Liverpool vs Arsenal - analiza
Liverpool zdołał wygrać w przekonujący sposób kolejny mecz w lidze. Arsenal praktycznie nie istniał na boisku. Zdecydowanie brakowało tak pewnego spotkania w głowach piłkarzy. A dlaczego wygrali? O tym poniżej.
Zaczęło się wszystko bardzo dobrze, ponieważ obrońcy Arsenalu mieli w planach grać wysoko, naciskać na skrzydła the Reds oraz kontrolować przebieg meczu. Niestety ten plan nie wypalił. Liverpool świetnie rozgrywał piłkę na bokach, dodatkowo Clyne bardzo często bywał na połowie rywala, zostawiając Monreala za plecami. Popatrzmy poniżej.
Arsenalowi bardzo zależało na zdominowaniu boiska. Defensywnie nastawiony Can oraz dobrze grający stoperzy skutecznie w tym przeszkadzali. Dodatkowo próba z wysuniętymi obrońcami zupełnie nie zadziałała, przez co im wyżej grał blok obronny Kanonierów, tym łatwiej było skontrować. Wielokrotnie dzięki lukom na boisku podopieczni Kloppa przejmowali plac gry, co później kończyło się bramkami. Popatrzmy na ustawienie Arsenalu z innej perspektywy.
Można by powiedzieć, że powstało typowe 4-1-4-1. Dzięki takiemu cofnięciu Arsenalu piłka mogła być dłużej przy nodze gospodarzy. Osamotniony Giroud dodatkowo nie potrafił zagrozić bramce. Swoboda w wymienianiu podań oraz skuteczna gra na skrzydłach pomogła czerwonym zdominować Kanonierów w pierwszej połowie. Zwłaszcza, że praktycznie każda próba rozszerzenia gry kończyła się akcją bramkową. Idźmy dalej.
O tym mówiliśmy powyżej. Skuteczna gra skrzydłowych pomogła tworzyć wolną przestrzeń w środkowych strefach boiska. Dzięki czemu łatwiej było posyłać prostopadłe podania. Defensywa Arsenalu nie potrafiła sobie poradzić z przecinaniem kluczowych zagrań, przez co bardzo często traciła kontrolę nad meczem. Zerknijmy jeszcze chwilkę na podania.
Clyne podawał często (bo mu na to pozwalali przeciwnicy) ale niekoniecznie do tyłu. Dzięki grze z dala od własnej bramki mógł konstruować akcje oraz pilnować rozegrania. Kanonierzy nie potrafili powstrzymać zapędów angielskiego obrońcy, co tylko ułatwiało grę. Pierwsza połowa była bardzo łatwa jeśli połączymy wszystkie fakty. W drugiej części meczu, przeciwnicy chcieli spróbować się odkuć, więc i gra musiała wyglądać inaczej.
Gdy piłkarze Liverpoolu schodzili na przerwę, kibice "The Reds" mieli dwojakie odczucia. Z jednej strony zadowolenie po bardzo dobrej pierwszej połowie, z drugiej zaś, strach przed zmianami w ekipie Arsenalu, która nie mogła zagrać drugich tak słabych 45 minut. Wraz z gwizdkiem rozpoczynającym grę, na boisku pojawił się Alexis Sanchez. Wejście Chilijczyka na murawę było na tyle istotne, że w dużej mierze wpłynęło na postawę Liverpoolu po przerwie. Choć gospodarze ciągle dominowali w środku pola, to ich ofensywne zapędy często były hamowane w obawie przed groźną kontrą gości.
Zgodnie z oczekiwaniami kibiców – druga połowa w wykonaniu Arsenalu była znacznie odważniejsza, lecz to wciąż nie wystarczyło, by pokonać, lub choćby zremisować z dobrze dysponowanym Liverpoolem.
Przedstawiona ilustracja umożliwia zrozumienie zmiany podejścia "Kanonierów" do gry w drugiej połowie. Już na samym początku goście próbowali wysoko oraz agresywnie doskoczyć do gospodarzy, którzy miewali problemy z wyjściem spod pressingu. Była to znaczna zmiana w stosunku do pierwszych 45 minut, kiedy to Arsenal wręcz pozorował próbę odbioru piłki, dopuszczając gospodarzy do swobodnego rozprowadzania akcji. Najlepiej świadczy o tym fakt, że na przestrzeni całego spotkania, "Kanonierzy" tylko pięć razy podjęli próbę bezpośredniego odbioru futbolówki na połowie Liverpoolu, z czego zaledwie trzy z nich kończyły się sukcesem.
