Analiza meczu z the Blues
Liverpool przegrał z Chelsea 0:1, a Jurgen Klopp musi pogodzić się z pierwszą porażką okresu przygotowawczego. Jakie wnioski można było wyciągnąć z tego meczu?
Kłopoty ze stałymi fragmentami gry to nie problem... póki co
Po ponad czterech meczach Loris Karius stojący w bramce Liverpoolu został wreszcie pokonany. Ze stałego fragmentu gry, przy którym zachował się bardzo nieprofesjonalnie. Już to gdzieś wszyscy słyszeliśmy, prawda?
W zeszłym sezonie stałe fragmenty były dla Liverpoolu taką słabością, że nazwanie ich piętą Achillesa byłoby poważnym niedopowiedzeniem. Po prawie miesiącu treningu i przygotowań, zarówno na Melwood, jak i w Stanach Zjednoczonych, mamy wreszcie dowód na to, że niczego nie da się załatwić ot tak, na szybko.
Po golu otwierającym wynik spotkania kilku graczy The Reds można wskazać palcem jako winowajców. Marko Grujic był za mało agresywny. Roberto Firmino zapomniał o czujności. Po raz kolejny Liverpool po prostu jest zbyt słaby przy stałych fragmentach gry.
Oczywiście, jeżeli już tracić bramki w tym stylu to właśnie w okresie przygotowawczym. Jurgen Klopp z pewnością posłuży się golem Cahilla jako przykładem tego, czego nie można robić, gdy gra będzie się toczyła o stawkę. W tym sensie cała ta sytuacja była przydatnym doświadczeniem.
Nie zmniejszy to jednak niepokoju przed nadchodzącym sezonem. Nie mamy pewności, że na największą bolączkę The Reds z zeszłego sezonu wystawiono receptę. Klopp próbował naprawić problem zatrudniając wyższych zawodników – Grujicia, Klavana i Matipa, którzy mają ponad 180 cm wzrostu – ale do poprawy zostają w dalszym ciągu fundamenty gry obronnej. Piłkarze musza się jej nauczyć do 14 sierpnia.
Zespoły tracą gole ze stałych fragmentów gry. Dzieje się to w okresach przygotowawczych i później w Premier League. Zadaniem Liverpoolu jest upewnienie się, że tego typu wpadki będą zdarzały się znacznie rzadziej. Zawodnicy z Anfield musza udowodnić, że sytuacja z meczu z Chelsea to raczej wyjątek, a nie reguła (którą tak tracone bramki były w pierwszym sezonie Kloppa w Liverpoolu).
Jeżeli Grujic nabierze trochę siły, a Firmino skupi się na meczu i wykaże większą czujnością, Liverpool ma szansę przestać kompromitować się w takich sytuacjach.
Klavan ma papiery na granie w obronie
Przed meczem najwięcej mówiło się o Mamadou Sakho. Francuz został wyrzucony ze zgrupowania we wtorek. Trener Liverpoolu potwierdził, że chodziło o kwestie dyscyplinarne, a konkretnie trzy wybryki obrońcy. Po tej informacji pojawiło się wiele przypuszczeń. Jeden z użytkowników Twittera zaprosił nawet kibiców Liverpoolu do opowiadania się po jednej ze stron: #teamsakho lub #teamklopp. Zupełnie jakby to był tylko kolejny zwrot akcji w jakiejś nowelce o nastoletnich wampirach.
Jedno jest pewne. Strata Sakho może okazać się czystym zyskiem dla Ragnara Klavana. Estoński stoper został zakontraktowany bez specjalnych fajerwerków. Oczekiwano, że nie będzie nikim więcej, jak tylko zapchajdziurą. Cena, jaką za niego zapłacono (4,2 miliona funtów) wskazywała na to, że w hierarchii klubowej nie będzie znajdował się za wysoko.
Wypowiedzi Klavana i Kloppa wskazują jednak na to, że nowy nabytek ma zamiar rzucić wyzwanie Dejanowi Lovrenowi, Joelowi Matipowi, Joe Gomezowi i Mamadou Sakho. Po rozpoczęciu sezonu Estończyk chce być podstawowym zawodnikiem.
Obecnie przez chwilę wyłączony z gry jest Matip, a Gomez na swój występ będzie musiał poczekać jeszcze dłużej. Sakho z kontuzją odbywa karę za niesubordynację. Dla Klavana to wielka szansa na pokazanie się z dobrej strony.
