Torres jednym z najlepszych
Fernando Torres powinien być zapamiętany jako legenda Liverpoolu. Jego odejście do Chelsea skrzywdziło wielu fanów, jednak na Anfield „chłopak ze słonecznej Hiszpanii” był snajperem, którego obawiała się cała Europa.
8 kwietnia 2008 roku. Walka na Anfield w ćwierćfinale Ligi Mistrzów pomiędzy Liverpoolem i Arsenalem jest niezwykle zacięta i żadna z drużyn nie ma zamiaru ustąpić w walce o wymarzone trofeum. Pomimo otwartego wyniku meczu i stawki jaką był półfinał najważniejszego europejskiego turnieju, oba zespoły grały bez jakichkolwiek skrupułów i ograniczeń - tak jak to ma miejsce w przypadku rywalizacji w Premier League. Aż nadeszła 69 minuta…
Wciąż utrzymywał się wynik 1:1 (2:2 w dwumeczu), kiedy to Peter Crouch zgrał futbolówkę do zawodnika z numerem 9 na koszulce. Ten wykonał jedno dotknięcie piłki, drugie, trzecie. Kiedy wszyscy zorientowali się co się dzieje, ten oddał prawą nogą precyzyjny strzał w górny róg bramki strzeżonej przez Manuela Almunię, wywołując hałas i euforię wszystkich kibiców obecnych tego wieczora na Anfield.
Urodę tego gola można oglądać na YouTube w nieskończoność. Najlepsi z najlepszych cechują się tym, że ich wyczyny boiskowe pozostają w pamięci kibiców na długie lata lub też na zawsze. Podczas swojego „złotego” okresu w czerwonej koszulce, Fernando Torres taki właśnie był – najlepszym z najlepszych.
Grając w Liverpoolu był najbardziej niebezpiecznym napastnikiem w Europie, którego obawiały się wszystkie defensywy rywali. Gol strzelony Arsenalowi to tylko jeden z przykładów geniuszu strzeleckiego hiszpańskiego napastnika. Można byłoby jeszcze przytoczyć ich z 10 lub 15 takich jak np. pamiętny debiutancki gol na Anfield, kiedy to na metrze uciekł Talowi Ben-Haimowi i z zimną krwią wykończył akcję, cudowny strzał przeciwko Blackburn oraz bramki, które wprowadzały w ekstazę w trakcie derbów Merseyside.
Fernando Torres, pobijając rekord transferowy i przechodząc za 20 milionów funtów z Atletico Madryt, był pierwszym transferem Liverpoolu, po sfinalizowaniu którego uważano, że cały klub wzniesie się na „inny poziom”. Był piłkarzem, o którego zabiegały wszystkie topowe kluby w Europie, ale to Rafa Benitez przekonał go do przeprowadzki do miasta Beatelsów.
Kariera Hiszpana to nie tylko te wszystkie lata spędzone na Anfield. Jest on uwielbiany przez fanów Atletico Madryt, w którym to zaliczył dwa epizody – jako nastolatek oraz dojrzały piłkarz. Grał również w Chelsea, z którą to zdobył ważne trofea, w tym puchar Ligi Mistrzów. Jednakże w tej relacji nie było wzajemnego dopasowania. Niebieski nigdy nie był jego kolorem.
Czerwony, w przeciwieństwie do niebieskiego, pasował do niego jak ulał. Pierwszy ciężki test, jak to ma miejsce w przypadku zmiany drużyny, czekał na Torresa już na pierwszym treningu Liverpoolu. Dla przykładu, jego rodak Xabi Alonso, z miejsca przypodobał się swoim nowym kolegom w 2004 roku, kiedy ci na pierwszych zajęciach dostrzegli jak wspaniale ma on ułożoną stopę i z jaką precyzją potrafi zagrać piłkę.
Fernando Torres miał trochę cięższe zadanie, a swoją wartość udowodnił w starciu z ikoną The Reds Jamie’m Carragherem. Podczas treningu obaj zawodnicy wyskoczyli do górnej piłki. Hiszpan dosłownie wbił się w angielskiego obrońcę, który to upadł na murawę i zwijał się z bólu. Napastnik nie zwrócił na niego uwagi, tylko grał dalej i wykończył całą akcję golem. Carragherowi niesamowicie się to podobało.
- To urodzony zwycięzca i osoba, która jest gotowa, żeby iść „na wojnę” za swój klub i kolegów z drużyny – stwierdził Carragher.
Pierwszy rok Torresa w Liverpoolu był niesamowity. Bił rekordy, stał się ikoną Anfield i zakończył sezon strzelając gola w finale Mistrzostw Europy, który jak się okazało dał reprezentacji Hiszpanii upragniony tytuł mistrzów starego kontynentu. Sześć miesięcy później, zajął trzecie miejsce w plebiscycie Złotej Piłki magazynu France Football ustępując tylko Leo Messiemu i Cristiano Ronaldo. Przebywał w tak zacnym towarzystwie genialnych piłkarzy.
