Najdłuższe pożegnanie
Słowo rozpoczynające się od litery „G” jest rzadko wspominane w tym sezonie, jednak prawda jest taka, że The Reds potrzebują liderów na Old Trafford. Podczas pierwszej połowy rozegranego w zeszły weekend spotkania, prawdopodobnie po raz pierwszy w tym, tak dobrze rozpoczętym sezonie, pojawił się duch, który znany nam jest z poprzedniej kampanii.
Nie, nie chodzi o to, żeby ten najmniej pożądany z gości – porażka w meczu z przeciętnym przeciwnikiem - siłą wdzierał się w ostatnich czasach na uświęconą ziemię zbyt często. To wisiało gdzieś tam, w powietrzu. Jednak tym razem przybrało bardziej osobistą naturę.
Świetnym podaniem piłka została przerzucona na skrzydło Liverpoolu, gdzie jeden z piłkarzy w czerwieni, Nathaniel Clyne, niecierpliwie oczekiwał jej, wymierzonego co do centymetra przybycia. Mówiąc krótko, było to podanie, które nosiło na sobie nazwisko Stevena Gerrarda. Cały stadion miał to na myśli, kiedy piłka leciała, i leciała…aż doleciała na Lower Centenary Stand.
Podanie Jamesa Milnera - zaledwie metr, czy dwa za mocne – to był świetny pomysł w momencie, kiedy Liverpool próbował przełamać upartą obronę West Hamu.
I to znowu kapitan znalazł się w „strefie Gerrarda” w drugiej połowie, mając szansę na zdobycie bramki z granicy pola karnego. Wtedy The Reds desperacko szukali szans na odwrócenie przebiegu meczu, który przegrywali 2:0, grając do tego w dziesiątkę.
Niestety, strzał byłego zawodnika Manchesteru City, ku jego własnej frustracji, przeszedł obok bramki i oczywiste się stało, że nie ma raczej szans na cudowny powrót osłabionego utratą zawodnika zespołu.
Gerrard był w stanie czegoś takiego dokonać – nawet jego zubożona wersja z zeszłego roku – dając nadzieję w tym końcowym poruszeniu podczas meczu, w którym drużyna FC Basel zakończyła przygodę Liverpoolu z Ligą Mistrzów. I to jego strzał głową został wybity z linii bramkowej AstonVilli w ostatnich sekundach półfinału Pucharu Anglii.
Nie chodzi tu o porównywanie Milnera do Gerrarda – on nigdy nie ślubował, że nim będzie. Sprowadzono go ze względu na olbrzymie doświadczenie, którego Liverpool potrzebował, by załagodzić odejście jednego ze swych najwspanialszych piłkarzy, wybierającego się na wzgórza Los Angeles.
Po raz kolejny okazało się, że to właśnie w takich kryzysowych momentach Gerrard pojawia się w myślach fanów The Reds.
Bo to właśnie zniknięcie jego imienia ze wszystkim rozmów dotyczących tego, jak Liverpool rozpoczął ten sezon – zarówno jeśli chodzi o tych, którzy wspierają menadżera, jak i tych, którzy w niego zwątpili – jest najbardziej odczuwalne.
Nikt już nie używa go jako gotowego argumentu. Alternatywna broń dla tych, którzy uważają, że klub powinien postarać się o wiele bardziej, by go zatrzymać, jak dotąd nie została wykorzystana.
Najdłuższe pożegnanie, stało się najszybszym „przejdźmy dalej”.
Odejście legendy jest rzadko wspominane teraz, kiedy drużyna Brendana Rodgersa podejmuje próby odbudowania własnej tożsamości. Być może jest tak dlatego, że Gerrard, którego najbardziej chcemy pamiętać, odszedł już na długo przed czerwcem, odeszły też jego nogi – jeśli chodzi o wymagania Premier League i stały się własnym cieniem. Nie był w stanie zapobiec, by deszcz w postaci Crystal Palace padał podczas jego majowej parady – to była porażka, która aż za bardzo przypomina to, co wydarzyło się ostatniej soboty.
A może chodzi o to, że niektórzy ciągle nie są wstanie przewidywać przyszłości bez jego obecności, która działała jak talizman i napędzała zespół.
Jego odejście nastąpiło w odpowiednim momencie, a LA Galaxy znajduje się na szczycie – nikt nie mógł przewidywać, że będzie inaczej.
Jednak mimo wszystkich życzeń, by Kapitanowi wiodło się dobrze w Kalifornii, oczywiste jest, że fani Liverpoolu skupiają się o wiele bardziej na tegorocznym winobraniu, a tysiące, które w zeszłym tygodniu opuściły Anfield przed końcem meczu, były mocno zaniepokojone tym, co zobaczyły.
Skupiali oni swe myśli na formującej się grupie piłkarzy, którzy pokazali swe zdolności, prężność i charakter (czy możemy dalej używać tego słowa?) na Britannia Stadium i Emiratem.
Owi piłkarze będą potrzebowali jak najwięcej z trzech wymienionych elementów, żeby w przyszłym tygodniu, podczas spotkania na Old Trafford, wrócić na właściwą drogę.
I muszą znaleźć nowego człowieka, który będzie całował kamerę – jeśli tak cudowne wspomnienia mają jeszcze kiedykolwiek powrócić.
Komentarze (1)