W powyższej ilustracji zauważymy również nie najlepsze ustawienie Lallany i Wijnalduma, którzy nie ułatwili rozegrania Milnerowi. We wcześniejszej fazie akcji dobrą pracę wykonał Emre Can, dzięki któremu "The Reds" wrócili w posiadanie piłki i mieli możliwość korekty szyków obronnych. Nie była to jedyna sytuacja, podczas której to Niemiec był kluczowym graczem wspomagającym defensywę – Can pięciokrotnie przerywał ataki gości, wygrał 2/3 pojedynków główkowych, a do tego wykonał skuteczny blok w strefie ataku Arsenalu. Nie można przyczepić się również do skuteczności podań, gdyż oscylowała ona na 80% skuteczności. Gorzej wyglądało to w przypadku Lallany (75%). W tej kategorii brylował jednak Wijnaldum z 93% celnością. Dzięki temu Liverpool utrudnił Arsenalowi wykorzystanie ich najgroźniejszej broń, czyli ataku pozycyjnego.
Wyższy pressing, który pozwalał Arsenalowi na szybszy odbiór piłki (choć nie na połowie LFC), sprawił, że "Kanonierzy" zaczęli stwarzać groźne sytuacje podbramkowe. Przyczynił się do tego również sposób gry gospodarzy, którzy niekiedy dość naiwnie atakowali na połowie Arsenalu i umożliwiali dobrze wyszkolonym technicznie graczom Wengera na szybkie przeniesie piłki do strefy ataku. Na ilustracji widzimy przykład akcji, w której główne role odgrywają: Monreal (przy piłce), Sanchez oraz Giroud. Rzecz jasna głównym problemem Liverpoolu był sam Chilijczyk, który nie dość, że w pojedynkę rozpoczął całą akcję, to w momencie gdy Monreal miał piłkę, absorbował uwagę Clyne'a. Tym samym Anglik nie zbliżył się do Hiszpana i dał mu czas na wykonanie dokładnego dośrodkowania. Spóźniony do defensywy był w tym przypadku Mane, który powinien szybciej wesprzeć prawego defensora.
Wbrew pozorom ustawienie linii obronnej Liverpoolu nie jest złe. Zawodnicy są ustawieni bardzo wysoko, czym teoretycznie utrudniają oddanie groźnego strzału głową przez Giroud. (byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby Francuz mógł uderzyć piłkę z bliższej odległości). Błąd w tej sytuacji popełnił Klavan, który mając świadomość ogromnego potencjału powietrznego Giroud, dał mu ponad 2 metry swobody, z których napastnik skrzętnie skorzystał. Przed utratą bramki gospodarzy uratował Mignolet, ale także dobre ustawienie całej formacji, które uniemożliwiło Francuzowi strzał z bliższej odległości. Pojedynki główkowe nie były najsilniejszą stroną środkowych obrońców Liverpoolu, którzy łącznie wygrali zaledwie 5 z 9 takich starć. Z pewnością właśnie tę słabość gospodarzy próbował wykorzystać Arsene Wenger, stawiając na Giroud od pierwszych minut.
Okres pomiędzy 45-60 minutą to czas, kiedy Liverpool nieco oddał pole gościom, próbując na nowo odpowiedzieć na odmieniony Arsenal. Podczas jednego z ataków gospodarze stracili futbolówkę, czym ponownie umożliwili kontratak gościom. Podobnie jak w poprzedniej sytuacji – piłka trafiła pod nogi Sancheza, który doskonale wiedział co z nią zrobić. Rezerwowy Arsenalu wykonał długi rajd z piłką, po czym posłał idealne podanie pomiędzy obrońcami, wyprowadzając Welbecka 1 na 1 z Mignoletem. Błędów w tej sytuacji było wiele. Przede wszystkim, najlepszy gracz Arsenalu nie powinien mieć tyle swobody przy rozprowadzaniu akcji. Jak widzimy jednak na ilustracji, cała trójka pomocników Liverpoolu była zaangażowana w atak ofensywny i nie zdążyła się odpowiednio ustawić. Z powrotem do defensywy znów spóźniony był Mane - jednak to nie on popełnił największą pomyłkę. Głównym winowajcą utraty gola był Clyne, który w momencie podania do Welbecka był fatalnie ustawiony. Gdyby znajdował się bliżej Matipa, podanie pomiędzy obrońcami nie byłoby możliwe, bądź wyrzuciłoby skrzydłowego w boczną strefę boiska. Co gorsza, prawy obrońca postanowił zaatakować piłkę w najgorszym momencie, zostając znacznie w tyle za rozpędzonym Welbeckiem. Nie jest to pierwszy przypadek, kiedy Nathaniel Clyne nie ustawia się poprawnie. Podczas sobotniego spotkania znów przydarzył mu się ten błąd, który zostawił głęboką rysę na jego całkiem niezłym występie, w którym między innymi zaliczył 3 odbiory, wykonał 3 dośrodkowania i 15 aż podań w strefie ataku.
