SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1672

Southampton vs Liverpool – analiza


2:0, pewna kontrola nad meczem, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że prowadzenie jeszcze wzrośnie. Wtedy pojawił się on. I po chwili już każdy wiedział, że nie będzie to dobre.

Różnica jakości w poczynaniach zawodników Liverpoolu przed przerwą i po niej była zatrważająca. Z drużyny imponującej polotem w ataku, dominującej środek pola i dobrze poukładanej defensywnie The Reds nagle stali się chaotyczną, zdezorganizowaną zbieraniną ludzi, którzy walczyli o przetrwanie każdej kolejnej minuty.

Największy problem z analizą tego meczu jest taki, że gdyby rozpatrywać występy piłkarzy indywidualnie, o zdecydowanej większości można powiedzieć, że zagrała co najmniej porządne spotkanie. Podstawowa para napastników wyrobiła swoje minimum przyzwoitości, druga linia była jednocześnie kreatywna i wybiegana, współpracy Sakho i Clyne’a trudno cokolwiek zarzucić, zaś Mignolet na swoje konto może zapisać obroniony rzut karny. Wszystko co złe pochodziło od czterech czarnych owiec tego stada, chociaż najgorsza była de facto łysa.

First things first, zacznijmy od kapitana The Reds w niedzielnym spotkaniu. Niezdecydowany, wycofany, nagminnie podejmujący złe decyzje – taki był Jon Flanagan. Piłki wybijane na auty i rzuty rożne, złe przyjęcia, dopuszczanie wysoko Longa i Bertranda, mimo że reszta drużyny robiła wszystko, by pressingiem wypychać Świętych z okolic pola karnego. Nie jest tajemnicą, że wychowanek Liverpoolu nie należy do najwybitniejszych piłkarzy, swe braki zwykle nadrabia zaangażowaniem i wolą walki. Gdy tej boiskowej ambicji zabraknie, jak miało to miejsce w niedzielę, widz dostaje wątpliwą przyjemność oglądania obrońcy na poziomie League One.

Apogeum bezradności Flanagana w pierwszej połowie – bezpieczne podanie wszerz od Lovrena, nad którego przyjęciem 23-latek zastanawiał się na tyle długo, że futbolówka zwyczajnie go minęła i wyszła na aut. Apogeum bezradności Flanagana w drugiej połowie – współudział ze Skrtelem w bramce kontaktowej Świętych, gdzie mimo wysokiego pressingu graczy Southampton zainicjował wymianę piłki z Canem, następnie źle przyjął podanie zwrotne i spowodował stratę, która napędziła akcję bramkową Pellego i Mane.

Dejan Lovren. Jeszcze tydzień temu przez bardziej chwiejną emocjonalnie część kibiców Liverpoolu uważany za człowieka, na którym będzie się opierać defensywa w przyszłym sezonie. 45 minut z zerowym wkładem w grę. Zero przechwytów, zero odbiorów, zaledwie jedno podanie, które raczyło zawędrować na połowę rywala. Bez zaangażowania, zrzucając większość pracy w środku na barki Sakho i Cana. Wypomnieć Chorwatowi należy także sytuację z Longiem na początku spotkania, kiedy dał się nabrać na zwyczajny obrót Irlandczyka, a kilka sekund później był bliski sprokurowania rzutu karnego.

Wyrzucające pod linię boczną podanie do piłkarza, który demonem szybkości i zwrotności nie jest, dwóch kolegów z drużyny gotowych, by wejść w opuszczoną strefę i załatać dziurę utworzoną po zejściu stopera ze środka. Co robi w takiej sytuacji Lovren? Fauluje równo z trawą, zamiast spokojnie odprowadzić rywala i na bieżąco reorganizować defensywę. Żółta kartka, którą otrzymał za to posunięcie, odbijała się całej drużynie mocną czkawką, ale paradoksalnie dopiero od chwili, gdy Dejana na boisku już nie było.

Uwaga – osoby szczególnie wrażliwe na defensywną patologię z gatunku +18 proszone są o przewinięcie tekstu do najbliższej mapy ze Stats Zone. W najbliższych akapitach poruszony zostanie obszernie udział Martina Skrtela w omawianym widowisku. Udział, który zaowocował najprawdopodobniej zamknięciem dla Liverpoolu ostatniej szansy na awans do Ligi Mistrzów drogą krajową.

