Pasja Kloppa nie wystarczyła
Widok Jürgena Klopp fanatycznie biegającego i gestykulującego wzdłuż linii bocznej boiska w stronę kibiców Liverpoolu, aby ci jeszcze mocniej dopingowali the Reds i potęgowali boiskowe emocje, szczególnie te europejskie - zakończył się wraz ze środową nocą.
W jego sytuacji, kiedy to zespół rozpadł się pod wpływem metamorfozy Sevilli z pulisowskiego Stoke do świetnie zorganizowanej drużyny La Liga, jedynym wyjściem jakie Klopp uważał za słuszne była zabójcza broń jaką jest wsparcie emocjonalne.
Nie było zmian, które Niemiec mógł przeprowadzić. Obrana taktyka nie przynosiła rezultatów, Sevilla była nie do zatrzymania. Instrukcje docierające do zawodników, aby stłamsili rywala i dali sobie chwile wytchnienia nie mogły znaleźć prawa bytu.
Podobnie jak było to w meczach z Borussią Dortmund, oraz Villarrealem - Klopp chciał, aby kibice Liverpoolu własnym głosem natchnęli swoich idoli, oraz zniszczyli mentalnie przeciwników.
Tym razem, nie było come back'u. Stadion imienia św. Jakuba to nie Atatürk - większość kibiców, która przeżywała tamtą noc, nie mogła znaleźć się nawet na szwajcarskim stadionie.
Co najważniejsze, wydarzenia z maja 2005 roku odbijały się głuchym echem, ponieważ pomimo wszystkich podobieństw tej i ówczesnej nocy - różnic było zdecydowanie więcej.
Jedna z najpiękniejszych legend dotyczących zwycięstw w finale Ligi Mistrzów przed 11 laty mówi o tym, że ogólnikowo słaba drużyna Liverpoolu wzbiła się ponad ludzkie możliwości i pokonała jeden z najlepszych zespołów Europy tamtych lat.
To nieprawda. To była mierna drużyna, zgoda, jednakże Sami Hyppia, Jamie Carragher, Dietmar Hamann, Xabi Alonso i oczywiście Steven Gerrard byli graczami światowej sławy, a tamten wynik 3-0 był tylko dopełnieniem pięknej historii. Druga połowa w Turcji była popisem taktyki i techniki the Reds, nie tak różna od tej którą zaprezentowała Sevilla w Bazylei. Rafa Benitez nie dał się ponieść mentalności przegranego. Po prostu zrewidował swoje ludzkie zasoby i pozwolił rzeczom się dziać.
Klopp nie otrzymał w spadku tak dużej dozy luksusu mądrości i światowego talentu przez swoje osiem miesięcy pracy w Anglii, mając obiecujący, jednakże wybrakowany skład, czyniąc z niego entuzjastyczną wizję strukturalną i stylową, która stała się nie do zidentyfikowania z tą, którą odziedziczył w październiku zeszłego roku.
Wielce wymownym był gest, kiedy to spontanicznie zakończył swoją pomeczową konferencję, obiecując nadejście nowych czasów.
- Zespół będzie innym zespołem, to jasne. Pojawią się nowe twarze - to pewne - powiedział Klopp.
- Były momenty kiedy pokazywaliśmy, że jesteśmy w stanie wygrać, ale szczerze mówiąc potrzebujemy więcej czasu, a zawodnicy są jeszcze młodzi. Może jednego dnia będziemy mogli powiedzieć, że to ten dzień dla Liverpoolu.
Droga, jaka zaprowadziła the Reds do pierwszego pamiętnego finału pod wodzą Kloppa została zablokowana, a biorąc pod uwagę brak udziału klubu w europejskich pucharach w przyszłym sezonie - zmiany personalne mogą być znaczne.
Cele transferowe Kloppa nie zostaną zmienione, a zawodnicy którzy są w sferze zainteresowań klubu nie znikną z nich z dnia na dzień z powodu braku Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie, co więcej - większość transferów jest już w fazie realizacji, skupiając się szeroko na wschodzących gwiazdach.
Klopp wierzy, że uda mu się ściągnąć na Anfield Mario Götze, niechcianego w Monachium, a mającego szansę na odbudowę swojej kariery poprzez dołączenie do swojego mentora, już poza granicami kraju ojczystego.
Tak oto kończy się debiutancki, premierowy sezon Jürgena Kloppa przy Anfield Road. Rozpoczął swoją karierę w trzecim miesiącu sezonu, pozostawiając jednak niektóre sprawy wciąż otwarte. Ten rok będzie stał pod znakiem początkowych peanów na cześć Brendana Rodgersa, który więcej obiecał aniżeli faktycznie zrealizował, kiedy w tym samym czasie - już pod wodzą Kloppa - ten potencjał zespołu wydał się zdecydowanie bardziej realny.
W 2014 roku Liverpool był na milimetry od tytułu mistrzowskiego, dzięki fenomenalnej grze Luisa Suareza, oraz Steven Gerrarda, ale i to nie wystarczyło. W 2016 roku klub dzieliło kilkanaście minut od triumfu w pucharach, krajowym i europejskim, dzięki geniuszowi menedżerskiemu, jednakże wynik tych potyczek był identyczny, jak ten dwa lata wcześniej.
To była wielka radość widząc jak trener, oraz kibice mogą natchnąć tak nieperfekcyjny zespół, jednakże pora teraz na budowanie drużyny która w naturalny sposób będzie inspirowała rzesze fanów.
Prawdziwe łzy fanów na the Kop muszą stać się celem, a nie fundamentem przyszłego sukcesu.
Chris Bascombe
Komentarze (0)