Podsumowanie meczu
Ostatnia drużyna w tabeli, Queens Park Rangers dwukrotnie odrabiała straty w samej końcówce spotkania, by również dwukrotnie w tej samej końcówce dać sobie wbić kolejne bramki i pozostawić swojego trenera, kibiców i siebie samych z poczuciem niesprawiedliwości futbolu. QPR 2, Liverpool 3.
Przez cały mecz przecierałem oczy ze zdumienia, jak bardzo nieporadni jesteśmy na boisku outsidera rozgrywek. Wiadomo, wyświechtane frazesy, że w Premier Leauge każdy jest w stanie wygrać z każdym zna również każdy, ale jako drużyna, która w środę będzie się mierzyć z samym madryckim Realem, powinna znaleźć receptę na leciwego jak „Dąb Bartek” Richarda Dunna, który rozbijał większość ataków przyjezdnych i który...
… otworzył drużynie Brendana Rodgersa pierwszy drogę do bramki. Ten mecz wykrystalizował wszystkie bolączki wicemistrzów Anglii. Pomimo, że na Anfield Road w niedziele przyjechały ze delegacji 3 punkty, są one jedyną wartością dodaną zaczerpniętą z tego spotkania.
Ciężko o inne pozytywy. Bez Daniela Sturridge’a i El Pistolero nasz atak, który był niczym najszybszy bolid Formuły 1, nie potrafi wyjechać z Pit Stopu. Ale o tym jeszcze za chwilę.
Jak było w niedzielę? Na prawą obronę wskoczył Glen Johnson, zaś lewą flankę obstawił Enrique, zastępujący odpoczywającego Alberto Moreno. Na środku pomocy obok Hendersona zagrał rekonwalescent Emre Can, natomiast wyżej ustawiony został Steven Gerrard. Sterling, Lallana i Balotelli tworzyli ofensywne trio.
The Hoops zdecydowali się na grę w typowym ustawieniu 4-4-2, z Austinem i doświadczonym Zamorą na szpicy. Na ławkę powędrował Rio Ferdinand.
Pierwsza połowa horroru na Loftus Road przyćmiewały ataki miejscowych. Już w 9 minucie pokaz machnięć, odbić i pomyłek Czerwonych asystował Austinowi w przedarciu się w pole karne Mignoleta.. Napastnik QPR strzela… Piłka broni stopą belgijski bramkarz, jednak ta odbiwszy się od Skrtela ponownie trafia pod nogi gracza w niebiesko-białym trykocie – dobitka i boczna siatka! Wielkie szczęście przed ekipą Rodgersa.
The Reds starali się odpowiedzieć akcjami zaczepnymi, ale były one na tyle nic nie wnoszące do życia jak zaczepki rodem z Facebooka. Najlepszą sytuację przez pierwsze pół godziny miał Henderson, który doskonale wyszedł do prostopadłego podania, jednak sędzia liniowy bardzo chciał się dopatrzyć spalonego i nikt go od tej myśli nie był wstanie odwieźć.
28 minuta. Hendry posyła na szarżę Bobby’ego Zamorę, który ma przed sobą wolny korytarz po naszej lewej stronie boiska. Anglik podbiega w okolice pola karnego i posyła delikatne, płaskie podanie na 6 metry, które sprawia, że cała ,,ława" obrońców z Merseyside zabiega się z piłką, do której nieubłaganie zbliża się w drugie tempo Leroy Fer. To musi być gol! Poprzeczka! Ależ pudło! Jak mawiał klasyk: na moje oko nawet Stevie Wonder by to trafił – Ray Charles.
Całe pięć minut później gospodarze znowu obili obramowanie bramki. Wrzutka Zamory z lewej strony, Mignolet źle oblicza trajektorię lotu piłki i położenie Austina, wychodzi z bramki jednak przeciwnik zdołał przed nim ją stracić.. Poprzeczka! Ale piłka i piłkarze kotłują się jeszcze na przedpolu bramki niczym niesnaski na Bałkanach.. Austin i Sandro ruszają wściekle, by dobić strzał. Nic z tego, Kung-Fu Johnson wybija futbolówkę i ratuje swój zespół od niechybnej straty bramki!
Najgroźniejsza akcja Liverpoolu została zaprzepaszczona przez kapitana gości w ostatniej minucie zmagań w pierwszych trzech kwadransach. Po ładnym rozegraniu z Balotellim, Gerrard wpadł w pole karne, wymanewrował obrońców i technicznym strzałem w dalszy róg nie zdołał pokonać strzegącego bramki McCarthy’ego. Gerro podobnych bramek strzelił na pęczki, lecz tym razem zabrakło precyzji.
Koniec pierwszej odsłony. Jedynie co można o niej powiedzieć – cóż, jest jeszcze druga połowa. Była, to fakt. Była, to za mało powiedziane. Być to można na miałkim horrorze Annabelle, ale ten na Loftus Road dostarczył prawdziwego dreszczyka emocji.
Liczyliśmy na to, że Liverpoolczycy otrząsną się z marazmu i wyciągną wnioski z nieudolnie prowadzonej gry w pierwszej połowie. Ale w natarciu pozostawali gracze Redknappa. Sandro uderzył z narożnika pola karnego i świetną interwencją popisał się Mignolet. Chwilę później skontrowaliśmy, lecz Hendo postraszył strzałem wyższe sektory Loftus Road.