Festiwal żenady Słowak rozpoczął już po trzech minutach gry, swoim popisowym ruchem sprowadzając do parteru Pelle, za co rywale nagrodzeni zostali rzutem karnym. Najważniejsze działo się jednak kilka chwil wcześniej. Nie byłoby kogo sprowadzać do parteru, gdyby Skrtel utrzymał linię z Flanganem i Sakho, zamiast kurczowo trzymać się Włocha. Jeden krok do przodu i nie miałbym o czym pisać. Podanie za plecy defensywy przy faktycznym ustawieniu Martina było tak oczywiste, jak zejście Robbena do lewej nogi.

Sytuacja już omawiana z perspektywy Flanagana, czyli gol kontaktowy. Ponownie mamy tutaj Skrtela ignorującego ustawienie Sakho. Teoretycznie pilnuje Pelle, w praktyce tworzy mu miejsce do gry. Stojąc na wysokości Francuza mógłby przeciąć tor lotu piłki, ewentualnie przesuniętą w ten sposób do przodu linią spalonego znacząco zmniejszyłby margines błędu napastnikowi Świętych przy podaniu do Mane. Cofając się o kilka sekund, słowackiemu defensorowi można zarzucić jeszcze jedno. Widząc niewątpliwe problemy kapitana z rozegraniem piłki nie przesunął się szerzej, bliżej linii, otwierając mu bezpieczniejszą opcję podania. Świadomie wykluczał się z gry, pozostając w strefie, w której podana futbolówka łatwo zostałaby przechwycona przez Pellego.

Bramka Southampton na wyrównanie, kolejny grzech Skrtela. Stop-klatka #1 – niepotrzebne wyjście Słowaka i nieudana główka tworzą dziurę między liniami i sytuację 2v2. Sytuacja nie była jeszcze beznadziejna, dało się wiele z tego odratować, biorąc pod uwagę fakt, że później Pelle uwikłał się w chwilowy drybling. Stop-klatka #2 – Skrtel w ciągu czterech sekund zdążył wrócić z wakacji i… zauważalnie przesunąć linię spalonego, a jakże. Cofnął się na tyle głęboko, że stworzył Longowi i Mane komfortową szansę zaatakowania głębi bez ryzyka znalezienia się na pozycji spalonej. Pelle ostatecznie zamiast podania zdecydował się na strzał, ale nawet to nie rozgrzeszy Martina. Gdyby ustawił się wyżej, na równi z Flanaganem i Lallaną, nawet najlepiej podkręcone uderzenie nie zdołałoby go ominąć, ergo bramki by nie było.

Bramka na 3:2, swoiste połączenie poprzednich dwóch omawianych sytuacji. Podobnie jak przy golu na 2:2, mamy tutaj do czynienia z fatalnym wyjściem Skrtela do główki, które utworzyło wolną strefę, tym razem nie między liniami, a między Flanaganem i Sakho. Tam właśnie powinien znajdować się Słowak, mając wraz z nimi na oku wracającego ze spalonego Pelle i szukającego wejścia za linię defensywy Mane. Efekty tej nonszalancji widać na drugim obrazku, w którym sytuacja staje się bliźniacza do bramki kontaktowej – Pelle wypuszczający Mane w lewą półprzestrzeń prostopadłym podaniem i zostawiony samemu sobie Mamadou z nikłymi szansami na wygranie pojedynku biegowego.

Poszukajmy wreszcie jakichś pozytywów. Joe Allen z miejsca pokazał, dlaczego tak wielu kibiców wątpi w obecną pozycję Hendersona w klubie. Przy dominującym fizycznie środek pola Canie Walijczyk był mózgiem zespołu – człowiekiem, który kontrolował tempo i wybierał optymalne opcje w rozegraniu. Zamiast dublować role z Niemcem, uzupełniali się, wyłączając z gry Clasiego i Romeu. Punktem zwrotnym dla Southampton było zadomowienie się na boisku duetu Wanyama – Ward-Prowse, z których każdy był pewnego rodzaju odpowiedzią na środkowych pomocników The Reds.

