Niepokojący trend po meczu z Napoli
Po wtorkowej porażce w meczu przeciwko Napoli, jeden aspekt gry trójki napastników the Reds budzi obawy i jednocześnie stanowi kontynuację pewnego niepokojącego trendu.
Jeśli, jak ujawnił w poniedziałek Jordan Henderson, porażka odniesiona w zeszłym sezonie w spotkaniu z Napoli okazała się ważnym krokiem na drodze Liverpoolu do końcowej chwały i zwycięstwa, to jakie wnioski można wyciągnąć z ich ostatniej przegranej?
Potencjalne wskazówki i lekcje nie były najwyraźniej wystarczająco jasne, skoro drużyna prowadzona przez Jürgena Kloppa wyleciała w środowe popołudnie z międzynarodowego lotniska w Neapolu ze świadomością, że obrona tytułu mistrzów Europy zaczyna się od coraz bardziej im już znanego doświadczenia przegranej z włoską drużyną.
Oczywistą rzeczą jest, że zakończone porażką próby zdobycia bramki i pomyłki w obronie nigdy nie są receptą na sukces.
Nawet sławne atakujące trio Liverpoolu ma prawo do meczu w którym nie są w swojej najlepszej formie i nie pokazują się od najlepszej strony.
Ale w przeciwieństwie do wizyty na Stadio San Paolo blisko 12 miesięcy wcześniej, Mohamed Salah, Sadio Mané i Roberto Firmino mieli we wtorkowym spotkaniu swoje szanse.
Potem jednak nastąpił rzadki moment, w którym obrońcy the Reds popełnili dwa katastrofalne w skutkach indywidualne błędy. Najpierw Andy Robertson, którego dyskusyjny dla kibiców klubu faul na Jose Callejonie zapewnił Włochom możliwość zdobycia bramki z rzutu karnego, co też zawodnik Napoli wykorzystał. Następnie błąd popełnił Virgil van Dijk, co też wykorzystał Fernando Llorente przypieczętowując wynik golem strzelonym w doliczonym czasie gry.
Inaczej niż po ubiegłorocznej porażce z Napoli, tym razem Klopp nie twierdził, że został przechytrzony przez Carlo Ancelottiego.
Rzeczywiście, po meczu Ancelotti sam przyznał, że jego drużynie najwyraźniej zabrakło pomysłów, dopóki nie padły w końcowych minutach spotkania dwie bramki, które trener Napoli określił jako zdobyte w „ciekawych i niezwykłych okolicznościach”.
Włoch od dawna cieszy się reputacją osoby, która uczciwie i szczerze mówi co myśli, więc jego opinia na temat meczu jest warta odnotowania.
Liverpool znacznie się poprawił od czasu swojej poprzedniej wizyty w Neapolu, a końcowy wynik nie oddaje przebiegu spotkania i sytuacji na boisku. Niewiele osób byłoby zdziwionych, gdyby to the Reds zdobyli w końcowych minutach gry dwie bramki i rozstrzygnęli w ten sposób spotkanie na swoją korzyść.
I jeśli utrzymają taki poziom wydajności podczas dalszych rozgrywek fazy grupowej Ligi Mistrzów, tegoroczne kwalifikacje powinny być nieco mniej trudne niż w zeszłym roku.
Pomijając kilka drobnych poprawek, w najbliższej przyszłości nie widać obszarów, które mogłyby stanowić dla Kloppa i sztabu szkoleniowego większe zmartwienie.
Patrząc jednak na tę kwestię bardziej długofalowo, można dostrzec już powoli pewien problem, który powinien budzić obawy. I dotyczy on linii ataku.
To była kolejna gra na wyjeździe przeciwko ważnym rywalom, w której the Reds nie zdobyli gola, co biorąc pod uwagę ich aktualny 100% zwycięski start w Premier League i zbliżający się niedzielny pojedynek z Chelsea, może rodzić obawy, czy zwycięska passa nie zostanie przerwana.
W ubiegłym sezonie Liverpool zdobył na Stamford Bridge jeden punkt, co wymagało jednak światowej klasy gola w wykonaniu Daniela Sturridge'a.
The Reds remisowali także na Old Trafford i Goodison, jak również w rozgrywkach europejskich w Neapolu i Barcelonie.
Oczywiście nie są jedyną drużyną z takimi rezultatami, w tak ważnych spotkaniach często nie pada zbyt wiele bramek.
I chociaż krytyka trójki napastników Liverpoolu może wydawać się śmieszna, zwłaszcza w sytuacji w której ich udziałem wciąż są niezwykłe wyniki i liczby bramek,to jednak należy się spodziewać, że różnice w wyścigu o zwycięstwo w Premier League znów będą tak niewielkie, że należy dążyć do każdej możliwej poprawy.
Po tym jak Klopp rozpoczął swoją przygodę na Anfield odnosząc imponujące zwycięstwa przeciwko Chelsea i Manchesterowi City, teraz zdobywanie goli przeciwko ważnym przeciwnikom wydaje się znacznie trudniejsze. The Reds zdobyli zaledwie sześć bramek w ostatnich dziewięciu meczach wyjazdowych przeciwko drużynom z Top 6 i tradycyjnym rywalom z Evertonu.
Dla porównania, Manchester City trafił pięć goli w 5 meczach przeciwko rywalom z Top 6, zdobywając 10 punktów z 15 możliwych. Liverpool zdobył tych punktów sześć – i wiemy, jak ogromną różnicę zrobiłaby jeszcze jedna bramka zdobyta na Etihad w styczniu.
Niedzielne spotkanie z Chelsea byłoby idealnym momentem by udowodnić, że the Reds ponownie wyciągną lekcję i wykorzystają na swoją korzyść porażkę z Napoli.
Ian Doyle
Komentarze (7)
Dodatkowo przyjeżdża Mistrz Europy. Trzeba się spiąć. Kibiców też dwa razy więcej niż normalnie. Doping swoich mocniejszy.
Doyle spodziewał się więcej goli???
Tam nie było żadnego faulu tylko obrzydliwe,oszukańcze padolino!