Idealny scenariusz Kloppa nie wypalił
Andy Kelly z Liverpool Echo twierdzi, że przygnębiająca porażka na Wembley to stracona szansa, mimo że w Oskarowy wieczór przeżyliśmy prawdziwy thriller.
Pod koniec przedstawienia Jürgen Klopp i jego podopieczni musieli trzymać fason i nie uronić łez patrząc, jak Manuel Pellegrini i zespół Manchesteru City odbierali trofeum.
Finałowe spotkanie Pucharu Ligi obfitowało w niespodziewane zwroty akcji, choć na początku zapowiadało się na nudnawy spektakl. Po 120 minutach zakończenie, jakie ukoronowało mecz, dla wszystkich kibiców w czerwonych barwach było najgorszym z możliwych. Ponad 30 tysięcy fanów Liverpoolu ze smutkiem opuszczało Wembley.
Kibice The Reds mieli wielką nadzieję, że jadąc do domu będą mogli chwalić się nagrodą dla zespołu, który poczynił największe postępy i do tego jeszcze trofeum dla najlepszego trenera-nowicjusza tych rozgrywek.
Tylko 31 meczów od rozpoczęcia kariery Kloppa w Liverpoolu, a drużyna już miała szansę postawić w gablotce pierwszy puchar. Trener The Reds sam przed meczem powiedział, że będąc piłkarzem i menedżerem nie można sobie pozwolić na tracenie szans na zdobywanie trofeów i pucharów.
Pomimo naglących poleceń z ławki trenerskiej, Niemiec – praktycznie nie do rozpoznania w ciemnym garniturze – nie był w stanie wyczarować rezultatu, który i tak od momentu strzelenia przez Fernandinho bramki w 48 minucie wydawał się niemożliwy do osiągnięcia.
Po szalonej akcji i wyrównaniu przez Philippe Coutinho tylko siedem minut przed zakończeniem regulaminowego czasu gry urodziła się jednak nadzieja, że zwycięstwo leży w zasięgu rąk.
Liverpool był zagrzewany do walki wspaniałym dopingiem
Fabuła przybrała niespodziewany obrót. Liverpool w doliczonym czasie gry był lepszy. Perspektywa karnych też nikogo nie przerażała. Pięć razy The Reds wychodzili cało z konkursu jedenastek.
Trzecie zwycięstwo w tej edycji Pucharu Ligi, po pokonaniu Carlisle i Stoke, było już jednak zbyt trudnym zadaniem.
Rozgrywany w zabójczym tempie, naładowany emocjami finał meczu diametralnie różnił się od nacechowanej niepewnością piłkarzy z Merseyside pierwszej połowy spotkania. The Reds wrócili do gry niesieni wspaniałym dopingiem ze strony kibiców Liverpoolu, którzy tradycyjnie już, zza zasłony licznych flag motywowali swoich idoli z zachodniej trybuny Wembley.
Simon Mignolet świetnie obronił strzał Sergio Agüero po tym, jak Mamadou Sakho się poślizgnął, w dalszym ciągu nie mogąc dojść do siebie po zderzeniu z Emre Canem.
Ku konsternacji Francuza, jego rola w tym meczu właśnie dobiegła końca. Kibice Liverpoolu podzielili radość Kolo Toure, który niespodziewanie pojawił się na boisku. Z pewnością wielu z nich współczuło jednak Sakho, który wyraźnie podupadł na duchu i chcąc ukryć łzy cisnące mu się do oczu, siadając na ławce rezerwowych zakrył głowę kurtką.
Jeżeli w Manchesterze – zgodnie z rewelacją, którą kilka dni wcześniej podzielił się ze światem Klopp – mają telewizory, oglądający mecz widzowie na pewno czuli się usatysfakcjonowani rozwojem zdarzeń w bezbramkowej pierwszej połowie.
Po gwizdku rozpoczynającym drugą część spotkania zaczęły się niespodzianki.
Finałowy rekord Kloppa to jedna wygrana i cztery porażki
Bohater pierwszego aktu stał się w drugiej części czarnym charakterem. Mignolet popełnił karygodny błąd po strzale Fernandinho. Przez kilkadziesiąt minut wydawało się, że nic już nie odbierze City zwycięstwa.
Belg postanowił jednak się nie poddawać i częściowo odkupił swoje winy genialnymi paradami strzałów Agüero. Starcia między tymi dwoma panami w ogóle stanowiły oddzielny wątek spektaklu. Mignolet obronił również próby Yaya Toure i Fernandinho.
Divock Origi pod koniec meczu próbował jeszcze wziąć sprawy w swoje ręce, ale to Willy Caballero został niezaprzeczalnie gwiazdą meczu.
Spoglądający na mecz z trybun właściciele Liverpoolu – John Henry, Mike Gordon i Tom Werner – nie zatrudnili Kloppa, by wygrywał Puchary Ligi. Mimo tego, zgodnie ze słowami szkoleniowca, wszyscy zawodnicy byli „łasi” na zwycięstwo w „ważnym meczu”.
Trener The Reds sam w piątek powiedział, że nie potrzebował tego trofeum, by dać drużynie trochę swobody i zdjąć z niej presję. Niektórzy z jego poprzedników w tej sytuacji myśleliby inaczej.
Ostatni menedżer Liverpoolu, który wprowadził swoją drużynę do finału Pucharu Ligi został zwolniony trzy miesiące później – i to po zwycięstwie w 2012 roku. Możemy jednak spać spokojnie, bo w tej sytuacji historia się nie powtórzy.
48-letni Niemiec jest utytułowanym menedżerem, ale dalej jego rekord w meczach finałowych to jedno zwycięstwo i cztery porażki. Mimo tego nikt nie wątpi, że Kloppowi dana będzie szansa odwrócenia losu The Reds.
Jego przygoda z Liverpoolem dopiero się rozpoczyna. Wiele rozdziałów tej księgi zostanie jeszcze zapisanych. Należy się również spodziewać, że trener zatrudni nową obsadę.
– Myślicie, że potrafię zdziałać cuda? – zapytał Klopp pierwszego dnia na Anfield.
– Nie? To dajcie mi pracować.
No to do roboty, Jürgen.
Komentarze (0)