Rodgers pokazał charakter
Wiele się zmieniło od ostatniej wizyty Brendana Rodgersa na Selhurst Park. 12 tygodni temu zespół był sfrustrowany, rozbity. Brakowało atmosfery i przede wszystkim wyników. Boss Liverpoolu potrafił jednak wyprowadzić klub na prostą przez co zamknął usta dotychczasowym krytykom.
Poprzednia wizyta w południowym Londynie miała na celu przepędzić demony z maja kiedy to już na dobre prysły nadzieje na tytuł mistrzowski.
Zamiast rewanżu the Reds zaserwowali nam kapitulację. Przegrana 1:3 była jasnym sygnałem, że ten sezon nie należy do udanych.
Rodgers znalazł się w samym centrum oka cyklonu. Po czterech porażkach z rzędu znacznie wzrosła presja na Irlandczyka.
14 punktów w 12 meczach to najgorszy start jaki Liverpool zanotował od sezonu 1992/1993. Drużynie bliżej było do strefy spadkowej niż do TOP4.
Zaczęto mówić o kryzysie na Anfield. Mimo, iż Rodgers jeszcze miesięcy wcześniej odbierał nagrodę Menedżera Roku to pojawiła się grupa ludzi żądających zmiany trenera
Krytycy mieli wielkie pole do popisu. Dowiedziano się co stało za sukcesami Rodgersa. Najbardziej emocjonujący wyścig o tytuł w ostatnich dwóch dekadach był możliwy dzięki współpracy w ataku niesamowitego Luisa Suareza oraz Daniela Sturridge'a. Bez nich Rodgers zaczął bardzo szybko tracić uznanie.
Ubiegłego lata wydano 116 milionów funtów w nadziei, że uda się wypełnić lukę po Suarezie. Tym bardziej, że zwiększono kontrolę przy przeprowadzaniu transferów w klubie.
Podczas tego ponurego listopadowego popołudnia, Dejan Lovren grał koszmarnie, Javier Manquillo zmagał się sam ze sobą, Adam Lallana schodził z boiska z opuszczoną głową. Emre Can nie wniósł niczego do gry po wejściu z ławki rezerwowych, a Alberto Moreno i Lazar Marković nawet na niej nie usiedli.
Rickie Lambert otworzył wynik spotkania swoim pierwszym golem dla nowego klubu, ale ten promyk nadziei został szybko wygaszony przez nieszczęśliwe wypadki w późniejszej części meczu.
Wiara szybko słabła w zawodnikach the Reds. Gracze Palace pokonali Simona Mignoleta bezpośrednio z rzutu wolnego, Yannick Bolasie ograł Lovrena, wyłożył piłkę Joe Ledley'owi, a ten dopełnił formalności. Philippe Coutingo gdzieś zaginął. Udany początek sezonu Raheema Sterlinga był już tylko wspomnieniem.
Problemem Rodgersa było zestawienie zespołu. Liverpool był zbyt miękki w defensywie. W ataku nie było kim straszyć.
Wszystko powoli tonęło. Rodgersowi noce upływały na intensywnym poszukiwaniu rozwiązania. I właśnie z popiołów tej porażki rozpoczęło się odrodzenie.
Z początku proces ten postępował powoli, ale Rodgers skupił całą swoją energię, aby uczynić Liverpool bardziej poukładanym. Jednak porażka na Old Trafford nie była dowodem na jakiekolwiek postępy.
Zmiana ustawienia na 3-4-2-1 pozwoliła Liverpoolowi odzyskać swój rytm gry żeby znów straszyć rywali. Raheem Sterling grał jako środkowy napastnik. Z tej pozycji inspirował resztę zespołu swoją kondycją, energią oraz chęcią gry, zwłaszcza w polu karnym przeciwnika. To także umożliwiło odblokowanie kreatywności Coutinho.
Nikt już nie narzekał na trzyosobowy blok defensywny, w skład którego wchodzili Can i Mamadou Sakho. Nowe nabytki, Moreno i Marković stali się dobrymi skrzydłowymi. Mignolet zaczął grać bardziej pewnie w bramce.
Rodgers po raz kolejny udowodnił swoje umiejętności trenerskie. Pokazał, że umie zarządzać zespołem, rozwijać młode talenty.
Wtorkowe zwycięstwo nad Tottenhamem było jak wielki krok naprzód. To był Liverpool, które w poprzednim sezonie przegrał tylko jeden mecz z 15. Ten z poprzedniej części tej kampanii był jak jeździec bez głowy.
Cztery punkty straty do TOP4 i próba wywalczenia ćwiećfinału FA Cup na Selhurst Park dziś wieczorem. Oto obecny dorobek the Reds.
Sezon można uznać za uratowany. Rodgers przetrwał swoje najczarniejsze godziny. Skutecznie zamknął usta krytykom, którzy wieszczyli już koniec jego rządów na Anfield.
Komentarze (1)