VAR ujawnia niedoskonałości reguł
Rory Smith, były korespondent brytyjskich dzienników dokłada swój kamyczek do ogródka przetaczającej się przez Anglię dyskusji na temat tego, jak działa VAR – system, który miał usprawnić podejmowanie decyzji sędziowskich, a który wraz z upływem sezonu zyskuje coraz to nowych przeciwników.
Być może w waszym przypadku wątpliwości powstały już w pierwszej kolejce Premier League, w której bramka Raheema Sterlinga nie została uznana z uwagi na pachę zawodnika znajdującą się na pozycji spalonej.
A może mieliście nieco więcej cierpliwości. Może pogodziliście się z tym, że każda nowinka, każda zmiana wiąże się z okresem przejściowym i koniecznością nauki. A może punktem, w którym przelała się czara był obojczyk Son Heung-mina albo palec Johna Lundstrama, a może biodro Sadio Mané.
A może chwila ta nadeszła w niedzielę na Anfield, gdzie Liverpool zdołał zakończyć 2019 rok jednobramkowym zwycięstwem nad Wolves i utrzymał 13-punktową przewagę na szczycie tabeli, zawdzięczając to w równej mierze bramce Mané, marnotrawstwu gości oraz niewybaczalnej nieumiejętności Jonny’ego Castro Otto do tego, by za każdym razem utrzymać krzywiznę swojej stopy w linii z ostatnim obrońcą.
Istnieje wszakże jeszcze jedna możliwość – że niezależnie od tego, jak długa urośnie powyższa lista mało istotnych części ciała, wasza wiara w korzyści, jakie system sędziego telewizyjnego przynosi angielskiej piłce, pozostaje niewzruszona.
Taki pogląd byłby jednak coraz bardziej niszowy. Podczas minionego weekendu jedynie w Premier League kibice m.in. w Norwich, Liverpoolu i Manchesterze zostali doprowadzeni do wrzenia. Spotkania coraz częściej odbywają się przy pomruku niezadowolenia z decyzji podjętych przez VAR – zawsze instytucję, nigdy konkretną osobę – i wpływ jaki wywierają. „To już nie jest futbol” brzmią słowa przyśpiewki, która w przeciwieństwie do kilku innych nadaje się do druku.
Problem polega jednak na tym, że niezależnie od tego, czy zasiadający w centrum transmisyjnym Premier League w Stockley Park sędzia podjął poprawną decyzję (a raczej czy sędzia na boisku podjął poprawną decyzję) – margines błędu wypływa z samego systemu. Stoppa Jonny’ego, a w zasadzie jej skraj, była na pozycji spalonej przy budowaniu akcji bramkowej Pedro Neto. Podobnie było w przypadku pachy Mané, palca u stopy Lundstrama czy innych.
Nie oznacza to, że złość jest nieuzasadniona, a jedynie wymierzona w niewłaściwym kierunku. Istnieje tendencja zarówno w mediach, jak i wśród fanów do postrzegania bramek uznanych za zdobyte nieprawidłowo jako „anulowanych przez VAR”, a bramek czy rzutów karnych przyznanych jako co najwyżej nieuchwytny kaprys jakiejś wszechwidzącego, nieskonkretyzowanego podmiotu.
Jest to mylące podejście. Zadaniem, jakie postawiono przed systemem VAR jest zwyczajne rozstrzygnięcie, czy dana bramka została zdobyta prawidłowo, czy też po drodze naruszono jakieś reguły gry. Pod tym względem nie przyznaje on i nie odbiera bramek w sposób inny niż robi to sędzia na boisku. Zapis wideo jest tylko narzędziem do przestrzegania przepisów.
W przypadku pozycji spalonej staje się coraz jaśniejsze, że problem leży w samych przepisach. VAR jedynie uwypukla ten fakt, korzystając ze swoich ultradokładnych kamer, geometrycznie nakładanych linii i nieograniczonego czasu do zbadania danej sytuacji.
Trzymając się ściśle przepisów, Jonny był na pozycji spalonej w momencie postawienia stopy kilka metrów od pola karnego Liverpoolu – choć jedynie odrobinę, nie więcej niż o szerokość logo sponsora na obuwiu. A jednak nie był na spalonym w poczuciu przeciętnego kibica, trenera czy zawodnika. – Mówią, że podjęto prawidłową decyzję – powiedział kapitan Wolves Conor Coady po meczu – ale nie jestem pewien, czy jest to tego warte.
Może to zabrzmieć jak trywialny argument, jednak pomimo tego, w jak pompatyczny sposób są sformułowane, Przepisy (zawsze pisane wielkimi literami) mimo wszystko nie są ściśle rzecz ujmując przepisami. Są regułami gry. Wywodzą się nie od jakiejś niebiańskiej istoty czy z wieków prawniczej tradycji, ale są wyrazem woli uczestników i widzów tej gry do ich przestrzegania. Są tworem konwencji, nie świętego paktu. Piłką nożną rządzi porozumienie, nie przymus.
W momencie, w którym przestają one odpowiadać tym, którzy grają i oglądają – nie służą dłużej swojemu celowi. Jonny, Sterling i pozostali byli być może na pozycji spalonej zgodnie z literą przepisów, ale nie zgodnie z ich duchem. W piłce nożnej w przeciwieństwie do prawa karnego duch przepisów jest tym, co winno się liczyć.
