LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 964

Liverpool nie potwierdził swojej siły


Ian Doyle uważa, że Liverpool nie potwierdził jeszcze mocnego charakteru oraz siły, które były już drużynie przypisywane. Twierdzi, że drużyna Jürgena Kloppa, niczym sportowcy ekstremalni, wciąż balansuje na krawędzi życia i śmierci.

Przegranie meczu, który trzeba wygrać.

Na etapie zaledwie 1/3 sezonu używanie stwierdzenia „mecz, który należy wygrać” może wydawać się głupie.

Miało to jednak sens przed pierwszym gwizdkiem meczu z Bournemouth ze względu na wyniki innych spotkań, które spowodowały, że ciężar odpowiedzialności za zdobycie trzech punktów na Vitality Stadium spoczął tylko i wyłącznie na piłkarzach The Reds.

Klopp był przekonany, że na jego piłkarzy nie działała żadna dodatkowa presja, kiedy wychodzili na murawę.

Natomiast wydarzenia na boisku sugerują zupełnie coś przeciwnego.

Chelsea wypracowała sobie pewne zwycięstwo nad Manchesterem City, a Arsenal i Tottenham wbili rywalom po 5 goli.

W związku z tym wszystkie oczy zwrócone były na Liverpool. Czerwoni, co tam macie?

Odpowiedź na to pytanie w pierwszej połowie była taka: więcej niż trzeba, żeby pokonać Bournemouth. Bramki Sadio Mané i Divocka Origiego dały podopiecznym Kloppa dużą przewagę.

Drugie 45 minut okazało się testem zarówno dla defensywy Liverpoolu, jak i dla psychiki samych piłkarzy.

O rany.

Nawet gdy gol Emre Cana wydawałoby się, uspokoił nieco nerwowość w drużynie, która wdarła się po golu Calluma Willsona z rzutu karnego, to w rzeczywistości nadal dało się wyczuć, że Liverpool balansuje na krawędzi.

Bournemouth to wiedziało. Eddie Howe to wiedział. Wisienki wykorzystały to i otrzymały zasłużoną nagrodę. Należą im się słowa uznania.

Fakt, że zwycięską bramkę wbił wypożyczony z Chelsea Nathan Aké, jest jak sól wsypana w otwarte rany Liverpoolu.

Tak, Liverpool posiada utalentowaną drużynę. Jednak czy mają charakter i siłę, by wychodzić na swoje w takich trudnych momentach?

Jürgen Klopp nadal twierdzi, że tak. Jednak to mocno dyskusyjna opinia.

Matip wiele znaczy.

W zeszłym tygodniu Klopp sporo czasu spędził odbijając pytania sugerujące, że Liverpool to drużyna jednego piłkarza.

Okazało się, że wszyscy mieli na myśli nie tego piłkarza, co trzeba.

Nieobecność Philippe Coutinho wprawdzie nieco złagodziła ostrość ofensywnego żądła Liverpoolu, ale mimo jego braku drużyna zdobyła 7 bramek od momentu zejścia Brazylijczyka z boiska w meczu z Sunderlandem.

Tymczasem ekipa Kloppa defensywnie stała się całkowicie zależna od Joëla Matipa.

Kameruński środkowy obrońca w krótkim czasie stał się ostoją linii obrony Liverpoolu. Wycisnął z Dejana Lovrena to, co najlepsze, zapewniając mu ten czynnik spokoju, którego Chorwat często potrzebuje w swoim otoczeniu.

Lucas Leiva, z całym szacunkiem dla jego umiejętności, tego akurat nie daje.

Przez pierwsze 45 minut przekształcony środek defensywy, złożony z zawodników grających pierwszy raz razem, praktycznie nie był przez rywali zmuszany do pracy.

Jednak w momencie, kiedy Bournemouth zmontowało zmasowany, realny nacisk, filary defensywy się rozpadły.

Po końcowym gwizdku została z nich sterta gruzu.

Z Matipem w składzie trudno sobie wyobrazić, aby defensywna czwórka w tak łatwy sposób dała się rozerwać na strzępy – stracić trzy gole w ciągu ostatnich 14 minut meczu.