Bramka kontaktowa Arsenalu wpłynęła mobilizująco nie tylko na gości, ale także na Liverpool, który w kolejnych minutach szturmował bramkę Cecha. Mecz bardzo się otworzył, co umożliwiło gospodarzom na dużo łatwiejsze zdobywanie wolnych przestrzeni, takich jak na powyższej ilustracji. Boczne strefy pola karnego są całkowicie puste, co umożliwił między innymi Monreal swoim powolnym powrotem. Choć z tej akcji nie wyniknie zagrożenie, udowadnia ona, że pomimo prowadzenia, Liverpool wciąż licznie angażował się w ataki (w tym przypadku wartością dodaną był Clyne). Momentami wzbudzało to pewien niepokój pośród kibiców "The Reds", bowiem obawiali się oni, że Arsenal wyprowadzi kolejny skuteczny kontratak. Szczęśliwie, gospodarze porzucili brawurowe ataki a ich akcje zmuszały środek pola "Kanonierów" do nieustannych sprintów pod ich własne pole karne. Xhaka oraz Oxlade nie mieli łatwego zadania, które tylko utrudniali dobrze dysponowani Lallana i Wijnaldum. Szwajcar do spółki z Anglikiem odebrali piłkę dwukrotnie, lecz nie wygrali żadnego bezpośredniego starcia z graczami Liverpoolu – dodatkowo łącznie wykonali tylko 21 skutecznych podań w strefie ataku, co nie było wystarczającym wsparciem dla kolegów z formacji ofensywnych. Dla porównania sam Adam Lallana wykonał 23 celne dogrania w strefie obronnej Arsenalu.
Niespodziewanym sposobem na zaskoczenie obrony Arsenalu okazały się długie zagrania w poszukiwaniu ofensywnej trójki Liverpoolu. Sam Mignolet wykonał aż 22 takie wybicia, a jedno z nich było nawet początkiem akcji bramkowej. Zmieniali się adresaci podań, jednak sposób na przechytrzenie "Kanonierów" był ciągle ten sam. Długa piłka mijała środkową strefę Arsenalu, pozostawiając obrońców w sytuacji 3 na 3. Coutinho dwukrotnie bardzo inteligentnie wyciągnął za sobą Mustafiego, który był źle ustawiony i przegrał pojedynek główkowy z filigranowym Brazylijczykiem. Umożliwiło to nie tylko pozostawienie Niemca w tyle, ale także natychmiastowy obrót w stronę bramki. Pozostali obrońcy znaleźli się w sytuacji 2 na 2, rywalizując między innymi z piekielnie szybkim Mane. Tak właśnie padła pierwsza bramka dla "The Reds". Akcja na przedstawionej grafice została w ostatniej chwili przerwana przez wracającego Mustafiego. Nie zmienia to jednak faktu, że był to dobry pomysł na zaskoczenie Arsenalu, który choć miał przewagę wzrostu i siły na murawie, to nie potrafił jej wykorzystać. Dla samego niemieckiego defensora gości było to wyjątkowo niemrawe spotkanie, bowiem przegrał aż 3 z 5 pojedynków główkowych. Znacznie lepiej pod tym względem prezentował się Koscielny, który głową interweniował skutecznie aż dziesięciokrotnie. Co ciekawe, mający prezentować bezpośredni futbol Arsenal (w taki sposób Wenger tłumaczył wybór Giroud do pierwszej jedenastki), zaledwie dziewięć razy zmusił środkowych obrońców Liverpoolu do walki powietrznej.
Końcowy wynik pozostawał niewiadomą niemal do ostatnich minut, w związku z czym Arsenal nie zamierzał składać broni i próbował zdobyć bramkę dającą "Kanonierom" remis. Sytuacja przedstawiona na grafice jest ostatnią szansą gości na zdobycie gola. Iwobi otrzymał podanie w polu karnym i korzystając z bierności obrońców Liverpoolu, wycofał ją do Sancheza. Kluczowym blokiem popisał się Matip, ale poprawnie zachowała się cała szóstka piłkarzy "The Reds", którzy trzymali się blisko siebie i uniemożliwili Chilijczykowi oddanie dokładnego uderzenia. Lepiej ustawić się mogli Wijnaldum oraz Lallana, którzy kolejno powinni asekurować Bellerina (białe kółko) i Monreala (czarne kółko). Trudno jednak mieć o to do nich pretensje, pamiętając, że chwilę później stali się oni bohaterami całego meczu. Dla Matipa zablokowanie strzału Sancheza było jedynym takim przypadkiem na przestrzeni spotkania, ale z pewnością kluczowym, bowiem bez niego, Liverpool mógłby stracić 2 punkty.
