Tottenham vs Liverpool – analiza
Liverpool zagrał pierwszy mecz pod wodzą Kloppa. Zremisował, ale w grze było widać poprawę. Okazało się, że piłkarze potrafią grać pressingiem, z pasją oraz atrakcyjnie.
Zaczynając od podstaw
Wreszcie możemy zobaczyć Liverpool, który od początku do końca gra wyjściowym ustawieniem. Rodgers miał w zwyczaju zmienianie formacji jeszcze w trakcie spotkania. O ile na początku przynosiło to efekty, z czasem okazało się to zgubne. Natomiast już w meczu z Tottenhamem mogliśmy zaobserwować nowe ustawienie. Nowe, świeże, skuteczne. Tak można je podsumować.
4-3-2-1 bądź popularna „choinka”. Proste ustawienie i proste zadania. Skuteczna obrona, trójka pomocników, która ma proste zadania. Wreszcie Can zagrał tam gdzie powinien a Milner potrafił biegać za piłką praktycznie wszędzie i z każdej pozycji. Jeśli dodamy do tego piłkarzy, którzy wrócą po kontuzji – będziemy szczęśliwi. Przejdźmy do gry.
Pressing, pressing, wreszcie pressing.
Liverpool zaczął od mocnego uderzenia, przez co ekipa przeciwników musiała cofnąć się pod własne pole karne. To spowodowało większą liczbą fauli popełnianych na naszych piłkarzach oraz, co ważniejsze większą liczbę błędów. Gdyby zamiast Origiego grał znacznie bardziej doświadczony napastnik, mogłoby być lepiej.
Proste zadania miał Lucas, Can oraz Milner. Ten pierwszy musiał uważać na ofensywne wejścia środkowych pomocników Kogutów oraz dobrze dyrygować grą pozostałych zawodników drugiej linii. Can mógł się skoncentrować na grze wyżej, dzięki czemu wywierał pressing jeszcze na graczach ofensywnych. Milner, jako że biegać potrafi, to i dużo mógł nie tylko odbierać piłki, ale również je wyprowadzać. Powyżej tylko grafika, ale na boisku wyglądało to równie dobrze.
Tylko trzech zawodników rywala pod naszym polem karnym. Trzech naszych obrońców przy napastniku rywala i w asekuracji kolejni (prawa strona jest wolna tylko iluzorycznie). Can, zaznaczony w kole ma prostą rolę. Poczekać na odbiór piłki i ruszać z nią do przodu. Jeśli się jednak nie uda, musi być dostępny na własnej połowie i wspierać partnerów. Na własnej połowie aż dziewięciu piłkarzy. O dwóch więcej niż rywali, a przecież to Tottenham atakował. W ten sposób było znacznie łatwiej przejmować piłki, atakować i kontrować.
Wrócił Lallana. Wrócił, bo musiał i ci, którzy go krytykują za ten mecz, niech przypomną sobie poprzednie jego spotkania. Wysunięty jest Clyne i nieprzypadkowo. Can znowu na skrzydle i znowu czeka na odbiór. Stoperzy grają wysoko, przez co już po wejściu na naszą połowę przeciwnicy tracą piłkę. Wracający pomocnicy bardzo poprawiają grę defensywną. Wysoka gra naszej obrony pozwoliła na mniejsze ryzyko podczas faulowania.
Mówimy o faulach popełnionych przez naszych zawodników, a poniżej przez przeciwników. Liverpool nie faulował w środkowej strefie często, bo czysto odbierał piłki. Pomimo braku skrzydłowych, faule były popełniane właśnie w tych strefach boiska. Bezpieczniej, mniej ryzykownie oraz skuteczniej. O to właśnie chodziło. I nawet Lucas nie popełniał głupich błędów.
No i przeciwnicy. Fenomen. Największa liczba fauli może nie przed samym polem karnym, ale już na swojej połowie i to właściwie w drugiej linii. Rzadko się zdarza taka sytuacja, żeby większość fauli była popełniana właśnie w takiej linii. Czy to z prawej strony, czy to z lewej i tak faulować musieli. Jedynym sposobem zatrzymania akcji Liverpoolu był faul właśnie w tej strefie. To z kolei pozwalało nam na nowo budować akcje, bądź po prostu wrzucić piłkę w pole karne. Nad tym ostatnim trzeba jednak popracować.
Więcej odwagi.
Klopp na swojej pierwszej konferencji prasowej powiedział, że chce ściągnąć z piłkarzy Liverpoolu presję, która na nich ciąży, aby ci nie bali się podejmować ryzyka. Znamiona takiego obrazu gry można było zauważyć już w pierwszym spotkaniu pod wodzą niemieckiego trenera. Statystyki – na pierwszy rzut oka – nie wskazują na to. W ostatnim spotkaniu gracze Liverpoolu zagrali mniej podań do przodu niż w meczu przeciwko Evertonowi.
Na pierwszej grafice widzimy zagrania do przodu w meczu z Tottenhamem. Niżej widać te z meczu z Evertonem. W derbach Merseyside gracze the Reds podawali do przodu 213 razy (155 razy celnie), w spotkaniu z Tottenhamem 237 razy (157 razy celnie). Nie są to wielkie różnice, więc pierwszym wnioskiem powinno być stwierdzenie, że w obu meczach ryzyko było podejmowane podobną ilość. Jednak ta statystyka nie mówi nam wszystkiego. Bardziej obrazowe są kombinacje podań
Żadna z powyższych kombinacji nie zawiera pary Škrtel – Sakho. Było to bardzo częste, gdy zespół prowadził Brendan Rodgers. Na uwagę zasługuje para Clyne – Origi. Anglik podawał do Belga 14 razy. Wynika z tego, że bardzo często ryzykował i starał się bardzo szybko przenieść akcję pod pole karne przeciwnika. Z tego wynika również, że sam napastnik bardzo często schodził do prawej strony boiska. Z tym faktem wiąże się inny element gry Liverpoolu w ostatnim spotkaniu – próba ściągnięcia drużyny przeciwnej do jednej linii bocznej, a następnie przeniesienia piłki na drugą stronę boiska.
Na powyższym zdjęciu widzimy jak Coutinho (zaznaczony na czarno) dostaje piłkę na prawą stronę. W tym samym kierunku biegnie Origi (żółty), a Lallana (niebieski), który przed chwilą podał do Brazylijczyka próbuje wejść w strefę, którą jeszcze moment wcześniej zajmował Origi. Za to Can (fioletowy) świetnie wykorzystuje wolną przestrzeń, która się wytworzyła, gdy trzej ofensywni zawodnicy Liverpoolu zaabsorbowali uwagę graczy przeciwnej drużyny. Podobne akcje można było zobaczyć podczas meczu kilkukrotnie. Koniec końców Liverpool rozegrał całkiem dobre spotkanie, ładnie grając piłką, wygrywając większość pojedynków główkowych. Teraz trzeba rozegrać cały mecz. Nie tylko kwadrans.
Analizę współtworzył @Nic_nowego
Komentarze (1)