W meczu na Rose Bowl widać było po nim, że się stara. Grał po lewej stronie środka obrony. Pozwolił więc Lovrenowi – kapitanowi w tym spotkaniu – zaopiekować się prawą flanką. 30-letni Estończyk zapewnił linii defensywy podobną równowagę, jaką na co dzień oferuje Sakho.
Jako piłkarz lewonożny Klavan wyglądał pewnie w wypadach ofensywnych. Poprawnie podawał do pomocników. W defensywie również można było na nim polegać – ustawiał się mądrze i dobrze czytał grę, co widać było szczególnie, gdy świetnie przeciął podanie Williana w pierwszej połowie spotkania. Obronił tym samym drużynę przed utratą gola. Zrobił bardzo dobre wrażenie.
Ejaria znowu staje na wysokości zadania
Chorągiewką arbiter liniowy zaznaczył, że bramka zdobyta przez Firmino w pierwszej połowie nie zostanie uznana. Straszna szkoda, bo gdyby gol był strzelony prawidłowo, Ovie Ejaria zanotowałby przepiękną asystę. Przetaczając piłkę z jednej stopy na drugą młody zawodnik wykonał nagły zwrot i piętą podał futbolówkę do nadbiegającego Firmino. Brazylijczyk trafił do siatki, ale radość ze strzelonej bramki natychmiast przerwano.
Trzeba jednak powiedzieć, że dla 18-letniego pomocnika kilka ostatnich tygodni może się wydawać spełnieniem marzeń.
To ciekawy piłkarz. W Akademii widać, że ma ogromny talent, ale czasami w dosyć nieregularny sposób z niego korzysta. Jego zagania są nieprzewidywalne – to niekoniecznie coś złego, choć problemy zaczynają się wtedy, gdy sam piłkarz nie za bardzo wie, co ma zrobić z piłką.
Jego grę dla drużyny młodzieżowej w zeszłym sezonie można jako surową i chaotyczną. Grając w pierwszym zespole, co prawda tylko w meczach towarzyskich, młody pomocnik wykazuje się jednak niezwykłą pewnością siebie. Jego podania są dokładniejsze, a ruch po boisku bardziej przemyślany.
Ejaria najpierw świetnie zagrał z Tranmere – był jedną z gwiazd tego spotkania. Całkiem nieźle poszło mu też z Fleetwood i Wigan. Bardzo dobry występ zaliczył również przeciwko Huddersfield.
Zaczyna być widoczna pewna prawidłowość. Im mocniejszy przeciwnik, tym lepszy występ Nigeryjczyka. Tę zasadę zawodnik udowodnił również w meczu z Chelsea. Tym razem trzeba było zmierzyć się z drużyną z Premier League – przeciwnik nie grał w najsilniejszym składzie, ale w jego szeregach byli piłkarze tacy jak Nemanja Matić, Ruben Loftus-Cheek i Cesc Fabregas. Ejaria sprostał zadaniu. Poruszał się szybko, wykonywał sprytne podania i był najlepszym spośród pomocników Liverpoolu.
Jego przyśpieszenie z piłką przy nodze okazało się przydatnym atutem, ale Ejaria to nie piłkarz, który polega tylko na sile lub szybkości. Ma świetną technikę. Najlepszym przykładem jest właśnie jego asysta przy nieuznanym golu Firmino.
Ten chłopak musi się dalej rozwijać. Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie będzie. Klopp powiedział, że nie ma znaczenia, których młodzików weźmie ze sobą do Stanów. Ejaria wydaje się jednak dobrym wyborem – nawet, jeżeli wziąć pod uwagę tylko to, jak bardzo cieszy go uczestnictwo w tym zgrupowaniu.
Linii ataku brakuje spójności
Obrona Liverpoolu musi w tym sezonie się poprawić. Po stracie 50 bramek w zeszłym sezonie, przy czym w siedmiu meczach po trzy lub więcej, jest to zupełnie oczywiste. Z pewnością Klopp będzie chciał się na tym skupić na wielu treningach. Nie może to jednak być jedyny punkt programu dla Niemca. Liverpool w dalszym ciągu ma również problemy z ofensywą.
Czujny obserwator poczynań drużyny z Anfield mógłby wytknąć kilka kluczowych nieobecności, a mianowicie Daniela Sturridge'a i Divocka Origiego. Bez któregoś z tej dwójki w ataku – i biorąc pod uwagę fakt, iż Danny Ings w dalszym ciągu jest tylko rezerwowym – to na Roberto Firmino spoczywa główny ciężar gry ofensywnej. Brazylijczyk w sezonie 2015-16 był w tym celu wykorzystywany wielokrotnie i czasami pozwalało to osiągać świetne rezultaty, ale w meczach o tak małą stawkę (mimo protestów organizatorów, w oczach których stawka jest nieporównanie wyższa) intensywność i pressing Firmino wydają się być odrobinę marnowane.
