Ayestaran o finale w Stambule
Równo dekadę po finale w Stambule Pako Ayestaran przyznał, że wciąż nie pojmuje tego co wydarzyło się 25 maja 2005 roku. Asystent Rafy Beniteza pamięta jak zatracały się nadzieje, gdy AC Milan szalał na Ataturk Stadium.
- Nic dziwnego, że ludzie nakręcili o tym film. To było jak historia prosto z Hollywood – powiedział Ayestaran.
- Spadliśmy na dno z samego szczytu, a później w jakiś sposób powróciliśmy na szczyt.
- To była niewiarygodna noc i największy powrót do gry w historii.
- Taka sytuacja nie wydarzyła się nigdy wcześniej w finale i mało prawdopodobne jest, żeby stało się to raz jeszcze.
- Czasami jestem pytany czy to moje największe osiągnięcie, ale to z pewnością najlepszy dzień mojego życia.
Hiszpański trener, który na Anfield przybył z Valencii razem z Benitezem rok wcześniej zaczął wierzyć, że Liverpool jest krok od osiągnięcia czegoś niezwykłego po pierwszym meczu ćwierćfinałowym z Juventusem na własnym boisku.
Zwycięstwo 2:1 w tym meczu oraz bezbramkowy remis w Turynie zapewniły awans do półfinału, w którym wczesna bramka Luisa Garcii była decydująca.
- Gdy ludzie mówią o drodze do tego finału zazwyczaj skupiają się na spotkaniu z Chelsea na własnym boisku.
- Dla mnie jednak najważniejszy był mecz z Juventusem na Anfield, kiedy to strzelili Sami Hyypia i Luis Garcia. Poziom zespołu w pierwszej połowie tego meczu był niesamowity, tak samo jak uczucia wśród fanów.
- Ciężko było uwierzyć, że ta sama grupa piłkarzy borykała się z uzyskiwaniem dobrych wyników w Premier League. Mieliśmy bardzo dużo wspaniałych występów w Lidze Mistrzów.
- Po zwycięstwie nad Juventusem zaczęliśmy czuć, że to może być nasza szansa. Czerpaliśmy wiarę z tej wygranej.
- Pamiętam, jak podczas spaceru z żoną po Liverpoolu dzień przed meczem powiedziałem jej: „czuję, że przejdziemy całą drogę do finału”. Gdybym był hazardzistą, postawiłbym na to zakład.
- W półfinale Chelsea nie miała szans z tą atmosferą. Anfield jest jednym z kilku miejsc na świecie, gdzie można się tak poczuć. The Kop wrzało. Siedząc przy linii bocznej można było poczuć gorąco z tłumu.
AC Milan zrujnował nasze plany w pierwszej połowie
Liverpool awansował do swojego pierwszego finału po dwóch dekadach posuchy.
Milan wygrał grupę, w której znajdowała się Barcelona, a później wyeliminowali Manchester United i Inter Milan, zanim wykończyli PSV Eindhoven.
- Wszyscy mieli świadomość znaczenia tej nocy dla nas wszystkich – powiedział Ayestaran.
- Niewielu ludzi miało okazje zagrać w finale Ligi Mistrzów, ale my tam byliśmy. Włożyliśmy dużo w przygotowania do tego meczu.
- Wiedzieliśmy, że to będzie trudne zadanie. Czekał na nas AC Milan, w którego składzie byli Nesta, Maldini, Kaka, Shevchenko. Mieli niesamowitą drużynę.
- Zdawaliśmy sobie sprawę z trudności jakie na nas czekały, ale w jednym meczu wszystko może się zdarzyć. Jeśli spiszesz się danego dnia, możesz pokonać każdy zespół. Wszystko jednak może się szybko zmienić.
Już w pierwszej minucie Paulo Maldini wolejem zapewnił Milanowi prowadzenie. Dublet Hernana Crespo jeszcze przed przerwą sprawił, że plany Liverpoolu legły w gruzach.
- Byłem w szoku. Towarzyszyło mi wtedy wiele uczuć – rozpacz, wstyd, smutek, rozczarowanie.
- Rafa rozmawiał z zawodnikami przed meczem o zagrożeniu ze strony Milanu z rzutów wolnych. Mówiliśmy o tym jak Maldini zachowałby się w takiej sytuacji naprzeciw obrońców wykorzystując zawodników próbujących blokować.
