Lawro: Zapłaciliśmy za tchórzostwo
Po meczu z Manchesterem United nadszedł czas na analizę gry i wyciągnięcie wniosków z porażki. W swoim artykule Mark Lawrenson dzieli się z nami pierwszymi przemyśleniami.
To, co dane nam było wczoraj oglądać, żadnego kibica The Reds nie ma prawa napawać optymizmem.
Po meczu wszyscy będą załamywać ręce i rozwodzić się nad tym, jak beznadziejna jest sytuacja. Mnie to w sumie nie dziwi. W końcu nie był to najlepszy dzień dla fanów Liverpoolu.
Dla mnie jednak cały ten mecz był w ogóle dosyć kiepski. Pierwsza połowa była najnudniejszym „spektaklem” jaki pamiętam w całej historii starć Liverpoolu z Manchesterem United. Może nawet w całej historii The Reds...
Oba zespoły wyglądały, jakby nie miały zielonego pojęcia o tym, w jaki sposób wygrywa się mecze. Zanosiło się na to, że nikt z Old Trafford nie wywiezie trzech punktów.
Różnica między drużynami polega jednak na tym, że po pierwszej połowie zawodnicy United wykazali się odrobinę większym męstwem.
Jako, że byli gospodarzami, musieli w przerwie dokonać zmian i pokazać się z lepszej strony. Oczywiście w pięć minut zmiana się opłaciła, gdy Ashley Young wywalczył rzut wolny, po którym Manchester objął prowadzenie.
Świetne wykończenie ze strony Daleya Blinda. Świetne oczywiście z perspektywy fanów Manchesteru. Tej bramki można jednak było uniknąć. Potem było już tylko trudniej.
Dla mnie w tym momencie Rodgers powinien wprowadzić kogoś na boisko. Zamiast tego drużyna się okopała, starając się uniknąć kolejnych strat, miejscami próbując zagrozić przeciwnikom. Po prawdzie, ani przez chwilę nie wyglądało na to, że Liverpoolowi uda się obronić przed stratą kolejnych goli. Po zmianie rezultatu na 1-0 gra powinna wyglądać zupełnie inaczej. Liverpool potrzebował zmiany podejścia do meczu. Trzeba było wziąć się w garść i zagrać odważnie.
United to nie są jakieś wielki tuzy. Serio. Pokazaliśmy, że możemy im sprawić trochę problemów. Wystarczyło tylko trochę wcześniej zacząć grać odrobinę śmielej.
Karny wyniknął z naiwności Joe Gomeza – niestety takie rzeczy mogą się zdarzać osiemnastolatkom, których od razu wrzuca się na głęboką wodę.
Mieliśmy kilka okazji i nawet przez chwilę wyglądało na to, że wrócimy do gry po absolutnie niesamowitej bramce Christiana Benteke. Niestety, jak tylko zdążyliśmy sobie pomyśleć „ok, to teraz dajmy im przez pięć minut w kość”, nasi zawodnicy odpuścili i oberwali kolejny raz.
Anthony Martial strzelił niezłego gola. Miał trochę szczęścia, ale ogólnie akcję przeprowadził naprawdę dobrze. Jakby się jednak nad tym zastanowić i przeanalizować sytuację, tej bramki też można było uniknąć.
To wyjątkowo frustrujące, bo naprawdę nie uważam, że te dwa zespoły dzieliła w sobotę jakaś przepaść. Problem w tym, że rozmawiamy o dwóch drużynach, które nawet w najlepszej formie są co najwyżej przeciętne.
Znowu więc będziemy świadkami czarnej rozpaczy – jak po każdej porażce na Old Trafford. Ja uważam jednak, że przemyśleniami powinniśmy się zacząć dzielić dopiero za kilka dni.
Poziom gry Liverpoolu na co dzień nie odbiega specjalnie od Manchesteru United. Problem w tym, że wiemy to nie od dziś, a w dalszym ciągu wiele z tego nie wynika.
Mark Lawrenson
Komentarze (4)