Czegoś w linii ataku Liverpoolu brakuje. Nie chodzi tu tylko o obecność Firmino, ale o grę całej ofensywnej szóstki. Zbyt często podania były za krótkie lub za długie. Za słabe lub za mocne. Dobre ustawienie kończyło się często doprowadzeniem do rzutu z autu lub wybicia piłki od bramki. Chelsea dobrze się broniła, czego można było oczekiwać po drużynie Antonio Conte.
Być może gra zacznie jeszcze lepiej wyglądać. Wszyscy się zgrają. Po to w sumie gra się mecze przedsezonowe. Bardzo mało prawdopodobne jest również to, że w Premier League ta ofensywna szóstka zagra w dokładnie takim zestawieniu.
Bez wątpienia jest jeszcze wiele pracy, i to na boiskach treningowych po obu stronach Atlantyku. Potrzeba więcej zgrania, synergii, więcej spójności.
Po zakontraktowaniu Gini Wijnalduma Klopp opowiadał o tym, że zespół nie wykorzystywał wielu sytuacji ofensywnych w zeszłym sezonie. Zbyt często marnowano dobre pozycje i szanse. Klopp ma nadzieję, że nowe nabytki w linii ofensywnej zmienią ten stan rzeczy. Dotychczasowi zawodnicy Liverpoolu również muszą się do tego przyłożyć. Do tego właśnie służy okres przygotowawczy.
Żaden mecz nie jest „towarzyski”
To miał być mecz przyjaźni, spotkanie czysto towarzyskie.
Trochę kusi mnie, by sprawdzić dokładną definicję słowa "towarzyski" w słowniku. Obawiam się jednak, że arbiter Baldomero Toledo zabrał już tę papierową skarbnicę wiedzy, by wykorzystać jej stronice na notowanie nazwisk piłkarzy ukaranych dziś rano kartkami.
Żółty kartonik ujrzało pięciu zawodników Liverpoolu. Cesc Fabregas – całkiem z resztą słusznie – dostał czerwoną kartkę za faul na Ragnarze Klavanie.
Organizatorzy imprezy International Champions Cup rozmawiali ponoć z arbitrami o tym, że chcieliby w tym meczu widzieć sędziowanie, jak z meczów o stawkę. W meczu widać było nieprzyjazne usposobienie piłkarzy. Miejscami widowisko zamieniało się w prawdziwą kopaninę. Wrogości jednak nie było, aż do momentu wślizgu obiema nogami Fabregasa mniej więcej w połowie drugiej części spotkania.
Niech nazwa nikogo nie zwiedzie – w tym meczu przyjaźni nie było. Walka o piłkę była ostrzejsza, niż w przeciętnym meczu przedsezonowym. Wymierzono kilka kuksańców, ktoś co chwila obrywał łokciem. Spotkanie można przyrównać do salwy ostrzegawczej oddanej do wroga na samym początku zbrojnego konfliktu. Obie drużyny chciały ostrzec przeciwników przez nową kampanią ligową.
Nie trzeba było jednak pokazywać takiej ilości kartek. Jeżeli to ma być standard sędziowania w meczach z Milanem i Barceloną, The Reds powinni ponownie przemyśleć swoje podejście do gry, bo szansa na zakończenie tych spotkań w 11 może być niewielka.
Kristian Walsh
Komentarze (2)
"Po ponad czterech meczach Loris Karius stojący w bramce Liverpoolu został wreszcie pokonany. Ze stałego fragmentu gry, przy którym zachował się bardzo nieprofesjonalnie."
Nie szukałbym winy tutaj u Lorisa, bo piłka była trudna dla bramkarza
Na 5 metrze piłkarzy obu drużyn na gęsto, nie ma jak wyjść do dośrodkowania, po czym Cahill oddaje strzał z 7 metra przy samym słupku, wspierając się na plecach Grujicia.
Trzeba oddać cesarzowi co cesarskie, Cahill to nie byle chłystek z orlika. Inna sprawa, że każdy oglądający BPL wie, że grając z Chelsea, akurat od niego i Terry'ego można się tego spodziewać jak śniegu w zimie.