4-4-2. Taką taktykę niepostrzeżenie wprowadził do Liverpoolu Jürgen Klopp, szukając miejsca dla Sturridge’a i Firmino w jednej jedenastce. Nie było to jednak typowo wyspiarskie, sztywne ustawienie – często przechodziło w 4-4-1-1 lub 4-2-3-1. Jak wyglądało to w meczu z Southampton? Przy wysoko i bardzo wąsko grających Coutinho i Lallanie formacja The Reds stała się kolejną wariacją – 4-2-2-2, gdzie Coutinho pełnił rolę bocznego rozgrywającego, a Lallana był swego rodzaju wolnym elektronem, przeciążającym niekiedy lewą flankę bądź zagęszczającym środek pola, umożliwiając Canowi i Allenowi odważniejsze włączenie się do konstruowanego ataku.

Divock Origi wskoczył do pierwszego składu w miejsce Firmino i przejął jego rolę podwieszonego napastnika. Młody Belg, podobnie do Brazylijczyka, w ofensywie skupiał się na roli raumdeutera, szukając wolnych stref między liniami lub wypatrując okazji do atakowania głębi. Tak jak w rewanżowym spotkaniu z United, starał się zdobywać przestrzeń dryblingiem – na pięć podjętych prób udało mu się trzy razy minąć rywala. Wygrał również trzy pojedynki w powietrzu – więcej niż jakikolwiek inny piłkarz Liverpoolu w tym spotkaniu.

Warto zwrócić uwagę na ruch z piłką Divocka przy golu, który wyprowadził Liverpool na dwubramkowe prowadzenie. Celem numer jeden Origiego było nie przesunięcie gry maksymalnie do przodu, a zwrócenie na siebie uwagi Bertranda, odpowiedzialnego za upilnowanie Sturridge’a. Zamiast użyć dryblingu, namiętnie stosowanego w innych przypadkach, postanowił zejść do środka, powodując moment zawahania lewego obrońcy Świętych. Dopiero w tej chwili wypuścił futbolówkę do Sturridge’a, kupując mu cenne ułamki sekund na spokojne przyjęcie i przełożenie piłki na lewą nogę. Szczegół, ale świadczy o naprawdę dużej inteligencji boiskowej.

Graficzne przedstawienie nieco ponad dwudziestu minut na boisku w wykonaniu Christiana Benteke. Słownie – jedno celne podanie do przodu (po wznowieniu gry ze środka boiska), trzy przegrane pojedynki w powietrzu i zmarnowana szansa, która mogła uratować trzy punkty dla Liverpoolu. Nie da się tego nawet porównać do zmiany, którą jego rodak dał trzy dni wcześniej. Z każdym kolejnym meczem sytuacja byłego snajpera Aston Villi staje się coraz trudniejsza. Można podejrzewać, że przy zdrowych Firmino i Dannym Ingsie Belga nie byłoby najprawdopodobniej nawet na ławce rezerwowych.

Na deser, kontratak z pierwszej połowy, idealny pokaz gry ofensywnej preferowanej przez Kloppa.

Wszystko zaczęło się od „najlepszego rozgrywającego drużyny” zdaniem niemieckiego szkoleniowca, czyli kontrpressingu. Wiele osób wciąż nie ma pojęcia, czym jest słynny „gegenpressing” Kloppa, więc dla lepszego zrozumienia sytuacji warto przytoczyć (mocno skróconą) definicję: z kontrpressingiem mamy do czynienia w momencie, gdy odzyskujemy piłkę w ciągu kilku sekund od utraty jej posiadania. Utratą posiadania w tym przypadku było wybicie Divocka Origiego, po którym piłkę przechwycił Clasie. Chwilę później złe przyjęcie Holendra wykorzystał Joe Allen, a po odbiorze futbolówka trafiła pod nogi Coutinho. Co ciekawe, Brazylijczyk znajdował się w przestrzeni między liniami, którą moment wcześniej asekurował właśnie Clasie.

W późniejszej fazie „dziesiątka” Liverpoolu dokonała pewnego niebanalnego i kluczowego dla rozwoju całego kontrataku wyboru – zamiast rozrzucać akcję w kierunku linii bocznej, zmuszając Sturridge’a do pojedynku 1 na 1 z defensorem Southampton, Coutinho zdecydował się na podanie do Lallany, utrzymując piłkę w strefie, w której przewaga liczebna The Reds wynosiła 4 do 2. Zagęszczenie to otwierało więcej opcji rozegrania, jednocześnie utrzymując wysoką dynamikę ataku.

