Henderson o grze w reprezentacji
Zapraszamy do lektury ciekawego tekstu autorstwa Jordana Hendersona. Kapitan the Reds opisał swoje początki przygody z futbolem, wspomnienia z kolejnych turniejów mistrzowskich i czym dla niego jest gra w kadrze narodowej.
Reprezentacja Anglii zawsze znajduje się w centrum uwagi – spada na nią dużo krytyki, gdy sprawy idą kiepsko, a gdy idzie lepiej, zbiera mnóstwo pochwał i ekscytuje. To nieodzowna część futbolu.
Menadżer i piłkarze mogą zrobić różnicę. Jako kadra, koncentrujemy się na naszej pracy zarówno na zgrupowaniu jak i na boisku – dajemy z siebie wszystko dla drużyny i dla kraju.
Tak to wygląda za każdym razem, gdy gramy dla Anglii.
Zacząłem grać, gdy byłem bardzo mały, w wieku dwóch czy trzech lat. W ogródku za domem kopałem z tatą piłkę. Lecz to mój pierwszy zorganizowany mecz najbardziej utkwił mi w pamięci.
Miałem wtedy może z sześć lat, gdy tata przywiózł mnie na mój pierwszy mecz. Jednak sprawy nie potoczyły się tak, jak bym sobie tego życzył. Wszedłem w przerwie, lecz po chwili zbiegłem z boiska cały we łzach.
Będąc szczerym, do dzisiaj nie mam pojęcia dlaczego. To nie tak, że nienawidziłem futbolu. Kochałem kopać piłkę, ale gdy doszło do poważnego meczu, nie wiedziałem co ze sobą począć i spanikowałem.
Trener musiał wprowadzić za mnie innego chłopaka! Jednak wróciłem do treningów, a z czasem przywykłem się do tych meczów.
Lato 1996 roku to nie tylko mój pierwszy start w zawodach piłkarskich, to także Mistrzostwa Europy rozgrywane na boiskach w Anglii. Jeden obrazek z tego turnieju zapadł mi szczególnie głęboko w pamięć.
Oczywiście, byłem wtedy bardzo młody, pewnie rodzice sadzali mnie na kanapie u mamy w domu i razem z rodziną oglądaliśmy mecze, lecz gola Gazzy ze Szkocją na Wembley pamiętam bardzo dokładnie.
Pojedynki Anglii ze Szkocją to zawsze wielkie wydarzenia, lecz tutaj stawka była jeszcze większa. Na szali znajdowały się trzy punkty, a zwycięzca miał wielką szansę na awans z grupy.
Tuż przed przerwą Alan Shearer wyprowadził Anglię na prowadzenie, lecz potem Szkocja wywalczyła karnego. Podszedł do niego Gary McAllister, ale David Seaman go wybronił. Potem, minutę później, było już 2:0 dla Anglii.
Każdy fan piłki w Anglii pewnie potrafi przywołać w głowie ten moment, przez wielu uważany za jeden z najlepszych w historii angielskiej piłki – Gazza przerzucający piłkę nad głową obrońcy i posyłający płaski strzał w krótki róg.
Widok Gazzy upadającego na murawę z wzniesionymi rękoma, wrzawa na Wembley i szalejący tłum – tym właśnie jest dla mnie reprezentacja.
Potem pamiętam Michaela Owena i jego gola przeciwko Argentynie na Mistrzostwach Świata dwa lata później. Miał wtedy dopiero 18 lat! Te wspomnienia pokrywają się też z moimi dwiema pierwszymi koszulkami reprezentacji, jakie miałem w swojej kolekcji – szarą, z herbem na środku z Euro 96 oraz białą, z czerwonym paskiem z 1998 roku.
Jeśli miałbym wskazać kogoś, kto był ze mną na każdym kroku, od ogrodu za domem po chwilę obecną, byłby to mój tata. Wciąż często rozmawiamy, zawsze po meczu. Teraz jednak częściej mówimy o występie drużyny i ogólnym przebiegu spotkania.
Czasami zdarza mu się bardzo krytycznie oceniać moje występy, ponieważ zawsze chciał, bym się poprawiał, grał jeszcze lepiej. Prawdę mówiąc, więcej ma do powiedzenia po tym, jak zagrałem dobrze, niż jak nie poszło mi zbyt dobrze. Jeśli mnie mocno krytykuje, wiem, że dobrze mi poszło. To trochę zaprzeczenie!
Transfery między klubami to część tej gry. W czerwcu 2011 roku, gdy jadłem lunch ze swoją dziewczyną i znajomymi, dostałem telefon od jednego z szefów w Sunderlandzie. Powiedzieli mi, że uzgodnili kontrakt z Liverpoolem i teraz powinienem się tam udać, by uzgodnić warunki kontraktu indywidualnego. Kilka godzin później, jechaliśmy z tatą autostradą M6 do Liverpoolu. Późno dojechaliśmy i następnego ranka byłem w Melwood. Do wieczora byłem już oficjalnie piłkarzem Liverpoolu. To było coś surrealistycznego.
Jednym z powodów, dla których Liverpool znaczył dla mnie tak dużo był fakt, że mogłem dzielić szatnię ze Stevenem Gerrardem. Gdy dorastałem, to był mój ulubiony piłkarz reprezentacji Anglii. Miał również wielki wpływ na moją karierę, najpierw z daleka, gdy oglądałem jego występy w TV, a potem jeszcze mocniej, po osobistym poznaniu.