- Milan nas ograł w pierwszej połowie i zrujnował nasze plany. Brakowało nam energii.
- Przy 0:2 potrzebowaliśmy przerwy, ale wtedy Crespo strzelił ponownie tuż przed końcem pierwszej połowy.
Nie było wrzeszczenia i krzyczenia w szatni. Zamiast tego Benitez i jego sztab rozmawiali co trzeba zrobić, żeby powstrzymać to co się działo.
Didi Hamann został wprowadzony w miejsce kontuzjowanego Steve’a Finnana, a Gerrard został przesunięty wyżej.
Byliśmy spokojni w przerwie, musieliśmy pokazać nadzieję
Misja odzyskania nadszarpniętych morale udała się dzięki podróżującemu the Kop.
- Byliśmy spokojni – zapwniał Ayestaran. Byliśmy tymi, którzy musieli pokazać, że jest w zawodnikach nadzieja. Rozmawialiśmy z nimi o braku energii.
- Rozmawialiśmy również o tym dlaczego tak potoczyła się pierwsza połowa.
- Jednym z kluczowych powodów był Kaka jako łącznik obrony z atakiem. Spowodował spustoszenie. Dwaj pomocnicy nie byli w stanie pokryć całej przestrzeni, a środkowi obrońcy nie byli zbyt agresywni. To był nasz wielki problem.
- Musieliśmy spróbować uporządkować środek boiska. To był powód wejścia Didiego na boisko. Graliśmy zarówno z nim i Xabim przed czwórką obrońców.
- Nawet w przerwie w tej katastrofalnej sytuacji kibice wierzyli. Wciąż nas dopingowali, gdy byliśmy w szatni i próbowaliśmy obmyślać jak poradzimy sobie w drugiej połowie.
- Nie widziałem nigdy wcześniej tak śpiewającego tłumu, jak wtedy fani Liverpoolu „You’ll Never Walk Alone”, gdy wychodziliśmy na drugą połowę.
Od momentu wznowienia finału, Ayestaran wyczuł zmianę.
Strzał Stevena nas natchnął
Następnie przyszło sześć zaczarowanych minut, kiedy Gerrard, Vladimir Smicer i Xabi zaszokowali Milan.
- Od razu było widać różnicę – powiedział.
- Kaka nie miał miejsca, aby otrzymać piłkę między naszą obroną, a pomocą. Zaczęliśmy budować wszystko od tyłu i zyskiwaliśmy pewność. Graliśmy wyżej na boisku.
- Rozmawialiśmy, żeby spróbować strzelić następną bramkę w tym meczu i gol Stevena natchnął wszystkich.
- Nie tylko gol, ale także ich reakcja. Sposób w jaki podnieśli ręce był sygnałem, żeby powiedzieć „no dalej, jesteśmy znowu w grze”. Widać było, że wiara szerzyła się wśród graczy. To wszystko zaczęło się dzięki bramce Steviego.
- Gdy wyrównaliśmy można było zobaczyć jak byliśmy zmęczeni. Zespół stracił gaz i dlatego w dogrywce niektórzy zawodnicy, jak Carra, mieli skurcze. Tak dotarliśmy do karnych.
Andriy Shevchenko miał wspaniałą szansę na rozstrzygnięcie w końcówce, ale Jerzy Dudek popisał się fenomenalną podwójną interwencją.
- Dziesięć lat później wciąż nie wiem, jak on tego nie strzelił – powiedział Ayestaran.
- Nie mogę uwierzyć, że odbita przez Jerzego piłka przeszła nad poprzeczką. To było prawie niemożliwe z miejsca, gdzie znajdował się Shevchenko.
- Trener bramkarzy (Jose Ochotorena) usiadł obok mnie w tym momencie, a ja odwracając się do niego powiedziałem: „wygramy ten finał”.
Gdy Dudek po raz kolejny zatrzymał Shevchenkę podczas rzutów karnych, Liverpool znalazł się w krainie snów.
- Ten moment był niewiarygodny – dodał Ayestaran.
- Jedną z rzeczy, które pamiętam był bieg Jamiego Carraghera w stronę Jerzego Dudka. Nagle skurcze ustały!
- Skończył biec do Jerzego, a potem kontynuował bieg aż dotarł do tłumu kibiców. Tam już była tylko radość.
Komentarze (1)
Już 10 lat a wydaje się że to tak niedawno... Piękny wieczór ;)