Liverpool będzie żywił nadzieję, że problemy Matipa z kostką to tylko jakiś pomniejszy dyskomfort.

Zabawne, jak to bywa, że nie doceniasz tego, co masz, dopóki ci tego nie zabraknie.

Gini niczym dżin z lampy

Czas na wyznanie.

Kiedy Liverpool wyłożył na stół 25 mln funtów na zakup Georginio Wijnalduma z Newcastle United, drapałem się po głowie. Nie wiedziałem, co myśleć.

Nie chodziło właściwie o samą cenę, która wynikała z szalonych stawek na rynku transferowym.

W rzeczy samej podstawowe pytanie było inne: do czego potrzebny jest Liverpoolowi ten zawodnik?

Jego pierwsze występy tak właściwie tylko oddalały od uzyskania na nie odpowiedzi. Wijnaldum krążył po boisku i tak naprawdę nie miał wielkiego wpływu na grę.

Nigdy nie miałem wątpliwości, że to przyzwoity zawodnik. Zastanawiałem się tylko nad jego rolą.

Gdzie zostanie wpasowany w drużynę Kloppa?

Od wrześniowego zwycięstwa nad Chelsea odpowiedź zaczęła się stopniowo wyłaniać.

Wijnaldum pokazał przebłyski swoich możliwości. Trochę naprawdę dobrych podań, kilka nieszablonowych odbiorów. W końcu w meczu z Watfordem zaliczył swoje pierwsze trafienie w barwach klubu.

W środku tygodnia w meczu z Leeds United trafił w słupek i dał asystę dla historycznego gola w wykonaniu Bena Woodburna.

W meczu z Bournemouth, zwłaszcza w pierwszej połowie, wydawało się, że bez większego wysiłku wypełnia rolę środkowego ofensywnego pomocnika. Ewidentnie ta rola najbardziej mu odpowiada.

Prawda jest taka, że był pierwszym kandydatem do powrotu na ławkę rezerwowych, skoro do zdrowia wrócił Adam Lallana.

Jasne, jego wpływ na grę znacznie zmalał w drugiej połowie, ale nie tylko jego.

Jednak Wijnaldum pokazał wysoki poziom.

Origi to wciąż nieskończony produkt

Jeszcze dziewięć dni temu świat był zupełnie innym miejscem dla Divocka Origiego.

Belg sam przyznawał, że trudno mu jest cierpliwie czekać na swoją szansę na ławce rezerwowych. Jego czas na boisku został ograniczony do kilku minut w Premier League i EFL Cup.

Nagle Philippe Coutinho doznaje kontuzji. Daniel Sturridge zmaga się z urazem. Przychodzi szansa dla Origiego.

Wykorzystał ją.

Trzy bramki w trzech meczach diametralnie odmieniły dla niego ten sezon i tylko uwidoczniły, dlaczego Klopp tak bardzo wierzy w tego piłkarza.

Pamiętajmy, że przed kontuzją kostki, którą w kwietniu spowodował swoim brutalnym atakiem Ramiro Funes Mori, to właśnie Origi był wyżej w hierarchii napastników niż Daniel Sturridge.

W niedzielę miał miejsce jego pierwszy występ w wyjściowej jedenastce od tamtego spotkania derbowego i już po chwili powinien dopisać kolejną bramkę na swoje konto.

Jego pudło było koszmarne, jednak zrekompensował je precyzyjnym strzałem z ostrego kąta, który dał Liverpoolowi drugą bramkę w meczu Bournemouth.

Mimo wszystko Origi ma dopiero 21 lat. I ten brak doświadczenia był szczególnie widoczny w drugiej połowie, kiedy Liverpool potrzebował oddechu w trakcie zmożonego naporu Wisienek. Piłka odbijała się od Belga zdecydowanie zbyt często.

On sam, tak jak Liverpool, to wciąż produkt do wykończenia.

Co teraz? Karius dał Kloppowi powód do przemyśleń.