Bramka tak naprawdę kończąca spotkanie Liverpoolu z Arsenalem jest przykładem inteligentnego zachowania całego zespołu. Nie chodzi tutaj tylko o świetny drybling Lallany, ale także o wszystkich zawodników, którzy poczuli możliwość rozegrania skutecznej kontry i zakończenia meczu przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Postawa w szczególności Lallany czy Wijnalduma jest wyjątkowo imponująca, kiedy przypomnimy sobie, że była już 90 minuta meczu, więc mieli oni prawo odczuwać zmęczenie. Dobrze zachował się również Origi, który dwukrotnie cofnął się z pozycji spalonej i w końcu otrzymał dobre podania, po którym sam asystował do holenderskiego pomocnika. Nieco panicznie zachowali się defensorzy "Kanonierów", mogący wykonać zaledwie dwa kroki do przodu, by ponownie złapać Belga w pułapkę ofsajdową. Nie da się jednak ukryć, że postawa obronna całego Arsenalu nie była godna pochwały, a powyższa akcja tylko to potwierdza.
Raz jeszcze wypada wspomnieć o Divocku Origim, który po wejściu na boisko pokazał się z bardzo dobrej strony. Nie tylko zaliczył asystę, ale wywalczył także groźny rzut wolny, oddał strzał w słupek i stracił tylko jedną piłkę. Dużo gorzej wyglądali pod tym względem zmiennicy Arsenalu (nie wliczając w to Sancheza), bowiem Perez tylko raz miał kontakt z piłką w strefie ataku, zaś Walcott posmakował futbolówkę ledwie trzykrotnie.
Liverpool zagrał nieporównywalnie lepiej niż w poniedziałkowy wieczór z Lester, jednak wciąż w grze "The Reds" można znaleźć pewne błędy – począwszy od obrony, kończąc na niewłaściwych decyzjach w strefie ataku. Wszystko to jednak jest możliwe do poprawy, szczególnie kiedy do gry gotowi będą rekonwalescenci. Prócz jawnych bohaterów spotkania, którzy strzelali bramki bądź asystowali, analiza pozwoliła wyłonić kilku cichych graczy zasługujący na pochlebne słowa. Takim zawodnikiem z pewnością jest Emre Can, który dobrze spisał się w środku pola, grając przede wszystkim odpowiedzialnie. Miał nieco szczęścia przy swoim drugim przewinieniu, ale wówczas wspomógł go kolega z drużyny, a tym samym drugi cichy bohater – Joel Matip. 37 celnych podań i przede wszystkim skuteczna gra w defensywie, której owocem był wspaniały blok z ostatnich minut spotkania. Występ całej drużyny należy ocenić bardzo pozytywnie i zdecydowanie zaznaczyć, że każdy zasługiwał na słowa pochwały.
Dobrą pracę wykonał również Klopp, któremu udało się zaskoczyć Wengera, kilkukrotnie wykorzystując bezpośrednie rozgrywanie piłki. Niczym szczególnie pozytywnym nie zaskoczył natomiast sam Francuz, bowiem pozostawienie na ławce rezerwowych Alexisa Sancheza było strzałem w stopę. Kiedy pojawił się on na boisku, z miejsca stał się głównym aktorem widowiska, będąc łącznikiem pomiędzy drugą linią a atakiem Arsenalu. Wraz z czasem jego aktywność malała, jednak wpłynął on również na zminimalizowanie akcji ofensywnych prawą flanką Liverpoolu. Niemniej, niesprawiedliwością wobec gospodarzy byłoby stwierdzenie, że to brak Sancheza był jedynym powodem porażki Arsenalu. "The Reds" zagrali lepiej, stworzyli sobie wiele sytuacji bramkowych, a do tego całkowicie zdominowali środek pola, pozwalając Arsenalowi wyłącznie na tworzenie akcji z kontrataku. Wszystko to sprawiło, że Liverpool dopisał kolejne 3 punkty do swojego dorobku i do niedzielnego spotkania z Burnley przystąpi w dobrych nastrojach.
PODANIA 341 – 306
POSIADANIE PIŁKI 54 – 46%
RZUTY ROŻNE 9 – 3
PODANIA W STREFIE ATAKU 180 – 113
STRZAŁY 18 – 7
FAULE 8 – 15
Analizę współtworzył @polik96
Komentarze (0)