W 62. minucie Sterling przeprowadza kolejny udany rajd w tym meczu. Schodzi do środka i dogrywa piłkę stronę Super Mario. Niestety na drodze podania staje jeden z defensorów, jednak nie potrafiąc opanować piłki tylko ją odbija. Ta trafia do Lallany, ma świetną okazję – bramkarz paruje piłkę na bok! Ale tam jest Super Mario! Super pusta bramka! Nie jest super. Balotelli kropnął nad poprzeczką. Jak to możliwe? Prędzej wytłumaczy się fakt przyznania Pokojowej Nagrody Nobla Barackowi Obamie niż to chybienie Włocha, a to jest już spore wyzwanie.
300 sekund później Raheem znowu w akcji. Faulowany z boku pola karnego. Gdy piłkarze sposobili się do dywagacji z głównym arbitrem, Sterling dograł szybko piłkę do wbiegającego w szesnastkę Johnsona, ten momentalnie zagrał wzdłuż bramki i Richard Dunne niefortunnie skierował piłkę do siatki. Wszyscy w szoku! 0:1 dla Liverpoolu!
87. minuta. Zdaje się, że QPR straciło rezon i kontrolujemy sytuacje boiskową. Nic bardziej mylnego. Zmiennik Vargas, żywe srebro, rozruszał poczynania beniaminka. Jego centra zewnętrzną częścią stopy została podbita przez Lovrena na dalszy słupek. Akcję zamykał Austin, zgrał piłkę głową do środka gdzie był już inicjator ataku Vargas. Musi być 1:1. Jest. Chilijczyk dopełnił formalności.
Jak odparł kiedyś złotousty Winston Churchill, to nie początek końca, to nawet nie koniec początku. 90. minuta. Kolejny rezerwowy Phillipe Coutinho otrzymuje podanie od Stevena Gerrarda po bardzo dynamicznej kontrze zawiązanej po rzucie rożnym dla Rangersów. Gospodarze zwietrzyli swą szansę i w tym amoku zapomnieli o defensywie. Brazylijczyk opanował piłkę, ściął do środka i uderzył w stronę dalszego słupka.. Lekki rykoszet i drugi gol! Prowadzimy!
Prowadzimy minutę. Jeszcze nie ustały chóralne śpiewy, kiedy kolejny korner przynosi wyrównanie. Mierzący 175 centymetrów wzrostu Vargas strąca futbolówkę na pierwszym słupku, wprowadzony Joe Allen stoi przy słupku jak słup i jakimś cudem piłka grzeźnie w siatce. Niebywałe, ale znowu tracimy prowadzenie.
Kiedy każdy fan dostawał spazmów, drgawek, migotania przedsionków patrząc na nieporadność naszych graczy, QPR miało ostatni rzut wolny. W pole karne powędrowaliby najchętniej wszyscy, razem z kibicami londyńskiej drużyny. Lovren wybił piłkę, przejał ją Coutinho i fantastycznym podaniem obsłużył szybkiego jak wicher Sterlinga. Raheem wychodzi sam na sam, dostrzegł kątem oka chciałoby się napisać niezawodnego Balotellego, podaje na pustą bramkę, lecz podanie przecina Steven Coulker, wszak robi to skutecznie dla Liverpoolu! Pakuje piłkę do bramki! Wygrywamy. Takiego obrotu spraw nie wymyśliłyby nawet najtęższe głowy tworzące suspens w W-11, a może przede wszystkim oni by tego nie wykreowali.
Wygrywamy po ogromnych męczarniach. Nie mamy co prężyć muskułów, a już na pewno nie powinien tego robić Mario. Jesteśmy pokraczni w obronie, a z przodu cechuje nas indolencja strzelecka.
Dobrze zaprezentował się Glen Johnson. Był aktywny na połowie przeciwnika i uratował ofiarną interwencją przed stratą gola zespół z miasta Beatlesów w pierwszej połowie. Było widać większą pewność w każdym ruchu, jakiego podjął się na murawie. Świetnie zagrał Raheem Sterling, który miał swój udział przy każdej bramce gości. Nie miał sobie równych na Loftus Road. Dobrze zaprezentował się Coutinho i mam nadzieję, że ten występ będzie swoistym paliwem rakietowym dla jego górnolotnych podań i dryblingów w następnych meczach.
Balotelli. Jak dotychczas jego zakup nie był strzałem w dziesiątke, choć strzałów były gracz Milanu oddaje dziesiątki. Trzeba ciągle wyczekiwać przebudzenia z letargu (jeszcze nie) Super Mario. Największe rozczarowanie oprócz Włocha – Jose Enrique – był jakby w innym świecie futbolu, kompletnie nie czuł gry, a zespół nie wiedział czego się spodziewać po Hiszpanie.
Przed nami królewska uczta w środę – jeśli utrzymamy ten lichy poziom, Real Madryt wypunktuje nas jak Kliczko sparing partnera. Wierzę jednak, że nie będziemy chłopakami do bicia. Nie na Anfield. Nie w środową noc.
Komentarze (0)