piłkarza Brøndby IF daleko za sobą i spokojnym strzałem obok Mignoleta drugi raz wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie.
Od tej chwili cyklicznie maltretowaliśmy rywali, zdobywając coraz to większe połacie terenu. Nie przekładało się to na stuprocentowe okazję do wyrównania, lecz w końcu wyglądaliśmy na zespół, który zaczął robić to co kocha – zaczął atakować.
41. minuta przyniosła nam rzut rożny. Początkowo graczom, którym płaci za usługi ekscentryczny Vincent Tan, udało się zażegnać niebezpieczeństwo, aczkolwiek nie na długo. Piłka wraca do Coutihno, który natychmiastowo posyła ostre dośrodkowanie w pole karne.. GOOOOOOOOOOOOL! Teakwondoka Škrtel bardzo ładnym strzałem zeruje bilans zysków i strat!
W natarciu wciąż byli goście znad rzeki Mersey. Niepewna interwencja Caulkera spowodowała, że Liverpoolczycy podkręcili tempo akcji do granic możliwości. Ostatecznie po wymianie szybkich kilku podań Johnson kapitalnie wypuszcza w pole karne Suáreza.. będzie bramka! Jednak nie! Szybszy okazał się Marshall blokując w ostatniej chwili zakusy naszej „siódemki”, ale sama akcja palce lizać i prosić o dokładkę!
Przerwa. Z minuty na minutę wyglądaliśmy coraz lepiej. Zwiastowało to w moim odczuciu dobre następne 45 minut i w przeciwieństwie do Ole Gunnara Solskjæra uważałem, że to nie trzecia, a druga bramka ostatecznie podcięła skrzydła the Bluebirds.
9 minut po wznowieniu gry otrzymujemy kolejny korner. Škrtel przecina wrzutkę i pakuje piłkę do siatki obok bezradnego szkockiego golkipera! W końcu prowadzimy! Dublet Słowaka, ostatni raz tyle bramek w sezonie ustrzelił chyba w trampkarzach! Rodgers mógł swoim firmowym zachowaniem celebrować bramkę – panie i panowie, łapy w górę!
W 60. minucie zespół Cardiff skosztował trucizny serwowanej przez jadowity atak Liverpoolu. Dożylnie. W sporych ilościach. Henderson do Johnsona. Glen do linii końcowej. Wrzutka, po której piłka zakałapućkała się miedzy nogami Théophile’a-Catherine’a. Dopada do niej Daniel Sturridge… CUDOWNA piętka do El Pistolero i egzekucja gospodarzy trwa w najlepsze! 2:4! SAS melduje zestrzelenie celu!
Piętnaście minut do końca konfrontacji. Fábio da Silva traci piłkę na rzecz wybornie radzącego sobie Johnsona. Nasz etatowy prawy obrońca, mający w tym sezonie więcej upadków niż wzlotów, lewą nogą posyła diagonalną piłkę do Urugwajskiej maszyny na szpicy. Caulker źle oblicze tor lotu piłki, wobec tego przejmuje ją Luis i czeka na swojego partnera z ataku… Sturridge mknie jak oszalały… otrzymuje idealne podanie i dopełnia formalności. Game over!
88 minuta. Théophile-Catherine dośrodkowuje do wprowadzonego z ławki rezerwowych Kenwyne’a Jonesa. Rosły napastnik zgrywa piłkę głową do Mutcha i ten również głową pokonuje Mignoleta. Ładna kombinacja Cardiff, mamy na tablicy wyników hokejówkę 3:5. Aż chciałoby się rzec – główka pracuje!
Jednak na murawie znajdował się pewien osobnik z innej planety, któremu nigdy nie jest mało. 96. minuta. Wybicie Škrtela na uwolnienie. Gapiostwo Cali wykorzystuje spryciarz Suárez i tym samym staje oko w oko ze sponiewieranym już Marshallem. Urugwajczyk zatańczył fokstrota, po czym zdobył 28 bramkę w bieżącej kampanii. Geniusz!
Koniec spotkania. Ogień i woda. Rozpalamy nadzieje fantastycznym atakiem, studzimy własne wydumane pragnienia fatalną grą w obronie. Nie mniej jednak rozjechaliśmy przeciwnika, który targany jest nie tylko problemami stricte sportowymi. Stwierdzenie „ogień i woda” możemy odnieść również do Cardiff. Czerwone jak ogień nastroje kibiców the Bluebirds stoją w opozycji z osobliwym, by nie powiedzieć idiotycznym sposobem zarządzania klubem przez Vincenta Tana. Stąd też będzie musiało upłynąć sporo wody, nim sytuacja w południowej Walii powróci ukochanej normalności/korzeni.
Przeładowujemy giwery i umacniamy fortyfikacje Anfield. Już jutro Sunderland! Dziś wykrwawiać się będą drużyny z Manchesteru. Cieszmy wzrok tym widokiem. Do poczytania!
Komentarze (4)
ależ prychłem :D
Dobrze, że nikt mi jeszcze nie wypomniał zabarwienia erotycznego we fragmencie ,,i tym sposobem obaj są już w szesnastce''.. :D