Podsumowanie meczu
Podopieczni Brendana Rodgersa po raz kolejny zawiedli w tym sezonie. Tym razem, w środowy wieczór lepsza okazała się szwajcarska drużyna FC Basel, która w drugiej kolejce rozgrywek grupowych Ligi Mistrzów utarła nosa gościom z deszczowej Anglii.
O tym spotkaniu najlepiej napisać mało. Albo wcale. Było kalką meczu z Łudogorcem, Aston Villą lub West Hamem. Liverpoolczycy po raz kolejny zaserwowali swoim kibicom festiwal nieporadności połączony z konkursem „jak najbardziej irytująco zaprzepaścić atak?”.
The Reds wyglądają słabo. Ale jak mają inaczej wyglądać, skoro większość zawodników jest pod formą, lub łapie wyraźny dołek? Przetrzebiona brakiem Sakho defensywa jest rozmontowywana na części pierwsze, a przy akompaniamencie niepewnego w swych interwencjach Mignoleta jawi się niczym mały ratlerek, który ujada do momentu, gdy ktoś nie zbliży się do płotu.
Skrzydła nie niosą nas do przodu w huraganowych atakach. Marković jak na razie jest przysłowiowym „jeźdźcem bez głowy”, a Raheem Sterling po imponującym początku wyraźnie „spuchł” po fatalnych dla niego 120 minutach z Boro. Coutinho – fenomenalny przed sezonem zatracił to, przez co kibice Czerwonych go pokochali – nieprzewidywalność.
Co gorsza – żądło nie żądli. Bario jest sam dla siebie wiatrem, żeglarzem, sterem, okrętem, bocianim gniazdem, morzem i uchatką kalifornijską. W dodatku został zakupiony w pakiecie „promocyjne strzały z każdej pozycji”. Faktem jest, że współpartnerzy nie przesadzają z oferowaną mu pomocą podczas akcji ofensywnych, ale jeśli Bario piłkę dostanie, to za pomocą już się nie ogląda.
Drużyna niestety nie ma lidera. Brzmi to jak bluźnierstwo skoro na boisku z opaską kapitana biega Steven Gerrard. Ale widać, że on sam potrzebuje impulsu, bodźca, który pomógłby mu uwierzyć, że będzie lepiej. A coraz starszy Gerrard traci już werwę, którą hipnotyzował resztę składu. Niemniej jednak bez niego, bez coraz słabszego serca Liverpoolu, drużyna teraz nie przypomina kolektywu.
Wszyscy z utęsknieniem wyczekują powrotu Sturridge’a i powrotu na zwycięską ścieżkę. W środę niestety gracze wicemistrza Anglii znów pobłądzili. Przegraliśmy zasłużenie. Nie kreowaliśmy ataków, nadziewaliśmy się na groźne kontry. A kiedy niespodziewanie nadarzała się szansa na gola, wszystko działało na przekór woli graczy the Reds.
Zaczęliśmy obiecująco. Sterling trafił do siatki po uprzednim trafieniu w słupek, jednak sędzia boczny podniósł w górę chorągiewkę. Miał rację. Raheem był bliżej bramki niż ostatni obrońca Bazylei. Lecz później do głosu doszli gospodarze.
W 35. minucie najlepszy na boisku Serey Die po ładnej kombinacji i wkręceniu w ziemię naszych obrońców, trafił w dobrze ustawionego Mignoleta mimo, że do bramki miał około 10 metrów.
W 40. minucie po fatalnym błędzie obrońców Basel, w dogodnej sytuacji znalazł się Sterling. Uderzył w środek.
W 52. minucie, czyli tuż po zmianie stron boiska, rzut rożny wykonywali miejscowi piłkarze. Piłka po dośrodkowaniu niczym kula bilardowa odbiła się od Škrtela i Lovrena i gdyby nie ofiarna interwencja Mignoleta niechybnie wpadłaby do bramki. Mignolet obronił, jednak odbita przez niego futbolówka odnalazła w polu karnym Marco Strellera, który z odległości pięciu metrów nie miał kłopotu, by wpakować ją do siatki. Zasłużone 1:0.
W 60. minucie z 35 metra zdecydował się uderzyć Balotelli. Jego potężny rzut wolny sprawił sporo trudności bramkarzowi Basel, który odbił piłkę na bok. Dobiegł do niej Marković i… na tym zakończę tę fraszkę.
65. minuta. Streller umieszcza piłkę w bramce, jednak arbiter główny odgwizduje ofsajd.
W 85. minucie natomiast Gerrard mógł powtórzyć swój wyczyn z derbowego spotkania z Evertonem, aczkolwiek uderzył za blisko środka bramki. Piłka znalazła się w rękawicach bramkarza.
87. minuta. Nieuznany gol Balotellego ze spalonego.
Koniec. Liverpool poległ w fatalnym stylu. Nic więcej nie trzeba dodawać.
PS. Jednak coś dodam. Z premedytacją pominąłem pewną sytuację. Ta pewna sytuacja to w gruncie rzeczy najlepsza składna akcja Czerwonych, która zakończyła się groteskowo. Miała miejsce w 75. minucie, ale chcę o niej jak najszybciej zapomnieć, bo jest kwintesencją naszej formy. Jak to trafnie ujął jeden z użytkowników – nie wyglądamy jak Liverpool, tylko jak Liverbool.
Ciemne chmury zawisły nad Anfield Road. Jednak znam pewną piosenkę, która mówi, co za tymi chmurami się kryje.
Komentarze (0)