Na początku czułem się dziwnie w towarzystwie Steviego – to wielki piłkarz zarówno dla Liverpoolu jak i dla Anglii. Jednak to ktoś, kto szybko sprawia, że czujesz się komfortowo. Zanim się spostrzegłem, przebywanie z nim było całkowicie normalne, a on sam okazał się być fantastyczną osobą, od której mogłem uczyć się każdego dnia.
Właściwie, zagrałem u jego boku w trakcie debiutu w reprezentacji Anglii przeciwko Francji w 2010 roku. Wtedy jeszcze występowałem w Sunderlandzie i pamiętam jak dostałem wiadomość z powołaniem do kadry – był piątkowy wieczór i byłem w hotelu w Londynie, a następnego dnia graliśmy z Chelsea. Czułem się podekscytowany, ale i poddenerwowany, ponieważ po raz pierwszy miałem dołączyć do tych wszystkich znanych nazwisk. Cieszyłem się jednak z każdej minuty w kadrze, udziału w treningach i ze spędzania czasu z grupą. Po meczu byłem rozczarowany porażką, ale też przede wszystkim zmotywowany, by zrobić wszystko, co w mojej mocy, by zatrzymać miejsce w składzie i pokazać na co mnie stać.
Przed Euro 2012 nie spodziewałem się powołania. Pojechałem na zgrupowanie, lecz nie załapałem się do kadry. Miałem nadzieję, że uda mi się dostać na turniej w Brazylii, rozgrywany dwa lata później. Wtedy jednak miałem jechać do Meksyku na wakacje ze znajomymi. W drodze na lotnisko Heathrow, pojechaliśmy pociągiem z Liverpoolu do Londynu. Mój telefon zawibrował. To była Michelle, która pracowała w sztabie reprezentacji.
- Cześć Jordan, nie wiem czy wiesz, ale Frank jest kontuzjowany – powiedziała. – Nie jedzie z nami na Ukrainę. Menadżer chce, byś do nas dołączył.
Byłem wniebowzięty, że dostałem szansę pojechać i zagrać na wielkim turnieju dla Anglii. Moi znajomi nie byli jednak szczęśliwi! Pożegnałem się z nimi w Londynie i wskoczyłem do taxi, by dołączyć do drużyny w hotelu przed wylotem do Krakowa.
W trakcie turnieju, wszedłem z ławki zarówno przeciwko Francji jak i Włochom. Szykowałem się na wykonanie jedenastki w meczu z Włochami, lecz do tego nie doszło. Gdy wchodzisz z ławki, masz mnóstwo energii, przepełnia cię adrenalina. Wchodząc na boisko, jesteś nakręcony, ale po chwili wszystko wraca do normy i w pełni się koncentrujesz na grze. Jako rezerwowy gra się inaczej niż przy wyjściu w podstawowym składzie. Jednak jedną z tych rzeczy, których się nauczyłem dorastając, również od takich zawodników jak Stevie, to przewodzenie przez dawanie przykładu, nie tylko podczas meczu, ale także na treningach i w hotelu.
Z tą mentalnością pojechałem na Mistrzostwa Świata do Brazylii, gdzie nie ugraliśmy tyle, ile powinniśmy mimo, iż mieliśmy dobrą mieszankę piłkarzy i świetną atmosferę w kadrze. Potem było Euro 2016 we Francji.
W jednym z meczów Liverpoolu przed Euro 2016 doznałem kontuzji kolana, co było dla mnie wielkim rozczarowaniem. Wracałem do zdrowia podczas obozu przygotowawczego przed turniejem, pracowałem ciężko z fizjoterapeutą nad powrotem do sprawności meczowej i starałem się odegrać swoją rolę podczas obozu. Dużo czasu spędzaliśmy w pokoju gier, graliśmy w ping-ponga, rzutki, w bilard i oczywiście w FIFĘ. Dele Alli był chyba najlepszy. Daniel Sturridge też całkiem niezły. Kiedyś często grałem, lecz odszedłem na emeryturę – mając dwójkę dzieci, tak jak ja, niestety nie masz zbyt wiele czasu na konsolę.
Czas spędzony z chłopakami bardzo mi pomógł, ponieważ kontuzje mogą odcisnąć duże piętno na psychice. Jestem wobec siebie bardzo krytyczny, gdy nie wracam do zdrowia tak szybko, jak wydaje mi się, że powinienem. Zdałem testy medyczne przed wylotem do Francji, lecz po powrocie po kontuzji inaczej się gra niż po serii dobrych występów.
Dlatego porażka z Islandią tak mocno mnie zabolała. Czułem, że mogłem dać z siebie więcej. Wiedziałem, że mogłem.
Po meczu w szatni doświadczyłem najsmutniejszego momentu w swojej piłkarskiej karierze. Przepełnionego emocjami. Wszyscy byliśmy w fatalnych nastrojach, szczerze mówiąc też zszokowani. Na początku panowała grobowa cisza. Menadżer i Wayne powiedzieli kilka słów, lecz przez większość czasu wszyscy milczeli.
Nie byliśmy rozczarowani. Mieliśmy złamane serca.
Wierzę, że ten zespół może grać inaczej. Mamy dobrą kadrę. Możemy osiągnąć wielkie rzeczy. Ta grupa jest już ze sobą od dłuższego czasu, mamy na swoim koncie duży turniej i możemy teraz iść naprzód. Stworzyły się więzi i zawiązały przyjaźnie, bez względu na przynależność klubową. Teraz wszystko zależy od nas.
Musimy przemówić na boisku. Tylko na tym się koncentrujemy.
Jordan Henderson
Komentarze (2)