Opinie prasy po meczu
Mohamed Salah zdobył dwie bramki i pomógł Liverpoolowi pokonać Crystal Palace 4-3, mimo że The Reds przegrywali do przerwy jedną bramką w sobotnim meczu na Anfield.
Roberto Firmino i Sadio Mané również wpisali się na listę strzelców w mającym dramatyczny przebieg spotkaniu, a Liverpool po raz kolejny umocnił się na prowadzeniu w tabeli Premier League.
Co o meczu pisały angielskie media?
James Pearce, Liverpool Echo
To, co działo się po końcowym gwizdku, mówi samo za siebie. Nabuzowany Jürgen Klopp najpierw wyściskał swojego kapitana, a następnie raz za razem wyrzucał pięści w powietrze bijąc się w piersi tuż przed fanami zajmującymi miejsca na The Kop. Anfield odpowiedziało wspólnym okrzykiem. Liverpool wyszedł ostatecznie bez szwanku z meczu, będącego emocjonalnym rollecoasterem dla kibiców i powiększył swoją przewagę w Premier League nad resztą stawki do siedmiu punktów. Zwrotów akcji było chyba więcej niż w hollywoodzkim blockbusterze, ale ostatecznie skończyło się tylko na strachu i Liverpool wciąż zachowuje szanse na upragnione mistrzostwo. Niemal można było usłyszeć jęk zawodu w Manchesterze. W wieczór, w który klub uhonorował legendarnego Boba Paisleya, podopieczni Kloppa również postanowili swoim występem nawiązać do przeszłości. Mecz wyglądał jak powrót do czasów, w których Liverpool bywał groźny w ofensywie, ale też bardzo wrażliwy na ataki przeciwników. Gdy presja rosła, nie chcieli się spiąć. Mimo to tym razem piłkarze The Reds pozostali nieugięci i pokazali, że potrafią się podnieść. Charakter i głód tego zespołu imponuje w takim samym stopniu jak jego jakość i etyka pracy jego członków. Przykładem świecił choćby Jordan Henderson, który walczył o każdą piłkę, choć równie waleczni byli Andrew Robertson, czy James Milner.
David Lynch, Evening Standard
Często mówi się, że w trudnych momentach poznaje się dobrą drużynę i jeśli mowa o radzeniu sobie w trudnych momentach, Klopp nie może mieć zarzutów do swoich piłkarzy po sobotnim meczu na Anfield. Wielkie słowa uznania należą się piłkarzom Crystal Palace, ponieważ swoją grą sprawili The Reds trudności, z którymi rzadko mierzyli się w czasie dotychczasowych 23 meczów. Jak wiele jednak ciosów by nie zadali piłkarze Roya Hodgsona przez 90 minut, nie byli oni w stanie zabić w gospodarzach wiary, czy nawet przekonania, że sięgną po kolejne cenne trzy punkty. Szczelna defensywa dotychczas była wprawdzie kluczem do świetnych wyników Liverpoolu w obecnym sezonie, ale gdy ta zawiodła, The Reds znaleźli inny sposób na zwycięstwo. To bardzo dobra wróżba dla Liverpoolu w kontekście pozostania w grze o mistrzostwo do samego maja.
Neil Jones, Goal.com
Nikt nie myślał, że będzie łatwo, prawda? Liverpool ma siedem punktów przewagi nad resztą stawki w Premier League, ale nie obeszło się bez cierpień. Na Anfield zapomniano już, jak to jest doświadczać 'rollercoastera' Kloppa, tu mieliśmy natomiast przerażające przypomnienie tamtych czasów. To był skok do czasów minionych, czasów 'heavy metalowego' futbolu, uporządkowanego chaosu itd. Zespół Crystal Palace, zajmujący 14. miejsce w tabeli, napędził ogromnego stracha liderom. Odgłos towarzyszący końcowemu gwizdkowi Jona Mossa mówił wszystko. To było zwycięstwo, które trzeba świętować po popołudniu, które trzeba było przetrwać. Na sam koniec Klopp udał się przed The Kop. Zaciśnięta pięść wywołała okrzyk tysięcy gardeł zasiadających na najsłynniejszej trybunie w piłkarskiej Anglii. Boss The Reds wiedział, jak zwycięstwo było ważne, również dla kibiców. 'Ktoś zapytał mnie o odczucia po ostatnim gwizdku. Poczułem ulgę' - mówił po meczu. Jeszcze wcześniej za jego kadencji po porażce z Crystal Palace na Anfield czuł się 'dość samotny', ponieważ fani odwracali się od zespołu w trudnych momentach, jednak sytuacja uległa diametralnej zmianie od tamtego czasu. Teraz panuje idealna harmonia i to od trybun po boisko, czuć wszechobecną wiarę. Nikt nie opuszczał meczu przedwcześnie. Generalnie przyczyna jest prosta: Liverpool pozostaje w fotelu lidera i zdał właśnie kolejny test na potwierdzenie swoich mistrzowskich aspiracji. The Reds wygrali 19 z 23 dotychczasowych meczów w Premier League. Jeszcze 14 i zakończy się ten długi i bolesny czas oczekiwania na tytuł, bez względu na to, co wydarzy się gdzie indziej.
Steve Bates, Daily Mirror
W przerwie na boisku ustawili się Ci, którzy razem zebrali prawdopodobnie więcej trofeów niż jakakolwiek grupa piłkarzy w historii Liverpoolu. W odpowiednim czasie. Akurat, gdy współczesne gwiazdy pod wodzą Kloppa najbardziej potrzebowały inspiracji i przypomnienia, jak wiele pracy wymaga zdobycie najcenniejszego futbolowego trofeum w Anglii, bohaterzy wspaniałej historii Liverpoolu zajęli miejsca na środku boiska w przerwie meczu. Kenny Dalglish, Phil Neal, Graeme Souness, Terry McDermott, Ian Callaghan, Jimmy Case, David Fairclough i inni; jeśli jacyś ulubieńcy The Kop wiedzą, jak zdobyć tytuł, to z pewnością oni. Byli zawodnicy klubu pojawili się na Anfield, by uczcić setną rocznicę urodzin legendarnego menedżera, Boba Paisleya, któremu z resztą również nieobce były trofea. I to ich obecność okazała się być zbawienna, bo podopieczni Kloppa odpowiedzieli na trudności dokładnie tak, jak legendy minionych lat robiły to wiele sezonów temu - z charakterem, determinacją, przekonaniem i, w tym wypadku, odrobiną szczęścia, które potrzebne jest wszystkim drużynom na długiej drodze po tytuł. Jeśli jednak posiadasz w swoim ataku Salaha, wszystko jest możliwe - nawet w gorsze dni. Ciężko wymyślić coś oryginalnego na temat gry Egipcjanina, który wrócił ostatnio do najlepszej formy i ma kluczowy wkład w grę Liverpoolu, gdy ten potrzebuje tego najbardziej.
Komentarze (0)