Cenna lekcja
Ligowa porażka z Chelsea zgasiła prawie cały entuzjazm, jaki panował wśród fanów przez ostatnie tygodnie. Z niesamowitej, fanatycznej wręcz wiary pozostał smutek, żal, rozczarowanie oraz jedynie nutka nadziei na finalny sukces. Czy rzeczywiście jest tak źle?
Przez ostatnie lata żaden kibic nie widział Liverpoolu tak wysoko w tabeli, co spowodowało oczywiście napływ nowych fanów, ale przede wszystkim napływ marzeń, wiary oraz radości. Kibice wyczekiwali kolejnych spotkań, żyjąc od weekendu do weekendu, od meczu do meczu. Wszystko inne schodziło na dalszy plan. Głód zwycięstwa nie został jednak należycie zaspokojony, co poskutkowało nagłą zmianą nastrojów. Fakt faktem, zespół Brendana Rodgersa przegrał bitwę, ale ostatecznie to on może zwycięsko zakończyć wojnę, jaką jest tegoroczna kampania. Wystarczy odrobina szczęścia. Szczęścia, którego zdecydowanie zabrakło podczas dziewięćdziesięciu minut na Anfield Road. Rozpędzona ofensywa Liverpoolu po raz pierwszy od dawna nie strzeliła bramki (ostatnie takie zdarzenie miało miejsce 2 listopada na the Emirates). Szok, niedowierzanie. Należy jednak pamiętać, że ciągle jesteśmy na pierwszym miejscu w tabeli, a mecze rozgrywane są w Premier League, która nie raz już zaskoczyła nawet największych znawców. Wszystko się jeszcze może zdarzyć. Zarówno Liverpool, jak i Manchester City czy Chelsea mogą zgubić punkty. To prawda, że teraz już nie wszystko zależy od nas, ale piłkarze Rodgersa powinni skupić się przede wszystkim na własnych potyczkach. Wygrywając dwa spotkania wywrą presje, która już niejednego w tym sezonie pogrążyła. Wielu fanów uważa jednak, że Everton przegra spotkania z Obywatelami. Pytam, dlaczego, skoro oni ciągle wierzą w awans do czołowej czwórki i zrobią wszystko, żeby przynajmniej przeszkodzić innym drużynom w sukcesie. A nawet jeśli nie uda im się zatrzymać the Citizens, to nadzieje zawsze można pokładać w prezentującym XIX-wieczny futbol West Hamie.
Jak widać, sukcesu można szukać wszędzie. Tylko w zasadzie po co? Ten sezon jest zwycięski przede wszystkim dlatego, że wracamy do Ligi Mistrzów. Zalet takiego stanu rzeczy, nie trzeba raczej nikomu tłumaczyć. Odpowiednie wzmocnienia oznaczać będą ponowną walkę o tytuł w przyszłej kampanii. Po wielu latach upokorzeń, złych decyzji zarówno sędziów, jak i włodarzy, klub wraca tam gdzie jego miejsce. O tym będzie się mówiło. Nie o porażce z Chelsea. Więcej także będzie się mówiło o progresie, jaki poczyniła cała ekipa za kadencji Rodgersa, niż o kilku porażkach. Oczywiście, przegranie mistrzostwa będzie bolało, ale pomyślmy, jak muszą się czuć fani United, którzy teraz są w miejscu, z którego całkiem niedawno uciekł Liverpool. O nich także będzie mówić się więcej niż o nas, przynajmniej jeśli chodzi o negatywy. Liverpool oczywiście odpadł z rozgrywek pucharowych przedwcześnie, dzięki temu jednak w pełni skupił się na lidze. Awans bez eliminacji do Champions League jest bardzo ważny, bo pozwoli w pełnym skupieniu przetrwać cały okres przygotowawczy. Piłkarze, którzy przybędą do klubu, będą mogli spokojnie się w nim zaaklimatyzować, a nie trzeba przypominać nikomu, że następny sezon będzie jeszcze bardziej kluczowy niż ten. Ten można uznać za przełomowy pod każdym względem. Niezależnie od tego jak wielu kibiców jest pogrążonych w rozpaczy, koniec końców będą się cieszyć widząc na koszulkach logo symbolizujące udział w europejskich rozgrywkach.
Mimo wszystko, porażka z drużyną Jose Mourinho przypomniała jedną, bardzo ważną rzecz. Jakie uczucie przynosi klęska. Poznanie goryczy w takim momencie może załamać całkowicie, ale może także przynieść całkiem przydatną lekcję. Nie znam bowiem piłkarza, który chce przegrywać mecze.