Kolejny nieoczywisty wybór, tym razem w wykonaniu Adama Lallany. Najprostszą opcją było prostopadłe podanie do Allena, między defensorów. Zamiast tego, Anglik zdecydował się na rozprowadzenie akcji szerzej, zagrywając piłkę do Cana, co pozwoliło na utrzymanie przewagi liczebnej Liverpoolu w kontrataku. Jeden z wielu „tych detali, które robią różnice” to zachowanie Sturridge’a, który nie ścina do środka. Konsekwentnie trzyma się prawego skrzydła, nie pozwalając Bertrandowi zaasekurować środka defensywy.

Efektem zagrania Lallany było nie tylko utrzymanie przewagi The Reds. Skupiający się dotychczas na Allenie Van Dijk musiał od tego momentu wziąć pod uwagę również ruch Cana, co postawiło go w sytuacji patowej. Gdy Niemiec podawał piłkę do Walijczyka, obrońca Świętych mógł już co najwyżej odprowadzać ją wzrokiem. Kontynuując ostatnią myśl z poprzedniego akapitu, dopiero teraz, będąc już prawie na wysokości pola karnego, Bertrand mógł z czystym sumieniem odpuścić krycie Sturridge’a.

Kilka lat temu Mirko Slomka zapoczątkował w Bundeslidze trend zwany „regułą dziesięciu sekund”. Ówczesny szkoleniowiec Hannoveru 96 ustalił, że większość drużyn potrzebuje co najmniej dziesięciu sekund, by zorganizować się po utracie posiadania piłki. W tym czasie atakujący powinni skonstruować idealny kontratak zakończony strzałem. Od odbioru Allena do strzału (też Allena) minęło dziewięć sekund i na ostatniej stop-klatce widać, że przestrzeń między liniami obecna na poprzednich etapach budowania akcji została już zlikwidowana, a Walijczyka każda chwila zwłoki mogłaby kosztować zamknięcie drogi do bramki. Joe szansę na podwyższenie prowadzenia ostatecznie zmarnował, ale sposób rozegrania akcji oraz ruch bez piłki wszystkich zawodników Liverpoolu biorących w niej udział był bezbłędny.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (5)

uNiLFC 21.03.2016 22:12 #
Majsterszyk! Mógłbym czytać twoje analizy dzień i noc. Obyś miał w przyszłości więcej wolnego czasu i raczył nas takimi rarytasami :D
Larry 21.03.2016 22:16 #
Gmoch.
Sonny 21.03.2016 23:34 #
Podziwiam, że chciało Ci się poświęcić czas na analizę parodii gry obronnej w wykonaniu łysego, to musiało być strasznie męczące, także szacunek jeszcze większy.

Sama analiza bardzo trafna, ale pewnie trafią się tacy, którzy obwinią Sakho za bramki bo zawsze był obok strzelca (przynajmniej ja takich spotkałem)

Czekam na więcej takich tekstów!
consigliere 22.03.2016 04:49 #
wydaje mi się że niektóre zagrania i zachowania piłkarzy trochę nadinterpretujesz..ale generalnie analiza świetna
Ivan 22.03.2016 11:02 #
Pod względem taktycznym jestem laikiem.. i mimo, że obserwuje strone od kilkunastu lat... Powiedz, Pan jak Pan to zrobiłeś:)??
I szacunek za to co robisz kolego Redaktorze:) Air jest jes dumny:) na bank:)

Pozostałe aktualności

Obrońca Liverpoolu bliżej powrotu po kontuzji  (0)
21.11.2024 13:45, Bajer_LFC98, thisisanfield.com
Kto był mocno eksploatowany w reprezentacji  (1)
21.11.2024 13:16, BarryAllen, thisisanfield.com
Bednarek nie zagra z Liverpoolem  (19)
20.11.2024 17:49, Mdk66, thisisanfield.com
Statystyki przed meczem z Southampton  (0)
20.11.2024 14:50, Vladyslav_1906, liverpoolfc.com
Michał Gutka specjalnie dla LFC.PL!  (15)
20.11.2024 13:31, Gall1892, własne
Mac Allister, Núñez i Díaz w reprezentacjach  (0)
20.11.2024 12:48, FroncQ, liverpoolfc.com