Zapowiedź meczu
Już jutro Liverpool powróci do rozgrywek w europejskich pucharach, podejmując na Anfield turecki Beşiktaş. Choć nie będzie to upragniona Liga Mistrzów, a jej młodsza i „brzydsza” siostra, Liga Europy, to the Reds nie mają powodów, by w jakikolwiek sposób lekceważyć rywala, czy odpuszczać ten pojedynek, oszczędzając siły na ligę. Zwycięzca finału w Warszawie ma zagwarantowane miejsce w przyszłorocznej odsłonie Champions League bez względu na końcową pozycję w tabeli.
Pierwszy sezon Rodgersa w szeregach europejskich rozgrywek mocno rozczarował. Grupa, w której znalazł się Liverpool, należała do teoretycznie najłatwiejszych, jednak wyniki i ogólna postawa drużyny z Merseyside pozostawiły wiele do życzenia. Gra the Reds wyglądała topornie, nic dziwnego, że dali się łatwo dominować przez Basel, Real czy nawet Łudogorec. Nieskuteczny atak i niestabilna linia obrony dały się we znaki w dosłownie każdym spotkaniu tegorocznej Ligi Mistrzów. Wiele można zrzucić na nieobecność Daniela Sturridge’a oraz aklimatyzację nowych transferów, ale musimy też dostrzec brak europejskich doświadczeń Brendana Rodgersa oraz jego błędy personalne popełniane na tamtym etapie sezonu. Poza tym zarówno były menedżer Swansea, jak i większość zawodników Liverpoolu, dopiero w tych rozgrywkach debiutowali.
Kibice the Reds zapamiętają obecną Champions League jako wielką beczkę dziegciu z kilkoma łyżkami miodu, takimi jak heroiczny początek meczu z Realem na Anfield, czy pierwszą bramkę Balotellego z liverbirdem na piersi. Wywalczone z trudem trzecie miejsce w grupie (o mały włos nie zajął go Łudogorec) pozwoliło ekipie z Merseyside na kwalifikacje do fazy pucharowej Ligi Europy. W rozgrywkach pozostały 32 drużyny, zatem miejsce na popełnienie błędu, przez the Reds jest spore, zwłaszcza biorąc pod uwagę dotychczasową postawę Liverpoolu w Europie. O wiele krótsza droga do trofeum wiedzie w FA Cup, gdzie podopieczni Rodgersa w razie pokonania u siebie Blackburn dostaną się do półfinałów, w których weźmie udział tylko jedna drużyna z ligowej czołówki – Manchester United albo Arsenal. Jednak jakkolwiek słodkie nie byłoby wzniesienie Pucharu Anglii w dzień urodzin Stevena Gerrarda, to nie jest on w stanie zapewnić Liverpoolowi gry w przyszłorocznej Lidze Mistrzów, natomiast triumf w Lidze Europy już tak.
Choć zespół z Merseyside wciąż ma szanse na osiągnięcie miejsca premiowanego udziałem w Champions League, od którego dzielą go cztery punkty (pięć jeśli weźmiemy pod uwagę bilans bramkowy), to zabezpieczenie w postaci awansu przez Ligę Europy byłoby bezcenne. Rodgersowi udało się wygrzebać swój zespół z dołka przeciętności. Urodzony w Irlandii Północnej menedżer ustabilizował linię obrony stawiając na formację z trzema obrońcami (a żaden z nich nie jest Lovrenem…), dał wreszcie szansę ekscytującym młodym talentom, takim jak Emre Can, Lazar Markovic czy Jordon Ibe, a powrót Daniela Sturridge’a pomógł w odnalezieniu się zagubionego dotąd ataku. Nie możemy jednak zapomnieć, że przed Liverpoolem seria wyjątkowo wymagających spotkań w lidze – najpierw pod koniec miesiąca z Southampton, a następnie ciężkie przeprawy z Manchesterem City, Manchesterem United oraz Arsenalem. Aby myśleć o Top 4 ekipa Rodgersa nie może się już zatrzymywać, a doświadczenie mówi, że z formą bywa u niej różnie.
Tymczasem Beşiktaş nie ma powodów, by czuć strach przed Liverpoolem. Drużyna ze Stambułu zajmuje obecnie pierwsze miejsce w tureckiej Süper Lig, a spośród ostatnich 20 spotkań w najwyższej klasie rozgrywkowej przegrała zaledwie trzy mecze, remisując przy tym dwa razy. Zespół prowadzony przez Slavena Bilicia prezentuje się równie solidnie na arenie europejskiej. W ostatniej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów sprawił Arsenalowi ciężką przeprawę (1:0 na Emirates, 0:0 na Atatürk Stadyumu), a wcześniej zdecydowanie rozgromił utalentowany Feyenoord. Także zaciekli rywale Kanonierów z White Hart Lane posmakowali waleczności Turków, którzy zremisowali na wyjeździe i wygrali u siebie. Zespół ze stolicy Turcji nie jest już chłopcem do bicia, który niegdyś uległ Rafaelowi Benítezowi i jego the Reds aż 8:0. To silny, solidny zespół, który będzie mógł sprawić Liverpoolowi mnóstwo kłopotów.
Zespół Bilicia będzie musiał sobie poradzić bez kontuzjowanego bramkarza, Tolgi Zengina, którego najprawdopodobniej zastąpi Cenk Gonen. Również İsmail Köybaşı i Alexander Milošević ominą mecz za sprawą urazów. Rodgers nie może włączyć do swojego składu zawieszonego na cztery spotkania Lazara Markovicia. Ze względu na problemy zdrowotne nie mogą wystąpić Steven Gerrard, Lucas Leiva, Raheem Sterling oraz Jon Flanagan.
Miejmy nadzieję, że powrót na Anfield Demby Ba będzie dla kibiców tylko jednorazowym ukłuciem, a nie kolejnym koszmarem. Początek spotkania już jutro o 21.05!
Komentarze (0)