Analiza meczu z Crystal Palace
Andy Kelly nie ukrywa, że oglądanie meczu z Crystal Palace nie sprawiło mu specjalnej radości – jak zapewne większości z nas. We wczorajszym artykule podzielił się jednak swoimi przemyśleniami, odnosząc się do wszystkich frustrujących chwil meczu.
Liverpool ma już dość
Ten dzień nadwątlił nie tylko nasze dobre samopoczucie, ale również pewność siebie The Reds. Trzy zwycięskie mecze u siebie dałyby Liverpoolowi praktycznie pewne miejsce w 'top four'. Udało się wygrać dwa pierwsze – ze Stoke i z West Bromem. Wszystkim wydawało się, że odradzające się Palace nie sprawi zespołowi z Anfield specjalnych problemów. Oczywiście stało się, co się stało. W grę naszych piłkarzy znowu wkradła się niekonsekwencja i niemoc. Po raz kolejny obserwujemy, w jaki sposób rozwija się Liverpool – dwa kroki naprzód i jeden wstecz. Crystal Palace zostało właśnie dwunastą drużyną, która wygrała z The Reds trzy spotkania z rzędu. Skompletowaliśmy swoją 'parszywą dwunastkę'.
Para stoperów w postaci Dejana Lovrena i Joela Matipa nie radziła sobie z Christianem Benteke. W szczególności Chorwat dawał się ogrywać raz za razem. Nie sposób również nie wspomnieć o drugiej stronie formacji Liverpoolu. Zawodnicy ofensywni popisali się – uwaga – aż jednym strzałem na bramkę przeciwnika.
Kibice drużyny przyjezdnej zasiadający na trybunie po stronie Anfield Road śpiewali w najlepsze „pewnie macie nas już serdecznie dość” ('you must be sick of us'). Muszę im przyznać rację. Mam dość Crystal Palace. Mam jednak o wiele bardziej dość patrzenia, jak zawodnicy defensywy Liverpoolu raz po raz powtarzają te same błędy.
Straciliśmy kolejną bramkę po stałym fragmencie gry. To już siódmy gol strzelony do siatki The Reds po rzucie rożnym w tym sezonie. Prawie połowa bramek straconych przez zespół z Anfield została strzelona ze stojącej piłki. Sam Allardyce przyznał, że powiedział swoim piłkarzom, że nasi piłkarze nie radzą sobie w obronie w takich sytuacjach. Wszyscy już doskonale wiedzą, jak wielką jest to słabością Liverpoolu.
Jürgen Klopp swój pierwszy przegrany mecz w Liverpoolu zanotował w listopadzie 2015 roku. Właśnie przeciwko Palace. Można mieć nadzieję, że ta ostatnia porażka nie stanie się jedną z bardziej brzemiennych w skutki za jego kadencji. Manchester United idzie jak burza i niewykluczone, że pozbawi The Reds czwartego miejsca w tabeli.
Skład ławki rezerwowych jasnym sygnałem dla FSG
Nie ma to jak młode talenty z własnej akademii. Najlepiej takie, których nazwiska nie są jeszcze znane w świecie. Tacy zawodnicy nie muszą zmagać się z bagażem doświadczeń, porażek, nietrafionych strzałów i przegranych pojedynków. Na ławce rezerwowych Liverpoolu aż roiło się od młodzieży. Zasiadło na niej dwóch siedemnastolatków, osiemnastolatek i dziewiętnastolatek. Loris Karius (23 lata), Alberto Moreno (24) i Marko Grujić (21) to przy nich niezwykle zaprawieni w bojach piłkarze. Piłkarze z ławki zaliczyli dotąd łącznie 73 występy w Premier League, z czego za 56 z nich odpowiada Alberto Moreno. Tak dla porównania, na ławce Palace siedzieli zawodnicy, którzy w lidze zagrali już 611 razy.
To nie musi się oczywiście przekładać na wynik. Niezaprzeczalnie jednak daje do myślenia. Liverpool nie ma głębi w składzie. Nasze zasoby są na wyczerpaniu. Oczywiście w niczym nie pomógł Daniel Sturridge, który przed meczem znowu (znowu, do ciężkiej cholery!!! – przyp. tłum.) zrezygnował z gry ze względu na jakiś drobny uraz. Gdy Klopp musiał zwrócić się o pomoc do zawodników rezerwy, by mieć szansę odrobić straty w meczu, musiał tak na prawdę obejść się smakiem.
Jako pierwszy na murawę wszedł Trent Alexander-Arnold, czyli 18-letni boczny obrońca lub pomocnik. Ma wielki talent i ogromny potencjał. Potrafi również strzelać bramki, ale trudno w nim widzieć kogoś, na kim można oprzeć grę w kontekście pogoni za miejscem premiującym drużynę do gry w Lidze Mistrzów. Szczególnie, że do końca sezonu zostało tylko pięć spotkań. Potem na boisku zameldował się Moreno. Kolejny boczny obrońca, którego ostatnim wielkim wyczynem było nietrafienie do pustej bramki w meczu z West Bromem. I wreszcie Grujić. To młody pomocnik, który, jak wiemy, ma ciąg na bramkę. Niestety w ostatnich miesiącach grał nieczęsto, i to w składzie U-23.
Ot, cała historia. Brak głębi. Żadnych poważnych zmienników. To dość oczywiste, prawda? Z pewnością menedżer Liverpoolu zdaje sobie z tego sprawę lepiej niż ja. Miejmy nadzieję, że w tym roku nam się po prostu upiecze. Trzymajmy też kciuki, to może ta „oczywista oczywistość” dotrze wreszcie do FSG.