Krytycy twierdzili, że Torresowi brakowało umiejętności gry lewą nogą, jednakże prawda jest taka, że on jej zwyczajnie nie potrzebował, ponieważ jego prawa była tak fenomenalna. Do tego był niesamowicie szybki, dynamiczny, a gdy dostał już piłkę to jego celem było tylko i wyłącznie trafić do siatki. Wyglądał jak ktoś stworzony do ustanawiania i bicia kolejnych rekordów. Taki właśnie był „chłopak ze słonecznej Hiszpanii” - jak śpiewało w jego stronę słynne The Kop.
W trakcie pobytu w Liverpoolu, niestety dużym problemem okazały kontuzje, które trapiły napastnika i powodowały wahania formy. Fatalne rządy Toma Hicksa i George’a Gilleta rozczarowały Torresa i pozbawiły go złudzeń co do przyszłości drużyny z Anfield. Przykrym jest to, iż tak świetny zawodnik nie zdobył z The Reds żadnego trofeum. Był on niesamowicie zdesperowany, aby to osiągnąć, jednak jak się później okazało - bez skutku.
- Byliśmy o krok od zdobycia mistrzostwa Anglii i wygrania Ligi Mistrzów. Mieliśmy wspaniałych piłkarzy, trzeba było ich tylko zachować w klubie. Wszystko się jednak zmieniło, gdy właściciele zaczęli myśleć i otwarcie mówić o sprzedaży klubu – powiedział Torres.
- Postawa i cele klubu stały się odmienne od moich. Sprzedano Alonso i Mascherano, odszedł również Rafa Benitez. Nie wszystkie środki zostały zainwestowane w nowych piłkarzy i wzmocnienie drużyny. Włodarze klubu wciąż mówili, że chcą wygrywać i rywalizować z najlepszymi, jednakże robili wszystko w przeciwnym kierunku.
Fernando Torres jest indywidualistą i podczas swoich ostatnich chwil na Anfield stał się coraz bardziej zamknięty w sobie. Nie pomogło przejęcie klubu przez Fenway Sports Group w październiku 2010 roku, ponieważ on myślami był już gdzieś indziej. Trzy miesiące później, za kwotę 50 milionów funtów, został sfinalizowany jego transfer do londyńskiej Chelsea.
Wzajemna niechęć do siebie kibiców Liverpoolu i Chelsea jeszcze bardziej wzrosła. W oczach wielu fanów The Reds, Fernando Torres dokonał zdrady zasilając szeregi krajowego rywala. Podczas powrotów na Anfield, każdy jego kontakt z piłką był zaznaczany głośnym buczeniem. Dla samego piłkarza było to bardzo smutne i bez wątpienia sprawiało mu wewnętrzny ból.
Teraz jego kariera dobiegła końca. Możemy się tylko zastanawiać czy w przyszłości nastąpi taki dzień, w którym Hiszpan powróci na Anfield by reprezentować legendy The Reds. A powinien wrócić. Torres u szczytu swojej kariery w Liverpoolu, która nie trwała tak długo jak powinna, był jednym z najlepszych piłkarzy jakich The Kop i Anfield mogło podziwiać. Tak jak o pięknych bramkach, które zdobywał w czerwonej koszulce, trzeba zawsze o tym pamiętać.
Dominic King
Komentarze (14)
Dajcie już spokój. Co to za dziecinny news?
Był dobry bla bla bla no i co, odszedł jak szmata.
Pamiętam jak byłem na meczu Sunderland-LFC w 2008 i El Nino strzelił piękna bramkę w 80min. po podaniu StevieG, wtedy był moim bohaterem. Wtedy tak, ale jak odszedł do Chelsea to nie dało się w to uwierzyć. Nie chciałem i to było smutne.
Dlatego oszczędzcie takich newsy z dupy. Każdy to wie jaki był
YNWA
His Armband proved he was a red,
Torres! Torres!
You'll Never Walk Alone it said,
Torres! Torres!
We bought the lad from sunny Spain,
He gets the ball he scores again,
Fernando Torres!
Liverpool's number 9!
Legendą może i nie jest, ale te wszystkie bramki i emocje zawsze zostaną w sercach tych, którzy je oglądali ;)
Było to bolesne.
Był jest i będzie moim ulubionym piłkarzem. Taki styl jest nie do podrobienia.
Teraz już wiem, że po prostu był sfrustrowany tym wszystkim. Chciał coś wygrać, bo zasługiwał na to. Myślę, że gdyby klub robił to co mu obiecywał nie postapił by tak. Perspektywa i czas pozwala spojrzeć obiektywnie no to wszystko. Nie można mieć mu za złe, bo jednak wygrał więcej w Chelsea.
"Postawa i cele klubu stały się odmienne od moich. Sprzedano Alonso i Mascherano, odszedł również Rafa Benitez. Nie wszystkie środki zostały zainwestowane w nowych piłkarzy i wzmocnienie drużyny. Włodarze klubu wciąż mówili, że chcą wygrywać i rywalizować z najlepszymi, jednakże robili wszystko w przeciwnym kierunku."
Mamy bardziej zasłużonych piłkarzy od niego.
YNWA!