VAR ujawnił tę błędną interpretację i, do pewnego stopnia, możemy winić tylko siebie samych. To menedżerowie stworzyli klimat, w którym sędziowie uznali, że tylko technologia jest w stanie uchronić ich od kolejnych fal krytyki za każdym razem, gdy jakąś sytuację ocenią nieprawidłowo – używając sędziów jako kozła ofiarnego za każdym razem, gdy to im powinęła się noga.
To fani, którzy buczeli za każdym razem, gdy sędziowie podjęli jakąś błędną decyzję – choć zawsze był to jedynie niewielki odsetek wszystkich podejmowanych decyzji – a w skrajnych przypadkach tropili arbitrów aż pod drzwi ich domów. Podobnie media, które korzystając z uroków nowoczesnej technologii dzieliły włos na czworo, oglądając wszystko w kilkakrotnie zwolnionym tempie, wmawiając sędziom, że nie nadają się do swojej roboty.
Rozwiązaniem dziś nie jest powrót do tych minionych czasów i powiedzenie sędziom, że mają znowu radzić sobie sami. VAR potrafi działać jak trzeba, czego dowiódł – choć w ślimaczym tempie – zaliczając zwycięską bramkę Liverpoolu. Nie jest także rozwiązaniem uparta kontynuacja w obecnym stanie rzeczy – powierzanie gry zapalonym technokratom, doprowadzanie gry do perfekcji pod względem technicznym, jednak niezadowalającym pod względem emocjonalnym, sportowym.
Zamiast tego należy zgodzić się co do tego, że sposób egzekwowania przepisów wymaga ich zmiany. Być może trzeba zapisać, że tylko stopa zawodnika może spowodować, że jest on na pozycji spalonej – przy czym należy zauważyć, że nie uchroniłoby to Jonny’ego w niedzielnym meczu. Być może powinien zostać wprowadzony limit czasu, jeśli chodzi o analizę, albo maksymalna liczba powtórek udostępnianych arbitrom.
A może należałoby zmienić przepisy tak, by ponownie służyły swojemu celowi: całe ciało zawodnika musiałoby być na pozycji spalonej, żeby żadne rysowanie linii nie było konieczne? Nadal byłyby jednak bliskie przypadki, zawsze będą kontrowersje. Trzeba jednak dążyć do ich minimalizacji, do powrotu do porozumienia.
Bieżący stan nie służy nikomu. Sędziom, zawodnikom, kibicom. Przyśpiewka ma rację: To już nie jest futbol. To już raczej spór na temat zmian. Tymczasem piłka nożna zawsze się zmieniała. Obecnie problemem jest, że nie zmieniła się dostatecznie mocno.
Komentarze (10)
Jeżeli mamy domniemaną rękę czy faul to sędzia czy też VAR sprawdza to pod kątem własnego odczucia, jeden stwierdzi, że to był przypadek inny, że nie ma wpływu na akcje a trzeci stwierdzi, że ewidentny karny ale w przypadku spalonego nie możesz podjąć decyzji na zasadzie- a dzisiaj pozwolę im na więcej albo jak dzisiaj któryś do mnie przypyskuje odrazu daję żółtą. Jest jasno powiedziane na czym, rzecz polega i dlatego rysowane są te linie. Jak Var tego nie wyrysuje i dokładnie nie stwierdzi to jeden z drugim zrobią to sobie na lajcie w studiu po meczu i będzie afera, że nie dość, że sędzia do dupy to VAR też niedokładny.
Ja sam jestem zdania, że trzeba było by trochę zmienić przepisy odnośnie mierzenia spalonego i robić pomiar od buta ale póki co przepisy są takie jakie są nam też nie uznano w ten sposób chyba 2 bramek i jakoś z tym musimy żyć.
Ale pisanie żeby ograniczyć ilość powtórek albo dać konkretną ilość czasu na analizę to już jakąś totalna bzdura. Coś chyba na głowę autorowi tych wypocin spadło podczas klepania tych bzdetów. Albo robić coś dobrze albo wcale.
Nigdy nie bedzie idealnie ale jest zdecydowanie lepiej,a za 5 lat bedzie na tyle udoskonalone,ze i problem lini sie rozwiaze.
Osobiście też nie do końca się z tym zgadzam, bo zawsze gdzieś trzeba postawić granicę. Tak przynajmniej mamy to powiedziane jasno. Jak zaczniemy coś przesuwać, ustalać margines błędu, to tę samą dyskusję przeniesiemy na ciut inne pole i niczego nam to nie rozwiąże. A jeżeli faktycznie ograniczymy czas, spowodujemy, że pomimo technologii część z tych decyzji na ostrzu noża będzie podjęta nieprawidłowo. Centymetrowe spalone są strasznie irytujące, jeśli chodzi o drużynę w ataku ale przynajmniej masz (albo w założeniu powinieneś mieć) pewność, że przeciwnik ci takiej też skutecznie nie strzeli.
Grubsze linie, jak jest stycznie to nie da się rozstrzygnąć i spalonego nie ma. A teraz próbują linijką i cyrklem zrobić druk 3d...
Tu palec tam odrobina reki
Za dużo tego . Poqinna być jednak jakś tolerancja.
1. Sprawdzamy tylko stopy zawodników.
2. Linia rysowana przez VAR powinna być grubsza - o ile? To powinno być ustalone procentowo do ustawienia kamery na boisku (w zależności czy jest wyżej i dalej, czy niżej i bliżej murawy). Podejrzewam, że w tych czasach można taki program komputerowy napisać.
3. Jeśli w ciągu 30 sekund, VAR i sędziowie nie potrafią rozstrzygnąć, czy spalony był, bądź go nie było - to bramkę uznajemy i nie bawimy się w jakieś zegarmistrzostwo.