Przez jedenaście spotkań drużyna pozostawała niepokonana. Pewność siebie rosła z każdym kolejnym meczem, entuzjazm narastał, a piłkarze czuli się coraz lepsi. To nic, że nagle przegrali. Lepiej teraz, niż w ostatnim meczu sezonu, kiedy mogłoby się wydarzyć coś znacznie gorszego. Jedyne, co tak naprawdę może rzeczywiście boleć, to fakt, że akurat Steven Gerrard poślizgnął się na murawie. Kto jak kto, ale on na to nie zasługuje. I naprawdę kapitana mi szkoda. Jednak tak długo jak piłka pozostaje w grze, tak długo kapitan będzie mobilizował kolegów do zwycięstw. Pamiętajmy o tym, że po każdej porażce ekipa Brendana Rodgersa potrafiła się podnieść i odpowiedzieć z nawiązką. Tym razem może być podobnie.
Porażka przypomniała nam także, że nie jesteśmy jeszcze niepokonani. Wciąż są pewne rzeczy, które należy poprawić, błędy, z których należy wyciągnąć odpowiednie wnioski. Właśnie ta lekcja może okazać się kluczowa. A jeśli mistrzostwo trafi jednak do rąk Liverpoolu, radość będzie jeszcze większa. No bo co może być lepszego od wyprzedzenia w tabeli ekip, które wydają fortunę na piłkarzy, z których później nie mają pożytku? Zachowując chłodne myślenie, porażka przypomniała nam także, gdzie byliśmy jeszcze rok temu. Nie graliśmy właściwie o nic, wszystko było praktycznie jasne i z góry wiadome. Teraz warto zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście jest aż tak źle. Odpowiedź nasuwa się sama. Dlatego właśnie uważam, że nawet jeśli Liverpool zajmie drugie miejsce w tabeli, to w przyszłym sezonie będzie jeszcze bardziej głodny zwycięstwa. Pytanie tylko w jakiej dyspozycji będzie wtedy Gerrard. Jedyny piłkarz, który rzeczywiście może zwątpić w to, że nie zdobędzie mistrzostwa Anglii w swojej karierze. Anglik jednak znowu pojawi się na europejskich stadionach i jestem pewien, że znowu da o sobie znać. Ten sezon lub przyszły będą właśnie kluczowe dla niego. Jego kariera powoli dobiega końca, o sukces coraz trudniej. Gerrard doskonale pamięta o porażkach z przeszłości. Czas, żeby wspominał też sukcesy. My musimy teraz tylko wspierać klub. Jak zawsze wierzyć w niego i pomagać wspiąć się jeszcze wyżej. Pamiętać także należy właśnie o tych cennych lekcjach, jakie wyniesiemy z tego sezonu. Jeszcze niedawno mówiono, że umarliśmy. My wkrótce będziemy pamiętać czasy zmartwychwstania i z uśmiechem na twarzy wspominać te złe chwile, będąc znacznie wyżej. To będzie cudowne uczucie.
Komentarze (10)
Z drugiej strony nie oszukujmy się: na trzy kolejki przed końcem mieliśmy 5 punktów przewagi do Chelsea i 6 do City (tak, wiem, mecz zaległy, ale jednak). W niedzielę zadanie było jedno: nie przegrać. Obecnie wszyscy widzą jaka jest sytuacja.
Jeśli ostatecznie odniesiemy sukces, będzie on smakował jeszcze lepiej, a już na pewno Gerrardowi!
Jednak jeśli przegramy różnicą bramek, wszystkie ustanowione i pobite w tym sezonie rekordy zejdą na margines i nawet najwięksi optymiści będą musieli przyznać: ostatecznie zwaliliśmy i pozwoliliśmy "wyślizgnąć się" szansie na zapisanie złotymi literami na kartach historii współczesnego futbolu.
Będziemy albo mega wygranymi, albo największymi wygranymi i przegranymi jednocześnie :)
Można mówić i wypisywać jak to będziecie dumni i, że już jesteśmy wygranymi. Zgadza się- zespół zrobił olbrzymi progres, ale przegrać tytuł różnicą bramek będzie rzecz najgorszą i słusznie trochę stłumi entuzjazm
Do tego Ozil zbawca Arsenalu, Coutinho i Sterling zbyt drobni na PL, Gerrard wypalony i za stary (tu ukłon również do Was chłopaki :P), po kilku pierwszych meczach Januzaj okrzykiwany największym obecnie młodym talentem, Aston Villa zapowiadana jako czarny koń tych rozgrywek, oczywiście dobry start Liverpoolu miał być tylko przypadkiem k i kilka innych prognoz, które czas zweryfikował.