Zapowiedź meczu
Po przegranej półfinałowego meczu z Aston Villą oraz ligowym remisie i porażce z West Bromwich Albion i Hull zespół Brendana Rodgersa podejmie na Anfield Queens Park Rangers. Czy Liverpoolowi uda się ponownie wejść na drogę zwycięstw i pokonać zagrożonych relegacją londyńczyków? Przyjrzyjmy się przyczynom regresu drużyny z Merseyside.
Rok temu the Reds byli świeżo po pamiętnej porażce z Chelsea i jeszcze przed decydującym w kontekście walki o mistrzostwo spotkaniu z Crystal Palace, w którym w jedenaście minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego Liverpool w kuriozalny sposób stracił trzy bramki, by ostatecznie zremisować 3:3. Poprzedni sezon okazał się ogromnym rozczarowaniem, jednak nikt nie mógł negować ogromnego rozwoju, jaki przeszła drużyna Rodgersa. Zespół grał odważnie, dynamicznie, płynnie, a każdy zawodnik poczynając od Aly'ego Cissokho,a na Luisie Suarezie kończąc znał swoje miejsce i rolę na boisku.
Ostatnie mecze obecnego sezonu są kompletnym zaprzeczeniem tamtych czasów. Ogromne nadzieje na zbudowanie składu o odpowiedniej jakości oraz głębi legły w gruzach. Najbardziej przyczyniła się do tego nieprzemyślana strategia transferowa. Nowe nazwiska nie dały Liverpoolowi impulsu do walki o najwyższe cele w kraju i na arenie europejskiej, zamiast tego stały się dla zespołu nieznośnym ciężarem. Brendan Rodgers odszedł od swojej najważniejszej zasady, bez której sukces poprzedniego sezonu nie byłby w ogóle możliwy: grają tylko najlepsi. Menedżer z jednej strony stał się zakładnikiem swoich drogich transferów, a z drugiej strony kochanego przez kibiców Stevena Gerrarda, od którego praktycznie zawsze zaczynał układanie wyjściowej jedenastki. Fatalna forma kapitana i niedostosowanie do nowej pozycji nie miały dla niego znaczenia.
The Reds zaliczyli ogromny regres. Wydaje się, że stoi za tym skłonność Rodgersa do kompromisów. W jego pierwszym sezonie trzymał się swojej koncepcji aż do bólu, wyniki mocno na tym ucierpiały, ale pod koniec roku wprowadził zespół z Merseyside na wysoki poziom. W drugim poświecił swoją wizję kontroli gry na rzecz szybkich i agresywnych ataków z kontry, "zabijania futbolem" przeciwnika w pierwszych 20 minutach meczu a potem spokojnego kontrolowania gry. Natomiast w trzecim zbyt wiele rzeczy poszło źle, kosmiczny atak z (niemal) mistrzowskiego sezonu wyparował, menedżer ściągnął zbyt wielu graczy nie pasujących do jego wizji lub zwyczajnie za słabych na aspiracje klubu, a taktyczną płynność zastąpiło ślepe trzymanie się ustalonych wcześniej schematów.
Nie bez znaczenia jest też eksodus piłkarzy z charakterem, boiskowych liderów. Za kogoś takiego zawsze uchodził Steven Gerrard, jednak po największym życiowym zawodzie jaki spotkał go w zeszłym sezonie już ani razu nie zobaczyliśmy w nim dawnej iskry i "czerwonej" pasji. Po przejęciu klubu przez FSG, która wprowadziła bezwzględną walkę z piłkarzami o wysokich tygodniówkach oraz 'nieadekwatnej' jakości Liverpool opuścili tacy piłkarze jak Jamie Carragher, Daniel Agger, Dirk Kuyt czy Crag Bellamy. Klub zastąpił ich sportowo - nie było to trudne zważywszy na to, że wchodzili w ostatni etap kariery - ale nie był w stanie zastąpić ich na boisku pod względem charakteru. The Reds desperacko brakuje ludzi o mentalności zwycięzców, gryzących trawę do ostatniej sekundy meczów. W zeszłym sezonie te umiejętności skupiły się w osobach Luisa Suareza i Stevena Gerrarda, ale nie możemy zapominać o mniejszych bohaterach takich jak Jordan Henderson, Martin Skrtel czy Jon Flanagan. Obecnie tylko pierwszy z tej trójki, namaszczony przez wszystkich na przyszłego kapitana, pokazuje charakter, jednak wciąż czeka go wiele nauki. Innym promykiem nadziei jest boiskowy entuzjazm Emre Cana, który za jakiś czas może przerodzić się w coś więcej.
Niska średnia wieku to obietnica rozwoju, ale też zagrożenie. Niedoświadczony zespół Rodgersa, zawsze pęka w momencie największej presji. Było tak w najważniejszych meczach the Reds ostatnich lat: z Zenitem i Besiktasem w Lidze Europy, z Basel i Łudogorcem w Lidze Mistrzów oraz z Chelsea, Arsenalem i Manchesterem United w Premier League. Nie ważne jak dobrze gra Liverpool, 'decydujący' rywal jest zawsze silniejszy mentalnie. Zresztą, wcale nie potrzeba wielkich klubów, żeby dominować Liverpool pod tym względem. Ostatnie trzy spotkania zespół z Merseyside rozegrał z Aston Villą, West Bromwich Albion oraz Hull City - drużynami, które nie powinny być żadną przeszkodą dla wielkiej firmy aspirującej do bycia najlepszą w kraju.
Następny mecz rozegra u siebie z Queens Park Rangers, ekipą znajdującą się na przedostatnim miejscu w Premier League. Londyńczycy znajdują się na krawędzi relegacji, jednak jeszcze się nie poddali. W ostatnich spotkaniach podjęli rękawicę i desperacko walczą o swoje. Oprócz porażki z Chelsea, w której remisowali aż do 88 minuty zaliczyli dramatyczny thriller 3:3 z Aston Villą, gdzie późno stracona bramka odebrała im zwycięstwo, oraz remis z silniejszym kadrowo West Hamem.
Zespół Chrisa Ramseya z pewnością ma się o co się bić, a co z drużyną Rodgersa? Ostatnia seria słabych wyników całkowicie podkopała nadzieje the Reds na osiągnięcie jakiegokolwiek celu w tym sezonie. Jedyne, o co może walczyć Liverpool to kwalifikacja do Ligi Europy z piątego miejsca, ale zapał jest ostatnią rzeczą, którą zobaczymy w oczach piłkarzy tego klubu. Do końca ligowych rozgrywek pozostały tylko cztery kolejki, być może Brendan Rodgers wykorzysta ten czas na przeprowadzenie taktycznych i kadrowych eksperymentów, dając szansę nowym twarzom.
Miejmy nadzieję, że ostatnie mecze tego sezonu staną się platformą, na której menedżer pokaże swoją wizję na następny rok, a pożegnanie Stevena Gerrarda zapamiętamy nie ze względu na koniec pewnej epoki, a na rozpoczęcie nowego rozdziału w historii klubu.
Czy Liverpool odzyska swój charakter i udowodni kibicom, że tradycja sportowej walki do końca the Reds jeszcze nie umarła? Najbliższa okazją, żeby się o tym przekonać będzie sobotni mecz z Queens Park Rangers.
Pierwszy gwizdek sędziego zabrzmi o 16:00.
Komentarze (0)