Brak kreatywności wciąż nęka LFC
W reakcji na asertywną postawę władz Liverpoolu wobec trzeciej, opiewającej na łączną kwotę 118 mln funtów oferty za Philippe Coutinho przedstawiciele Barcelony w piątek ponownie podjęli negocjacje, wystosowując jedno z dziwniejszych transferowych ultimatów.
Kataloński klub, w całej swojej mądrości, poinformował oficjeli z Anfield, że ci mają czas do niedzielnego wieczora by zmienić zdanie i po namyśle przyjąć raz złożoną ofertę – w innym razie zostanie ona wycofana.
Innymi słowy: mówimy o ofercie, co do której Liverpool dwukrotnie przestrzegał, by jej nie składać, a następnie z miejsca ją odrzucił, tymczasem druga strona grozi, że lada moment propozycja może przestać być aktualna.
Koniec końców klub z Camp Nou zdołał w czasie tej sagi wywołać uśmiech na twarzy włodarzy Liverpoolu.
Sadio Mané zdołał zapewnić dobre nastroje w ekipie Jürgena Kloppa dzięki zwycięskiej bramce z 73-minuty, która jednocześnie – na tym etapie sezonu – nie powinna sprawiać wrażenia aż tak ważnej. Szczególnie gdy uświadomimy sobie, że w roli „tego złego” wystąpił Luka Milivojević z Crystal Palace. Pomocnik zawinił, zbyt długo zastanawiając się, co zrobić z piłką. Wtedy właśnie Dominic Solanke, świeży nabytek w talii Kloppa, zaszarżował go, w efekcie czego piłka trafiła do Mané. W przeciągu dwóch minut Milivojević został zmieniony przez menedżera Orłów Franka de Boera, który wiąż czeka na swoje pierwsze zwycięstwo.
Przełamanie przyszło w następstwie narastającego napięcia wokół Anfield, gdy absencja Coutinho, ponoć z uwagi na uraz pleców, może się wydawać najmniejszym z problemów Kloppa. Liverpool zdążył się już przyzwyczaić, że Crystal Palace potrafi uprzykrzyć życie – goście wygrali podczas swoich trzech ostatnich wizyt na tym obiekcie – jednak to właśnie w pracochłonnym występie można się doszukiwać wstrząsu, jaki nastąpił w systemie gry the Reds.
Drużynę trawił brak kreatywności, który tłumił ofensywne zapędy oraz brak dynamiki w środku pola – zupełnie jak podczas zremisowanego 3:3 meczu z Watfordem czy wymęczonego, bezładnego zwycięstwa nad TSG 1899 Hoffenheim. Dodatkowo mamy jeszcze do czynienia ze słabością obrony Liverpoolu, która zostałaby wykorzystana, gdyby tylko Christian Benteke w 55. minucie zamiast w połowę trybuny na Anfield Road End trafił do bramki Simona Mignoleta.
Sobotnie spotkanie było prawdopodobnie jedną z okazji, kiedy to Coutinho zostałby przesunięty na środek pomocy, jednak istotę problemu obnaża także brak Adama Lallany. Problem Kloppa z absencją Anglika i jego kontuzjowanym udem z wszelkim prawdopodobieństwem potrwa do grudnia, a ponadto nikt nie potrafi odpowiedzieć, jak Coutinho zareaguje na swoją obecność w Merseyside po 1 września. Można założyć, że Brazylijczyk co najmniej częściowo pozostanie myślami poza Anfield, a pytanie – czy Klopp jest typem menedżera, który potrafi współpracować z „nieobecnym” graczem? – pozostaje otwarte.
Na zakontraktowanie posiłów mogących pobudzić ekipę Liverpoolu pozostało 12 dni i to mimo faktu, że to lato miało przynieść wzmocnienia rdzenia drużyny – Naby’ego Keïtę i Virgila van Dijka – nie ich substytuty.
Niemniej wraz z upływającymi miesiącami Liverpool będzie musiał zaprezentować znacznie więcej niż w starciu z Palace. Pierwsze 73 minuty, raczej niż ostatnich 17 (kiedy goście przesunęli do ataku Scotta Danna), powinny to Kloppowi dobitnie uświadomić.
Komentarze (13)
Z przodu sobie radzimy bez niego. Gorzej u nas wygląda obrona, a za ponad 100 milionów można się nieźle wzmocnić.
Postawa zarządu? Bardzo dobra, jeżeli chcemy się liczyć w czymkolwiek to koniec sprzedawania kluczowych zawodników.
I zapewne to wina słabej obrony, że przeciwnik oddał tylko jeden strzał celny?
Jak mnie irytuje to wasze wiecznie nie zadowolenie...
Ale wiesz, że to jest 81mln w 5 letnich ratach? Bonusy sa nie realne. To jest niewiele 15 mln rocznie, a za rok czy dwa 15 mln będzie kosztował Wawrzyniak...