Podsumowanie meczu
Wielkie otwarcie nowego sezonu na Anfield Road nie porwało, choć trudno mówić o blamażu – wszak Liverpool ostatecznie, dzięki kilku zrywom oraz nieproporcjonalnie dużej dawce pecha, jaką otrzymali dziś przyjezdni, wywalczył komplet oczek. Jednak przez większą część spotkania nic nie zapowiadało takiego scenariusza.
Wyjątkowo ciche tego dnia Anfield niemal eksplodowało, gdy w szamotaninie między pomocnikiem gości a Manquillo i Hendersonem, ten ostatni zdołał wysupłać piłkę i długim, trzydziestometrowym podaniem idealnie obsłużył wbiegającego na dwudziesty metr Sterlinga, bez wątpienia jednego z wyróżniających się tego dnia zawodników The Reds. Młody Anglik o jamajskich korzeniach opanował piłkę i technicznym, mierzonym strzałem posłał ją w prawy róg bramki obok bezradnego bramkarza gości.
Zdawać by się mogło, że wymarzone otwarcie, po bramce zdobytej już w 23. minucie meczu pozwoli Liverpoolowi na dobre wejść w mecz i kolejne bramki będą tylko kwestią czasu. Nic bardziej mylnego. Zawodnicy w czerwonych koszulkach skupili się na bezsensownym nabijaniu statystyk celnych podań między dwoma środkowymi obrońcami. Czasem, dla urozmaicenia, Lovren i Škrtel zapraszali do tej zabawy wyraźnie nieobecnego Gerrarda lub nadpobudliwego Lucasa, który po złym przyjęciu jednego z podań sprokurował groźną sytuację dla coraz to bardziej pewnych siebie przyjezdnych. Ostatecznie, mimo wywalczenia przez Southampton kilku stałych fragmentów gry, The Reds przetrwali pierwszą połowę, zachowując korzystny rezultat.
Po gwizdku rozpoczynającym drugą połowę nerwy kibiców w czerwonych koszulkach raz za razem były wystawiane na ciężkie próby. Strzelał Wanayama, Ward-Prowse oraz wyjątkowo dobrze poczynający sobie tego dnia Tadić. Ten ostatni, po widowiskowej akcji w 56. minucie, ośmieszył Lovrena w swoim debiucie na Anfield i piętką posłał idealną piłkę wprost na dwunasty metr, gdzie mimo desperackiej interwencji Martina Škrtela do piłki dopadł Clyne i atomowym strzałem wpakował futbolówkę do bramki obok bezradnego Mignoleta.
Kolejne minuty to stale rosnący napór gości. Tylko dzięki nadludzkim wysiłkom Škrtela, Lovrena i Manquillo udało się przetrwać kolejny kwadrans. W międzyczasie boisko opuścił Lucas Leiva, w miejsce którego na placu gry zameldował się Joe Allen. Mimo, że wejście Walijczyka dodało nieco jakości do drugiej linii, która tego dnia – poza Sterlingiem – niemal nie istniała i nie potrafiła zdominować wielkich, rosłych pomocników z południowej Anglii, to jednak ciągle czegoś brakowało. Tym bardziej, że holenderski menedżer naszych rywali, postanowił zawalczyć o komplet punktów, desygnując do gry ofensywnie usposobionego Shane’a Longa. W dwie minuty po tej zmianie, Rodgers odpowiedział wprowadzeniem na plac gry Rickiego Lamberta, który zastąpił bezproduktywnego, niewidzialnego Coutinho. Było to w 76. minucie meczu. Ledwie trzy minuty później, w pierwszej od dobrych dwudziestu minut składnej akcji The Reds, w zamieszaniu pod bramką strzeżoną przez Forstera Sterling zdołał dograć do Sturridge’a, który ledwie musnął piłkę, do samego końca obserwując jej lot, a który jednak, szczęśliwie dla 47 tysięcy fanów, zakończył się w bramce bronionej przez gości.
Ostatnie dziesięć minut było dla The Reds prawdziwą mordęgą. Najpierw atomowe uderzenie Schnederlina po sparowaniu przez niezawodnego na linii Mignoleta zatrzymało się na poprzeczce, zaś piłka wystrzeliła do góry. Do walki o nią wyskoczył Glen Johnson, który jednak źle obliczył tor jej lotu (czy kogoś to jeszcze dziwi?) a zaraz za nim Long, który wprawdzie trafił w futbolówkę głową, jednak niesamowicie skiksował, nie trafiając do pustej bramki z odległości niespełna pięciu metrów.
Po desperackim przetrzymywaniu piłki przy narożniku boiska, który Manquillo wespół z Hendersonem i Allenem okupowali przez dobre dwie minuty, sędzia zakończył spotkanie. Liverpool – mimo męczarni – ostatecznie zgarnął komplet punktów i wespół z ekipą Swansea, Obywatelami i drużyną prowadzoną przez Arsène’a Wengera, uplasował się na szczycie ligowej tabeli. Tak samo, jak rok temu, rozpoczęliśmy ten sezon od męczarni a zwycięstwo dosłownie do ostatnich sekund wisiało na włosku. Oby nowy sezon rozwinął się dla klubu z Anfield jeszcze lepiej niż miniony, zakończony na drugim miejscu.
Komentarze (4)
Czy serio nie wdziałeś tego bezczelnego faulu na Glenie? Chłop dobrze wyskoczył do piłki, a gdy był w powietrzu to Long go zwyczajnie popchnął do przodu (poleciał jakiś metr) i dlatego się minął z piłką.