„Z gówna bicza nie ukręcisz” – klasa Coutinho idzie na marne
Szczerze mówiąc, Philippe Coutinho nie zaliczył udanego początku meczu. Zamiast przyjmować piłkę, pozwalał by odbijała się ona od niego jak od byle trampkarza. Liverpool tracił futbolówkę zbyt wiele razy. Nie wychodziły mu również podania. Pokłócił się nawet z Origim, twierdząc, że Belg powinien był pobiec do piłki, a nie na nią czekać.
Po kilku chwilach magiczna moc powróciła jednak do naszego boiskowego czarodzieja. Najpierw wywalczył rzut wolny ponad 25 metrów od bramki rywali, a następnie idealnie podkręcił piłkę tak, że Wayne Hennessey nie miał szans obronić strzału. Liverpool wyszedł na prowadzenie. Od tego momentu to on wiódł prym w szeregach The Reds. Dzięki błyskotliwemu dryblingowi mógł podwyższyć wynik na 2–0. W tej akcji popisał się jednak nie tylko cierpliwością, ale również uczciwością – mógł runąć na murawę i byłby karny. Nikt nie miałby mu tego za złe. Wolał jednak utrzymać się na nogach i oddać strzał. Niestety obrońca zablokował uderzenie. Później wykonał doskonałe podanie do Moreno, który jednak zawalił przy dośrodkowaniu. Brazylijczyk przez całe spotkanie wyglądał na jedynego piłkarza Liverpoolu, który może ewentualnie być w stanie podwyższyć wynik meczu.
Coutinho w tym sezonie trafiał do siatki przeciwników już dziesięciokrotnie. To pierwszy raz, kiedy udało mu się osiągnąć dwucyfrowy wynik. Cztery bramki strzelił w ostatnich pięciu meczach. To świadczy o tym, że jego forma jest coraz lepsza odkąd wrócił z przerwy reprezentacyjnej. Niestety cały jego wysiłek poszedł na marne, bo koledzy z drużyny nie stanęli na wysokości zadania.
Sakho na nagłówkach gazet – nawet po meczu, w którym nie zagrał
Jeżeli ktokolwiek myślał, że Mamadou Sakho ma jeszcze szanse na powrót na Anfield jako zawodnik Liverpoolu, to jego zachowanie po bramce wyrównującej powinno raczej wybić wszystkim takie myśli z głowy. Cieszynka, jaką wykonał z Christianem Benteke wyglądała na taką, którą obaj panowie musieli wcześniej ćwiczyć sobie w szatni. A pomyśleć, że jeszcze niedawno francuz zarzekał się, że jest „żołnierzem Liverpoolu”. Czy to się już kwalifikuje na proces o zdradę?
To niby tylko zabawna „piąteczka” sklejona przez dwóch kumpli, ale jednak sprawia, że wielu kibiców będzie się teraz zastanawiało, dlaczego w ogóle posadzono go na ławce Palace, skoro i tak nie miał prawa zagrać w tym spotkaniu. Sakho doskonale wie, że jego czas w Liverpoolu dobiegł końca. Ta pewność była widoczna w jego zachowaniu. Nie ma tu nic do rzeczy fakt, że dopiero co wyznawał publicznie, jakim świetnym trenerem jest Klopp, i że chętnie przywdziałby znów koszulkę The Reds. Zdecydowanie mocniejszy wydźwięk miało to, co zrobił przy linii bocznej, na oczach niemieckiego szkoleniowca. Klopp pozostaje również nieugięty w swoim postanowieniu, żeby Francuza więcej nie dopuszczać do swojego zespołu.
Dla Sakho to był dobry tydzień. UEFA oznajmiła, że stał się on ofiarą nieszczęśliwego nieporozumienia, i że nie powinno się go zawieszać za rzekomy doping. Podczas meczu z Palace zawodnik sam sprawił, że jego sytuacja się pogorszyła.
Podsumowując: Papier, kamień, nożyce? Wyp***. Za. Drzwi.
Benteke znowu gnębi The Reds
Wiedzieliśmy, że tak się stanie, prawda? Benteke znowu nie zawiódł kibiców Palace. Nie ma to nic wspólnego z tym, że grał w barwach The Reds. On po prostu znalazł sposób na Liverpool. Przed tym meczem miał na koncie już pięć bramek w siedmiu spotkaniach z zespołem z Anfield. Po tym starciu rekord się poprawił – teraz jest pięć bramek w trzech ostatnich meczach z Liverpoolem. To więcej trafień, niż zaliczył przez cały sezon gry w klubie z Merseyside.
Większość ostrzeżeń dotyczących Benteke skupiała się na jego grze w powietrzu. Wiadomo jednak, że ten zawodnik oferuje znacznie więcej. Fakt, iż dwie trzecie zdobytych przez niego bramek zostało strzelone nogami, mówi sam za siebie. Nikogo więc nie powinno dziwić, że świetnie wykończył dośrodkowanie Cabaye w pierwszej połowie. Belg podwyższył wynik już głową, aczkolwiek bez wyskoku. Po prostu wykorzystał błąd Firmino i nie dał szans Mignoletowi. Być może zniweczył również szanse Liverpoolu na zakończenie rozgrywek w pierwszej czwórce ligi.
Nie da się ukryć, że nie był to odpowiedni piłkarz dla Liverpoolu. Nic z tego, co widzieliśmy w meczu z Palace nie zmieni tego faktu. Jest to jednak z pewnością świetny napastnik.
Trybuny na Anfield pożegnały go brawami. Cholernie to było frustrujące, ale również w pełni zasłużone.
Andy Kelly
Komentarze (0)