Historia pierwszego tytułu Billa
W sezonie 1963/1964 naród po raz pierwszy usłyszał o Czerwonej Armii Billa Shankly’ego. Po dekadzie spędzonej na poboczu szósty tytuł mistrzowski Liverpoolu potwierdził powrót klubu do grona najlepszych i pozwolił rozpocząć dominację, jakiej kraj wcześniej nie widział.
Transformacja pod wodzą Shanksa była nieprawdopodobna i przed sezonem legendarny Szkot odważnie oświadczył działaczom klubu, że tytuł mistrzowski wróci na Anfield.
Roger Hunt podzielał entuzjazm menedżera.
– Po awansie w sezonie 1961/1962 i dobrych występach w lidze i pucharze w następnej kampanii, byliśmy pewni, że możemy coś wygrać.
Ekscytacja pośród liverpoolczyków rosła, aż w końcu doszło do pierwszego meczu sezonu w Blackburn. Kibice the Reds zalali Ewood Park i byli świadkami zwycięstwa swoich ulubieńców 2:1.
Dwie z rzędu porażki trochę podłamały wszystkich związanych z Anfield, na którym otwarto niedawno wcześniej nową trybunę Kemlyn Road, która zdaniem Rona Yeatsa była swego rodzaju blokadą dla zawodników.
– Nowa trybuna dała więcej komfortu fanom, ale zostali przesunięci trochę dalej od boiska. Wydawało się, że nie będzie już takiej atmosfery, jak kiedyś – powiedział Yeats. – To „nowe” Anfield wyglądało inaczej i czuliśmy się – trochę podświadomie – dziwnie grając na tym boisku.
Jedna wygrana i jeden remis w czterech pierwszych meczach to nie było spełnienie marzeń ani Shanksa, ani kibiców. Oczekiwania sprzed sezonu mogły znowu być przyczyną zawodu, a minęły dopiero dwa tygodnie kampanii.
Imponujące wiktorie z Chelsea i Wolves w delegacjach złagodziły sytuację, ale później przyszła wrześniowa porażka na Anfield z West Hamem. Klubowi pesymiści wróżyli relegację.
To właśnie po meczu z Młotami Shankly wypowiedział słynne zdanie do klubowych dyrektorów:
– Panowie, zapewniam, że do końca sezonu wygramy mecz u siebie.
Po poniedziałkowym treningu, boss zebrał swoich graczy na Anfield i odbył z nimi rozmowę, dzięki której miało dojść do wyeliminowania problemu. Wyszło na to, że zawodnicy zbyt mocno chcieli dobrze zagrać przed swoją publicznością i Shanks wyczuł brak pewności siebie u większości piłkarzy.
Inspirująca przemowa, jedna z wielu, dzięki której nazywano Szkota „Mr Motivator”, uczyniła cuda. Tego dnia the Reds zmiażdżyli Wolves na Anfield 6:0 i pogrzebali wszelkie kompleksy dotyczące gry u siebie. Sezon dla Liverpoolu rozpoczynał się od nowa. L4 stało się fortecą i tylko dwa razy zostało później zdobyte, a zespoły Stoke City, Sheffield United i Ipswich Town straciły po sześć bramek.
Najbardziej satysfakcjonującym zwycięstwem, którego można było doświadczyć na Anfield, musiało być to z 28 września. Everton, obrońca tytułu mistrzowskiego, został pokonany 2:1.
Podbuowani derbową wygraną the Reds rozpoczęli świetną serię, dzięki której wdrapali się na szczyt tabeli. Ron Yeats zaczął przyciągać uwagę, gdy zdobył jedyną bramkę w wyjazdowym meczu z Manchesterem United w listopadzie. Ludzie Shankly’ego wreszcie zaczęli być postrzegani jako kandydaci do mistrzostwa.
Kontuzja kostki Jimmy’ego Melii zmusiła Shanksa do dużych rotacji. Ian St. John został cofnięty do linii pomocy, a miejsce u boku Hunta zajął Alf Arrowsmith. To był taktyczny strzał w dziesiątkę. St. John Błyszczał na nowej pozycji, a Arrowsmith rozszarpywał defensywy rywali. Zdobył 15 goli w 20 występach w lidze.
Mistrzowska szarża weszła w decydującą fazę w okresie świąt wielkanocnych. Wygrana 2:0 z Leicester, zaliczona między dwoma zwycięstwami z liderującym Tottenhamem, pozwoliła Liverpoolowi wrócić na szczyt.
– Wtedy właśnie wygraliśmy ligę – wspomina bramkarz, Tommy Lawrence. – To był wspaniały zespół, bardzo zrównoważony. Nasza siła pochodziła z tego, że świetnie się dogagywaliśmy. Na boisku i poza nim.
– Graliśmy dla siebie i duch zespołu był fantastyczny. Po tych trzech zwycięstwach nie można było nas zatrzymać. Byliśmy tak pewni siebie, że mogliśmy pokonać każdego.
The Reds zostali mianowani mistrzami Anglii po raz szósty w historii po ostatnim meczu u siebie, kiedy to rywalizowali z Arsenalem. Pięć goli puścił były Czerwony, Jim Furnell, a po drugiej stronie Lawrence zwieńczył świetny sezon broniąc karnego.
Tłum był w szampańskim nastroju i cieszył się z sukcesu Liverpoolu. Przed kamerami BBC the Kop odśpiewała „She Loves You” i „When The Reds Go Marching In”.
Hałas wypełnił Anfield, a piłkarze rozpoczęli rundę honorową.
– Ee-aye-addio, wygraliśmy ligę! – roznosiło się po całym mieście. Nigdy nie świętowano tutaj w taki sposób.
Shankly spełnił swoją obietnice. Z drużyny środka tabeli drugiego szczebla rozgrywek zrobił mistrza Anglii w mniej niż pięć lat. Niesłychane osiągnięcie. Szkot skromnie się o nim wypowiadał.
– To nie jest zasługa jednej osoby – powiedział. – Sztab szkoleniowy zrobił świetną robotę. Każdy, kto ze mną współpracował, wiedział jak ważna jest dbałość o detale. Wszyscy wywiązali się ze swoich zadań perfekcyjnie i wykonali je w 100%.
Mistrzostwo zostało zapewnione z trzema meczami do rozegrania. The Kop też zrobiła swoje, żeby na długo zapamiętano ten sezon. Europejski futbol zagościł dzięki temu na Anfield i era sukcesów się rozpoczęła.
Komentarze (1)