Podsumowanie meczu
Liverpool w ostatniej kolejce sezonu pokonał zespół Newcastle United 2:1, lecz w ostatecznym rozrachunku było to jedynie pyrrusowe zwycięstwo, bowiem tytuł mistrzowski powędrował do niebieskiej części Manchesteru, gdzie Vincent Kompany i spółka mogli celebrować do białego rana triumf Premier League.
Określenie „słodko-gorzki” sezon w stosunku do tego, co zaserwowali nam w rozgrywkach ligowych piłkarze the Reds bardzo przypadło mi do gustu. Jest bardzo obrazowy i co do joty trafny. W końcu danie główne, jakim był awans do elitarnej Ligi Mistrzów został wykonany, a wręcz skonsumowany ze smakiem. Deser, jakim była zaskakująca walka do ostatnich chwil o insygnia władzy angielskiej ekstraklasy, również był nadspodziewanie apetyczny. Tym mocniej, że ów gratis nie był tak naprawdę wliczany w cenę posiłku. Szczęśliwe, choć nienasycone do końca brzuchy każdego sympatyka Czerwonych, za których uważam też zawodników i działaczy pracujących pod banderą Liverbirda, natknęły się niestety przy samej końcówce jego degustacji na posmak goryczy. Goryczy porażki.
Łyżką dziegciu w beczce miodu okazało się drugie miejsce, które wywalczyliśmy i które przed startem tego sezonu uważałem tak samo nierealne jak to, że kobieta z brodą wygra cokolwiek innego niż sesję do ilustrowanego magazynu „Zwierzęta Domowe”. Spełniło się i jedno i drugie.
Wywalczyliśmy wicemistrzostwo, choć z drugiej strony przegraliśmy upragniony tytuł. Nie zrozumcie mnie źle, bo z całego serca dziękuję za wszystkie emocje, pracę wykonaną przez ekipę Rodgersa i napawam wzrok stylem, jaki prezentują nasi ulubieńcy, ale musimy być szczerzy i obiektywni – w ostatniej kolejce musieliśmy liczyć na cud, który nie nadszedł. City nie popełniło naszego błędu i pewnie ograło West Ham.
Czy jestem zadowolony z tego, jak się zaprezentowaliśmy w przekroju tych ostatnich 10 miesięcy? Zdecydowanie! Aczkolwiek to odpowiedź jest namaszczona sporą dozą kurtuazji. Podobnie odpowiedziałby pewnie sam Rodgers, Gerrard, czy najlepszy goleador ligi, ale niestety w głębi duszy pobrzękiwałaby kakofonia dręczących myśli. Myśli skażonych uczuciem niespełnienia. Łzy Suáreza na Selhurst Park mówiły same za siebie.
W momencie, gdy bardzo wielu kibiców i ekspertów rozpływało się nad niemalże „pewnym” i cudownie wieńczącym karierę Gerro tytule mistrzowskim, sam poszkodowany dość drastycznie uciął panoszący się nad Anfield i jego domem ten istny kociokwik. Jako że dramaty lubią towarzystwo swych pobratymców, mieliśmy Stambuł w Londynie, co gorsza nie ze względu na rozrastającą się mniejszość turecką w stolicy Wielkiej Brytanii… Ostatnie kreski na tak pięknym obrazie sezonu 2013/2014 to swoiste nieporozumienie wykonane, przepraszam za ironiczne stwierdzenie, w niemalże „mistrzowskim stylu”.
Największy dramat rozgrywał się jednak w głowie Stevena po meczu z Newcastle. Był tak blisko…
Musieliśmy wygrać z Newcastle. City koniecznie dostaje łomot od Andy’ego Carrolla, Stewarta Downinga i Joego Cole’a. Jak było?
Apatycznie, nerwowo, mało kreatywnie – przynajmniej w pierwszej odsłonie gry.
W 18. minucie El Pistolero znakomicie zabrał się z piłką przy bocznej linii boiska, na wysokości pola karnego. Był faulowany. W momencie, gdy powoli wszyscy zawodnicy sposobili się do wbiegnięcia w szesnastkę Tima Krula, Urugwajczyk zdecydował się oddać strzał… Gooooool! Krul dostaje uderzenie „za kołnierz”! Ale jednak sędzia główny ma inne zdanie na ten temat… Nie uznaje bramki. Prawidłowa reakcja arbitra – nasz napastnik kopnął toczącą się piłkę.
120 sekund później goście wychodzą na prowadzenie. Dynamiczną akcję Gouffrana zakończoną wrzutką fantastycznie wykańcza strzałem z piszczela Martin Škrtel. Mignolet bez szans. Konsternacja na Anfield. Gramy źle, nadstawiliśmy sami policzek, by nas skarcić.
W 27. minucie kapitalne otwierające podanie z głębi pola otrzymuje asystent przy premierowej bramce spotkania. Gouffran sam na sam z Simonem… Górą Belg!
Staraliśmy się odpowiedzieć za sprawą fantastycznej przeprawy przez gąszcz obrońców Srok Suáreza, który wymanewrował trzech przeciwników, po czym oddał zbyt lekki strzał, z łatwością wyłapany przez Krula.
W 39. minucie spotkania otrzymaliśmy drugi policzek – City wychodzi na prowadzenie za sprawą Samira Nasriego.
Przed przerwą doskonałą sytuację zmarnował także Daniel Sturridge, który po chytrej centrze Jordana Hendersona fatalnie spudłował głową, mimo iż nie był obstawiony w polu karnym.
Przerwa, nie wszystko stracone, musimy wziąć się w garść!
Czy aby na pewno? 49. minuta – City drugi raz trafia do siatki. Musimy grać dalej i liczyć na cud.
63. i 65. minuta. Dwa rzuty wolne niemal z identycznego miejsca przed polem karnym Newcastle. Wykonawcą w obu przypadkach Steven Gerrard. Typ wrzutki – niesamowita. Azymut – dalszy słupek. Finalizacja – dwa Daniele. Rodzaj finalizacji – wolej. Najpierw Daniel Agger ekwilibrystycznie dał liverpoolczykom wyrównanie, by chwilę później drugą dokładną centrę spokojnie zamienił na gola jego imiennik z ataku the Reds.
Tuż po drugiej bramce, jeszcze przed wznowieniem gry przez przyjezdnych, czerwony kartonik za żarliwą dyskusję z sędzią otrzymał Shola Ameobi. W sukurs za swoim kolegą niebawem poszedł defensor Dummett, który w 86. minucie po brutalnym wejściu kung-fu w Luisa również wyleciał z boiska.
Najbliżej podwyższenia rezultatu był Agger po… tak właśnie, rzucie wolnym Gerrarda, aczkolwiek tym razem Duńczyk minął się z futbolówką.
Koniec pojedynku. Wygrywamy, może nie w cuglach, może bez fajerwerków, ale inkasujemy trzy punkty, które nie są wymienne na mistrzostwo kraju. Piłkarze podziękowali po meczu kibicom, kibice piłkarzom i trenerom. Dali nam nadzieje i przywrócili Liverpool tam, gdzie jego miejsce. Rozbudzili nasze chciwe serca i choć nie są one utuczone tak, jak pewnie wielu jeszcze miesiąc temu marzyło, tak dali nam tym mocniejszy powód, by wierzyć. Odkładamy zachłanność w najbardziej zakurzony kąt domu i czekamy zniecierpliwieni na to, co przyniesie nam jutro.
Ostatni akord sezonu i podsumowań meczów za nami. Już wkrótce pokuszę się o subiektywne podsumowanie całego sezonu. Pozdrawiam serdecznie!
Komentarze (1)