Nie bagatelizujmy. Po dwukrotnej utracie dwubramkowego prowadzenia w trakcie jednej połowy jednego meczu piłki nożnej, nie można tak po prostu zostawić tego, zapomnieć i pójść dalej, jak gdyby nic.

To było dokładne odzwierciedlenie meczu z Borussią Dortmund z zeszłego sezonu. Liverpool tym razem był po drugiej stronie.

Klopp był zaskakująco pragmatyczny w pomeczowych wypowiedziach. Wie, że takie rzeczy zdarzają się w futbolu i stwierdził nawet, że pomimo dominacji w pierwszej połowie widział, że jego drużyna nie ma aż takiej przewagi, na jaką wskazywał wynik.

W rzeczy samej wystarczy, że Klopp przywoła sobie marcowy mecz z Southamptonem. Stare futbolowe porzekadło głosi, że 2:0 to najgorsze prowadzenie, jakie można sobie wypracować.

Patrząc na dotychczasowe wyniki Liverpoolu na Południu, dziękuję Bogu, że w Premier League nie ma Portsmouth.

Ta porażka będzie się ciągnęła za drużyną. Będzie się trzymała piłkarzy w tym tygodniu na treningach w Melwood. Będzie się przebijać w umysłach piłkarzy i kibiców budząc pytanie, czy nadszedł dla Liverpoolu gorszy okres.

W następstwie wyżej wspomnianej porażki z Southamptonem sprzed kilku miesięcy, umysł Kloppa był skoncentrowany na kilku aspektach gry jego zespołu.

Wprawdzie po meczu odmówił publicznej krytyki Lorisa Kariusa to jednak miejsce między słupkami bramki Liverpoolu będzie ponownie tematem do dyskusji.

Karius stopniowo stawał się lepszy w swoich występach. Ten ostatni to jednak kilka dużych kroków w tył. Był niepewny i nieprzekonywujący nawet wtedy, kiedy Liverpool prowadził.

Dał Kloppowi powody do zweryfikowania swojej decyzji, nawet jeżeli Niemiec publicznie mówi, że tak nie jest.

Ian Doyle

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (3)

A_Boone 05.12.2016 14:33 #
Tak naprawdę, to żadna drużyna nie potwierdziła jeszcze siły w tej szalonej lidze, bo właściwie każda potknęła się na jakichś kelnerach. Jakiejś ciężkiej straty do lidera jeszcze nie mamy i ciągle liczymy się w walce o mistrza, a na krawędzi balansują wszystkie drużyny. Chelsea teraz niszczy i miażdży, ale oni też będą mieli chwile słabości oraz wpadki, taka to specyfika Premier League.
Flaszek 05.12.2016 14:49 #
Ja mam nieco inne odczucia co do Giniego. Uważam, że jego występy są blade, a gdyby postawić w jego miejsce jakiegokolwiek innego pomocnika z naszej drużyny, to nie odczulibyśmy różnicy, przynajmniej nie na minus.
KrzysiuYNWA 05.12.2016 15:02 #
@Flaszek , Nie zgodzę się. Gini daje od siebie bardzo wiele na boisku i nie raz już okazał się być lepszy w środku pola w poszczególnych fazach meczu, niż np Can. Co nie zmienia faktu , że Can ma więcej ogrania w drużynie i lepiej wkomponowuje się w naszą grę. Ostatnio rywalizacja jest zacięta i dobrze.

Pozostałe aktualności

Wczorajszy trening - wideo  (0)
03.05.2024 20:18, Piotrek, liverpoolfc.com
Klopp: Nie ma już żadnej presji  (5)
03.05.2024 16:17, Bartolino, liverpoolfc.com
Statystyki przed meczem z Tottenhamem  (0)
03.05.2024 12:21, Fsobczynski, liverpoolfc.com
Van Dijk może nie zagrać z Tottenhamem  (23)
03.05.2024 11:35, Bajer_LFC98, liverpoolfc.com
Zdjęcia z czwartkowego treningu The Reds  (0)
03.05.2024 10:27, Bartolino, liverpoolfc.com
Liverpool wraca do Ligi Mistrzów  (8)
02.05.2024 23:39, BarryAllen, liverpoolfc.com