Podsumowanie meczu
Oczywistym jest, że wtorkowy remis nie tylko nosi znamiona porażki, ale takową faktycznie był. Mistrz Szwajcarii okazał się po prostu zespołem lepszym od the Reds – zespołem, który zasłużenie awansował do kolejnej rundy Ligi Mistrzów.. Aż dziw bierze, że w „meczu o życie” drużyna Rodgersa nie potrafiła wykrzesać z głębi siebie woli przetrwania w rozgrywkach.
Pojedynek z ekipą Paulo Sousy mógł być dla Rodgersa „tubą propagandową”, przez którą menadżer Czerwonych byłby w stanie trąbić, że zespół właśnie powstaje z martwych, choć większość osób widzi wyraźnie, że jest na klęczkach i błaga o litość.
Konfrontacja z Bazyleą mogła nie tylko pozwolić Rodgersowi wykrzyczeć swoje racje, ale równocześnie uciszyć wszystkich malkontentów, którzy salwami bombardują statek dowodzony przez Irlandczyka z Północy. Azymut Bazylea wydawał się być „upragnionym lądem”, nadzieją na ratunek.
Każdy śmiertelnik widząc nawet lekko tlące się światełko na końcu przeraźliwie długiego tunelu, zwarłby swoje szeregi i czym prędzej ruszył w jego stronę. Czy tonący, niestety, statek Rodgersa rozpostarł podziurawione jak szwajcarski ser żagle i obrał azymut awans?
Szerokie spektrum fanów, kpiących ze szkoleniowca Liverpoolu, nazywając go „Błędanem” już przed pierwszym gwizdkiem sędziego mogło mieć pożywkę. Oto do składu ni stąd, ni zowąd powrócił niepewny Dejan Lovren, lewą stronę obrony w koncepcji Rodgersa obstawić miał Jose Enrique, zaś na ławce rezerwowych znaleźli się między innymi Coutinho i Lallana, czyli obecnie, oprócz Raheema Sterlinga najbardziej kreatywni piłkarze na co dzień trenujący w Melwood.
Jednak wszelkie rokowania przed samym spotkaniem są jak wróżenie z fusów, aczkolwiek forma wicemistrzów Anglii zamiast pobudzającej kofeiny wpompowywała zwątpienie. Swoista futbolowa czarna polewka.
To zwątpienie wypisane było także na twarzach piłkarzy i sztabu szkoleniowego the Reds. Azymut – awans? Azymut ocalenie?
Początek walki w ostatniej, szóstej kolejce w grupie B jakby na przekór moim wcześniej przelanym słowom, mogła.. napawać optymizmem! Miejscowi zacisnęli zęby i ruszyli na rywali. Jednak werwy starczyło na bodajże 10, góra 15 minut i sytuacja zaczęła się stabilizować, gdzie przez stabilizację rozumiem oddanie pola przeciwnikowi i nieudolność w konstruowanie akcji.
W 25 minucie Fabian Frei stał się głazem bodącym morze, o który rozbiła się flota byłego trenera Swansea. Liverpoolczycy zamknięci we własnym polu karnym pozwolili na harce Helwetom, które zakończyły się niezwykle precyzyjnym, płaskim uderzeniem pomocnika Basel. Simon Mignolet bezradnie odprowadził piłkę wzrokiem, niczym ponętną kobietę, mijaną na ulicy. 0:1.
Od tej to podopieczni Paulo Sousy nabrali wiatru w żagle i co rusz szturmowali bramkę gospodarzy. Niedługo później udałby się kolejny „abordaż”, gdyby nie to, że arbiter liniowy dopatrzył się pozycji spalonej napastnika przyjezdnych. Gdyby nie to, to piłka po raz kolejny znalazła się w „sieci”.
Liverpoolczycy kilkukrotnie rozpaczliwie ratowali się jeszcze przed utratą drugiego gola, zaś za najlepszą akcję można uznać przeciągniętą wrzutkę Johnsona do Lamberta w 45 minucie.
Przerwa. Pierwsza odsłona dramatu na Anfield dobiegła końca.
Od początku drugiej połowy na murawie zameldowali się Alberto Moreno i Lazar Marković. Ten drugi wniósł do gry powiew świeżego powietrza w ten deszczowy wieczór. Ale początek drugiej części meczu był niczym odbiciem lustrzanym tego, co obserwowaliśmy trzy kwadranse wcześniej.
Przyszła 61 minuta i Lazar Marković wyleciał z boiska. Serb nierozważnie chciał odpędzić się od naciskającego go Behranga Safariego i mimo że gracz Liverpoolu ostatecznie nie trafił ręką w twarz oponenta, jednak za sam zamiar słusznie otrzymał czerwony kartonik.
W 68 minucie potężną bombą z 30 metrów popisał się Martin Skrtel, ale jego uderzenie minimalnie chybiło celu.
81 minuta. Rzut wolny ze skraju pola karnego dla Czerwonych. Piłkę ustawił kapitan. Świetny strzał Gerrarda i mamy wyrównanie! Nadzieja ponownie zatliła się w sercach. Gospodarze ruszyli do ataku, w którym na ostatnie minuty występował nawet nasz Słowacki stoper.
Próbował wprowadzony wcześniej Coutinho, próbował Henderson. Próbował także Steven, ale w ostatniej chwili został uprzedzony przez golkipera Bazylei, Vaclika. Reasumując, starania mające na celu zdobycie zwycięskiej bramki spełzły na niczym.
Liverpool – Bazylea 1:1. Nie będę wdawać się w szczegóły, po prostu należy na ten mecz spuścić zasłonę milczenia. Smutną zasłonę milczenia. Nie milkną jedynie krytycy pracy Rodgersa, który wydaje się, że stąpa po naprawdę kruchym lodzie.
Komentarze (0)